Выбрать главу

- Pani, błagam, bądź cierpliwa! Wszystko w swoim czasie - powiedział uprzejmym tonem. 

Podszedł do walizki i spróbował poluzować zamknięcie. Jak na złość zacięło się, więc włożył w otwór zamka ostrze kuchennego noża i z całej siły obrócił. Usłyszał trzask pękniętej sprężyny. Zamek ustąpił i bez przeszkód uniósł drewnianą pokrywę.

W środku leżał karnawałowy strój: jedwabna granatowa pełeryna i wenecka maska, którą zrobił z papier måché. Linię oczu oraz nosa podkreślił srebrnym wężykiem, wijącym się jak przebudzony z zimowego snu zaskroniec. Pod nosem przykleił czarne podkręcone wąsry, a nad czołem umocował pęk kogucich piór, które ozdobił niebieskim szkiełkiem w kształcie serca. W tym przebraniu paradował nierozpoznany przez nikogo w hotelu George w czasie festiwalowej inauguracji. 

Ponownie nachylił się nad walizką, by odwinąć z papieru coś, co przyspieszało mu oddech. Jedno spojrzenie

- i bicie jego serca stało się tak głośne jak walenie pięścią w stół. Na dnie drewnianego pudła leżała Shishi, ulubiona marionetka maharadży. 

Była bezcenna. W sam raz na przyjaciółkę dla hrabiny Nadieżdy, w sam raz na towarzyszkę dla Frolowa. Kiedy ją zobaczył w hotelu, nie mógł oderwać od niej wzroku. Urzekły go jej czarne warkoczyki, pomarańczowe sari zakrywające talię i udrapowane na ramieniu oraz skrzący się diadem. Ona też patrzyła na niego. Dawała mu znaki, jakby wybrała go z tłumu. Był pewien, że właśnie od niego oczekuje pomocy. Nie wahał się, by ją uwolnić, a teraz była mu za to bezgranicznie wdzięczna.

Podniósł ją i ucałował w dłoń, a potem posadził na stole obok zastygłego dumnie oficera, zwróconego twarzą w stronę hrabiny ze zdziwieniem przyglądającej się tej scence.

Podszedł do kuchni i rozpalił ogień, a kiedy płomienie zaczęły lizać brzozowe szczapy, rozebrał się z uszytego przez siebie munduru i wrzucił go razem z czapką do paleniska. Miał teraz na sobie szare spodnie i białą koszulę, tak jak Adam, który obiecał, że przyjedzie nad ranem. Przypomniał sobie o jeszcze jednym przedmiocie zawiniętym w papier. Chociaż teraz nie był już mu potrzebny. Przekładnia, którą wymyślił i wykonał, sprawdziła się znakomicie. Wystarczyło lekko przekręcić śrubę, by gruszka rozszerzyła się, zadając ofierze przeraźliwy ból. Myśląc o tym, wrzucił ją do ognia.

Nagle usłyszał coś. Coś, co go zaniepokoiło nie na żarty. Gdyby teraz się odwrócił, wszystko byłoby stracone. Mrucząc pod nosem, wesołą melodię Eugeniusza Bodo Rach-ciach-ciach, schwycił pogrzebacz i niedbałym ruchem odsunął środkową fajerkę. Zdjął pokrywkę z wiadra, przechylił je i nalał do garnka wody, po czym postawił go na buzującym ogniu. Odczepił z gwoździka wysuszoną miętę, jakby chciał zaparzyć aromatyczny napój. 

Był nie tylko rzeźbiarzem, lecz i dobrym aktorem. Te wszystkie ruchy, które podpatrzył w teatrze, nie były przypadkowe. Właśnie zaczął się jego prawdziwy spektakl. Grał, bo zadufany i stojący w ukryciu widz oczekiwał od niego brawurowej roli.

Schowany za okiennicą Stern cierpliwie czekał na zakończenie przedstawienia. Wciągnęło go. Lalki posłusznie wykonywały polecenia chłopaka. Kiedy Shishi poprosiła o coś do picia, porucznik Andriej Frołow usłużnie poderwał się od stołu, by spełnić jej prośbę. Grzecznie przeprosił hrabinę Nadieżdę i sprężystym krokiem udał się do komórki, informując, że za chwilę wróci z butelką czerwonego wina.

Płynie rzeczka w dal po piaseczku, kamyczki unosi,

a młodziutki, młodziutki żołnierz o przepustkę prosi, och...

a młodziutki, młodziutki żołnierz o przepustkę prosi!

 

Schowany pod oknem Stern słuchał wesołego śpiewu Frołowa i czekał na rozwój wydarzeń. Jemu także jak Shishi dawno zaschło w gardle i miał ochotę na łyk wina lub zimnej wody. Patrzył na aksamitny czepek hrabiny z malutkimi perłami. Nad jej czołem krwistą czerwienią połyskiwało szkiełko. Zmarszczona długa suknia przykrywała kolana, a z kremowych żabotów wystawały palce, do których przymocowana była śnieżnobiała chusteczka.

I gdy tak, zafascynowany, wpatrywał się z napięciem w drzwi, zza których miał nadejść dzielny porucznik, poczuł nagle porażające uderzenie w tył głowy i pociemniało mu w oczach.

Stracił na chwilę przytomność, a kiedy ją odzyskał, miał w ustach zardzewiały przedmiot, który wrzynał mu się w dziąsła i wargi. Chciał coś powiedzieć, lecz jego słowa zabrzmiały jak skomlenie psa. Wykręcone do tyłu ręce krępowała konopna linka i każdy ruch nimi sprawiał, że pętla na szyi samoistnie się zaciskała, pociągając wędzidło. Chłopak miał nad nim przewagę. Stern był zdziwiony, że przy swej niepozornej posturze ma takie duże żylaste dłonie. Bez wysiłku zaciągnął go do kuchni i posadził na krześle przy stole. Potem narzucił mu na plecy granatową pelerynę, którą mocno zawiązał pod szyją, tak że dziennikarz ledwie mógł oddychać.

Stern otworzył oczy. Naprzeciw niego siedziała hrabina Nadieżda, po lewej stronie porucznik Andriej

Frołow, po prawej zaś księżniczka Shishi wpatrująca się w niego przenikliwie kasztanowymi oczami. Mógłby pomyśleć, że to okropny sen, lecz spektakl, w którym brał udział, trwał w najlepsze i szybko przypomniano mu jego rolę - dostał silnego kopniaka, a potem niewidoczny reżyser, stojący za jego plecami, sięgnął do jego kieszeni i wyrzucił na stół ich zawartość.

- Co my tu mamy? Chusteczka do nosa, bilet na pociąg, legitymacja dziennikarska, portmonetka i nawet konopna linka. Przyda się, a jakże! Pan redaktor Jakub Stern przygotował się do nowej roli. - Wziął linkę i z całej siły związał Sternowi wykręcone na plecach ręce. - A więc to pan jest tym J.S., który napisał w „Kurierze” ten wredny artykuł. I to pan był na Zielonej i ukradł porucznika Frołowa. Niech pan nie zaprzecza, opowiedział mi o wszystkim Albin Bęben. Dlaczego pan łże i jakim prawem grzebie pan w moim życiorysie?

Stern chciał coś odpowiedzieć, lecz kolejny kopniak wylądował na jego udzie, więc zrozumiał, że ma milczeć. Potem chłopak jednym szybkim ruchem ściągnął go z krzesła i postawił na nogi.

- Wysoki Sądzie - zaczął podniosłym tonem jak w teatrze - oto stoi tu dziś przed nami pan Jakub Stern, dziennikarz z lwowskiego „Kuriera”, który dopuścił się kradzieży oraz wielokrotnego oszczerstwa. Osoba ta z własnej nieprzymuszonej woli przybyła przed oblicze Najjaśniejszego Wysokiego Sądu, by usłyszeć sprawiedliwy wyrok. Proszę zatem, by w swej nieomylności tu i teraz ją osądzić.

Stern ponownie został siłą posadzony na krześle. Przez chwilę nic się nie działo i jak na prawdziwym procesie spojrzał z ufnością na marionetki, by zyskać ich sympatię, lecz chłodny wzrok hrabiny Nadieżdy ostudził jego nadzieję. Hrabina była wdzięczna, że znowu pozwala się jej dokonać wyboru, jak wtedy, gdy zamknięty w szafie przestępca czekał na wyrok. Andriej Frołow również nie miał żadnych wątpliwości. Uśmiechał się pogardliwie, mówiąc, że kradzież w wojsku była zawsze karana z całą surowością. Hrabina poprosiła Sterna o krótkie wyjaśnienia, lecz ten nie mógł wydusić z siebie słowa. Po niej ponownie głos zabrał Frołow, który opisał z detalami przywłaszczony przez dziennikarza pamiętnik. Doskonale pamiętał, że trzymał go w tornistrze, i dałby sobie głowę uciąć, że się nie myli. Kiedy skończył, odezwała się księżniczka Shishi. Oznajmiła z kamienną miną, że w królestwie Arakanu, skąd pochodzi, złodziejowi obcina się dłoń i wypala na czole piętno. Dodała jednak, że wina Jakuba Sterna jest sto razy większa i sprawiedliwości stałoby się zadość dopiero, gdyby rzucić go na pożarcie krokodylom albo zakopać żywcem.