Выбрать главу

- Masz krótką pamięć! - krzyczał do słuchawki.

- Zapomniałeś, ile razy ci pomogłem? Przypomnij sobie tego wariata w kiecce, któremu przestrzeliłeś oko. Gdyby nie ja...

- Gdyby nie ja - przerwał mu inspektor Zięba przyciszonym głosem - dawno byś, Kuba, nie żył! Prosiłem cię, żebyś do mnie więcej nie dzwonił. Podałem ci inicjały denata i od razu zastrzegłem, byś tego nie publikował, a ty już następnego dnia odwaliłeś na pół szpalty chamski artykuł. Bawisz się ze mną w ciuciubabkę? Do tego fotografia z miejsca przestępstwa: palący się znicz i fragment ściany ze znakiem zapytania. Złożę na ciebie raport, żebyś się, Kuba, nie zdziwił!

- A pisz, pisz te swoje cholerne raporty! - darł się Stern. - Strasznie się ciebie boję! Ale powiedz choć jedno miłe słowo! Kiedy i gdzie go chowają...

- Ciało! - syknął Zięba i bezczelnie się rozłączył.

Przez kilka minut Stern zastanawiał się, co mogło oznaczać to jego „ciało” lub „miało”, ale im bardziej się nad tym głowił, tym silniej utwierdzał się w przekonaniu, że inspektor z niego zakpił. W końcu zniechęcony dał sobie spokój i stwierdził z żalem, że jedynie ciężką pracą może uzyskać potrzebne wiadomości.

Wtedy przyszła mu do głowy najprostsza myśl, że źródłem wiedzy jest bank i właśnie tam od razu należało pójść, zamiast liczyć na stare znajomości. Być może kat poznał ofiarę w banku? Być może ją szantażował? Kiedy o tym pomyślał, do pokoju weszła jego redakcyjna koleżanka Wilga de Brie, rozczesując palcami mokre włosy. Stern spojrzał na jej przemoczoną sukienkę, przylepioną do wiotkiego, powabnego ciała, i łobuzersko się uśmiechnął. Pod białą tkaniną rysowały się ostre sutki, a poniżej pępka wyraźnie odznaczał się pobudzający męską wyobraźnię trójkącik łona.

- Co się tak obleśnie gapisz?! - sprowadziła go na ziemię. - Zapomniałeś, że masz żonę i dwójkę dzieci?

Podeszła do swojej szafki, wyjęła bawełniany ręcznik i zaczęła wycierać czarne kręcone włosy. Wyglądała ślicznie. Była szczupła, niemal tak wysoka jak on i miała brązowe oczy oraz maleńki pieprzyk na prawym policzku. Jej typ urody kojarzył się Sternowi nieodmiennie z Bałkanami.

- Zaczekaj! - zaczął przymilnym tonem. - Błagam, zostaw te włosy tak, jak są. Chciałem prosić cię o niewielką przysługę.

- Oszalałeś? - Spojrzała podejrzliwie.

- Pozwolisz, że ci wyjaśnię? Wczoraj przed południem wybrałem się do Akcyjnego Banku Hipotecznego na placu Halickim, w którym ja i moja żona mamy konta. Próbowałem dowiedzieć się czegoś o Konradzie Rewalskim, nieboszczyku znalezionym pod Wysokim Zamkiem, który był tam za życia kasjerem, lecz na dźwięk jego nazwiska wszystkim urzędnikom odjęło raptem mowę. Pomyślałem...

- Co?

- ...że mamy niepowtarzalną szansę - ciągnął, nie odrywając wzroku od Wilgi - zdobyć potrzebne dane. Gdybyś zechciała tylko...

I Stern opisał w kilku zdaniach wygląd kasjera, miejsce, gdzie siedział, a także nie omieszkał dodać, że według niektórych kobiet gość był szalenie przystojny, jakby właśnie ta ostatnia wiadomość mogła mieć dla Wilgi znaczenie.

Dziewczyna słuchała jego opowieści, a potem bezceremonialnie, odwrócona do niego tyłem, poprawiła pod sukienką wilgotne dessous.

- A jak się nie uda? - zapytała.

- Uda! Teraz na twoją tajną broń polecą wszyscy faceci - nie ustępował Jakub, licząc nie bez racji, że ten komplement zadziała lepiej niż pokrętne tłumaczenie.

- Musisz zrobić to zaraz - dodał. - Potrzebny jest nam tylko adres Rewalskiego, potem ruszymy z kopyta. Wiem, że perfidnie cię wykorzystuję, ale...

Nie dokończył. Wilga rzuciła w niego ręcznikiem, a potem zakręciła się na pięcie, chwyciła torebkę i wybiegła na korytarz z jakimś dziwacznym śmiechem, potrząsając włosami.

W tym momencie nie zdawała sobie sprawy, w jakim jest stanie. Dla postronnego obserwatora zachowywała się zupełnie normalnie, lecz były to pozory, bo Wilga po roku pracy w lwowskim „Kurierze” była kłębkiem nerwów. Pierwszy raz spadła na nią ta cholerna pustka myśli przed blisko dwoma miesiącami, gdy ze Sternem próbowali wykryć sprawcę morderstw na Rynku. Kiedy rozmawiała z podejrzanym Robertem Bareckim, wciąż miała przed oczami zamaskowane męskie zwłoki spoczywające na murku fontanny Am- fitryty. Przepytując go, zdolnego młodego pięściarza i kiepskiego studenta prawa, i skupiając się na grze jego ciała, na jego ruchliwych i zawziętych oczach, pomyliła chronologię zdarzeń. Czego nie zauważył także sam Barecki, którego mózg, poobijany rękawicą bokserską, przyjmował widocznie ograniczoną porcję informacji. A potem przyszło jeszcze bardziej traumatyczne doświadczenie: Wilga de Brie stała się zakładniczką szaleńca i to, że uszła z życiem, zawdzięczała wyłącznie brawurowej akcji Sterna i Zięby.

Od tamtej pory minęły prawie dwa miesiące. Wilga wróciła z trzytygodniowego urlopu w Worochcie. Koleżanki z redakcji zazdrościły jej opalenizny i wrażeń i wydawałoby się, że znowu jest gotowa poświęcać się bez reszty „Kurierowi”, lecz doświadczone oko Sterna dostrzegło w jej zachowaniu niepokojące zmiany, jak delikatne pęknięcie na lustrze. Dziewczyna bywała częściej zamyślona, a jednocześnie dziwnie uparta. Pisząc zaś na maszynie, opuszczała wyrazy, co do tej pory w ogóle jej się nie zdarzało.

Stern rozumiał sytuację partnerki. Rok wcześniej przeżył podobne załamanie, o którym nikomu nie mówił, a które miało związek ze schwytaniem dziewiętnastolatka z Łucka kolekcjonującego prawe kobiece dłonie. Jakub pierwszy wytypował go z grona podejrzanych. Dlatego dzięki pomocy Zięby przeprowadził z nim długą rozmowę w celi. Chciał koniecznie poznać motywy. Musiał dowiedzieć się, co naprawdę roiło się w jego chorej głowie. Kiedy wszedł do karceru, był zdumiony. Chłopak wyglądał jak aniołek: jasne włosy, niebieskie oczy i rozbrajający uśmiech. Przywitał się ze Sternem jak ze starszym bratem i wyglądał na nieco speszonego, gdy delikatnie ściskał mu dłoń. I dopiero dwa tygodnie później organizm Jakuba Sterna nagle się zbuntował. Gdy w poniedziałek rano dziennikarz wybrał się z koszykiem po świeże pieczywo, zobaczył w witrynie sklepu swoje odbicie i natychmiast opuścił wzrok. Był nie tylko nieogolony, lecz także dziwacznie ubrany: miał na sobie wiosenny płaszcz, pod spodem wygniecioną piżamę, na głowie słomkowy kapelusz, a na nogach dwa różne buty.

Wracał do domu zawstydzony i przerażony swoją bezsiłą. Miał jednak szczęście: żaden z sąsiadów go nie widział, a Anna także spała, gdy zamykał za sobą drzwi do łazienki. Kiedy golił się, odwracając wzrok od lustra, przypomniał sobie słowa swego ukochanego dziadka antykwariusza, który na każdą okoliczność miał odpowiednie przysłowie: „Choćbyś uciekał przez góry, las, śmierć do ciebie zdąży na czas” - mawiał dziadek Paweł i dodawał: „Zapamiętaj, Kuba, że każdy jeden będzie musiał za swoje błędy Panu Bogu zapłacić”.

Nie było jej już z pół godziny. Stern zapalił następnego papie-rosa i wystukał na maszynie kilkanaście zdań o kieszonkowcu, który w biały dzień kroił frajerów na Łyczakowie.

Wierzył w powodzenie misji redakcyjnej koleżanki. Współpracowali od roku i zdążyli się już dobrze poznać. Rozwiązali nawet razem kilka ponurych spraw i wciąż wróżono im w „Kurierze” obiecującą przyszłość. De Brie miała niezłe referencje dziennikarskie i za sobą twardą szkołę życia w Łodzi, skąd uciekła do Lwowa, gdy swoimi ostrymi tekstami naraziła się miejscowej żulii. Spośród wielu jej cech dwie szczególnie imponowały Sternowi. Wilga była ambitna i nieobliczalna jak on. Zastanawiał się czasami, dlaczego do tej pory nie znalazła sobie gacha, bo do ich pokoju zaglądało przecież wielu adoratorów, którzy bywało, że dzwonili, by zapytać o panią redaktor, a nawet przynosili kwiaty albo słali liściki. Ale wszystkie znajomości de Brie kończyły się zwykle po kilku dniach lub tygodniach, jakby dziewczyna odstraszała amantów swoją skomplikowaną i nietypową psychiką.