Выбрать главу

Sylwester Trauder był bardziej podejrzliwy, lecz w końcu dal się przekonać, gdy usłyszał o pozostawionym przez Rewalskiego rękopisie. By go odzyskać, przywołał dorożkę. Kiedy zobaczył leżący na stole brulion i marionetki, oniemiał. A oniemiał jeszcze bardziej, gdy otrzymał cios w kark, a potem trafił do szafy z drewnianym kneblem w ustach. Do końca nie dawał za wygraną. Chytrze próbował zyskać na czasie, wymyślając sparaliżowaną córkę, lecz kiedy zrozumiał, jak działa mechanizm śruby, nie był już tak pewny siebie. Szybko stracił nadzieję, wytrzeszczał oczy i skamłał jak pies. Błagał niezrozumiałym głosem i to jego wycie było po stokroć lepsze od głupiej, niszczącej wszystko elokwencji.

Zapamiętał też odejście Mimi. Ciche i zaskakująco łatwe. Wpierw przyjęła od niego kwiaty, a potem, gdy położył ręce na jej szyi, uśmiechała się do niego, myśląc, że to głupi żart.

Teraz też wierzył, że wyjdzie cało z opresji, bo była z nim księżniczka Shishi. Musiał więc tylko robić to, czego od niego oczekiwała.

Kopnął Sterna, a ten jak szmata spadł z kładki, zaczepiając peleryną o ostrą deskę. Teraz wisiał głową tuż nad kłębiącym się pod nim wirem.

Na rozkaz Zięby z dwóch brzegów ruszyli mu na pomoc policjanci, lecz kiedy tylko znaleźli się na mostku, jego wiotka i nadwerężona konstrukcja wygięła się i Stern znalazł się w jeszcze większym niebezpieczeństwie.

Mundurowi zaczęli się ostrożnie wycofywać, co sprowokowało Sterna do nagłej reakcji. Szarpał się, jak gdyby czuł, że zostały mu ostatnie chwile życia. Jakimś cudownym sposobem udało mu się wyswobodzić ze sznura jedną rękę, a po kilkunastu sekundach drugą. Od razu zdarł z oczu szmatę i dopiero w tym momencie ocenił swoje fatalne położenie. Widząc kipiel pod sobą, próbował podciągnąć się na pomost po pelerynie, lecz zmęczony zrezygnował. Twarz nabiegła mu krwią, a rwąca woda raz po raz przesłaniała mu oczy, sięgała do nosa i ust, a wtedy na wszystkie strony się miotał.

Właśnie w tym momencie Zięba podszedł do samochodu, otworzył drzwi i wyciągnął z niego swoją nieoczekiwaną broń - Adama Kańskiego. Postawny, przystojny mężczyzna był ubrany w brudne szare spodnie i białą koszulę, na której widniały brunatne plamy. Miał rozcięty łuk brwiowy i podbite oko. Widać, że Zięba się z nim nie patyczkował.

- A teraz grzecznie powiedz to, o co cię prosiłem

- polecił inspektor tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Kański z dłońmi spiętymi kajdankami stał na brzegu rzeki, jakby się modlił.

- Ogłuchłeś?! - wrzasnął mu do ucha Zięba. - Gadaj, bo zastrzelę twojego kochasia jak psa!

- Ernest! Musisz się poddać! Pan inspektor wszystko już o tobie wie! - wykrzyczał Kański.

- Gówno wie! - rzucił chłopak hardo. - Możesz się zapytać Shishi. To zwyczajny blef.

- Nie wygłupiaj się. Wszystko im opowiedziałem. Pan inspektor obiecał, że ci pomoże!

- Nikt mi nic nie udowodni! Prawda Shishi? - zapierał się Bodel, patrząc dziko na lalkę. - Nie potrzebujemy waszej pomocy. Spróbuj tu tylko któryś podejść.

- Panie Bodel, będę powoli liczył do dziesięciu! - oznajmił Zięba donośnym głosem, wyciągając visa z kabury. - Jeśli pan nie zejdzie, strącę pana do wody jak kaczkę.

- Shishi i ja nie będziemy słuchać pana głupich rozkazów.

- Jasne, wiem, że decyduje Shishi - powiedział inspektor, próbując zyskać na czasie. - Niech pan z nią przez chwilę spokojnie porozmawia. Księżniczka jest rozumna. Gwarantuję, że nigdy panu tego nie zapomni.

- Ernest, bądź rozsądny, pan inspektor daje ci ostatnią szansę! - prosił Kański płaczliwie.

Stern, korzystając z okazji, jeszcze raz spróbował się poderwać. Udało mu się jakimś cudem schwycić pomostu i wciągnąć do połowy na deski. Trzymał się teraz kurczowo zardzewiałej stalowej liny i sunął powoli na brzuchu w stronę swego prześladowcy, lecz Bodel nie miał najmniejszego zamiaru się poddać. Ostrożnie zbliżał się do skazańca, trzymając w jednej ręce księżniczkę Shishi, a w drugiej żelazny pogrzebacz. Kiedy był już niecały metr od skazańca, podniósł wolno prawą rękę i, celując w jego głowę, zamachnął się osmoloną kociubą. Ruch był zdecydowany i szybki. Stern nie zdążył się nawet uchylić. W tej samej sekundzie jednak padł strzał i narzędzie musnęło tylko włosy dziennikarza, a potem kładka się przekrzywiła i obaj mężczyźni wpadli do rzeki.

Zięba schował pistolet do kabury i przyglądał się, jak młócą rękami wodę, starając się utrzymać na powierzchni. Bodel płynął jeszcze przez kilkanaście sekund, ale raptem zniknął wszystkim z oczu. Stern nabrał powietrza i zanurkował. Wypłynął po chwili i natychmiast ponowił próbę, lecz bez rezultatu. Na wodzie pozostała Shishi, którą wartki prąd uniósł na przeciwległy brzeg.

Zięba był wściekły na redaktora. Nie po raz pierwszy wlazł mu w paradę i misterny plan aresztowania Bodela, który miał w głowie, spalił na panewce. Teraz ciało chłopaka jechało za nimi w aucie, owinięte ceratą i kocem, razem z dwójką policjantów i Kańskim, który wybłagał, by mógł towarzyszyć przyjacielowi w ostatniej drodze.

Inspektor wspaniałomyślnie spełnił jego prośbę. Nie miał ochoty patrzeć na cyniczną, pełną frazesów gębę ani oglądać drewnianej walizki z kretyńskimi lalkami, którą znaleźli na polu pod liśćmi łopianu. Wystarczyło, że za jego plecami obok Sterna siedziała owinięta w pled i mokra jak kura Shishi. Żenada, jakiej w jego policyjnej karierze nie było.

Za Dawidowem Zięba ochłonął nieco. Pogodził się z myślą, że po śmierci chłopaka nie dowie się całej prawdy. Poczęstował nawet Sterna papierosem, lecz ten odmówił, gdyż bolały go napuchnięte wargi i z trudem łapał oddech. Strząsając popiół przez okno, inspektor przedstawił dziennikarzowi swoją wersję wydarzeń, choć zastrzegł, że ich przebieg musi udokumentować jeszcze drobiazgowe śledztwo.

- W czasie jazdy do Bortników Kański zrobił się zadziwiająco rozmowny. Powiedział, że Rewalski go nienawidził, lecz on nigdy nie czuł do niego urazy.

- Sądziłem, że to Kański zazdrościł mu literackiego talentu, a przede wszystkim kontaktów z przystojnym chłopakiem.

Zięba wkurzony uwagą westchnął ciężko.

- Kiedy teatr splajtował, Kański triumfował, lecz bardzo szybko przyszło opamiętanie. Po stracie lalek jego przyjaciel Bodel zaczął się dziwnie zachowywać. Podobno nie zwracał uwagi na ubiór, przestał się golić i ciągle płakał. Wtedy Kański próbował go pocieszyć. Biegał po Krakidałach, by odkupić wykonane przez chłopaka marionetki. Kiedy je wreszcie skompletował, zaproponował Bodelowi, by z nim przez jakiś czas zamieszkał. Po drugim zabójstwie Kański nabrał pewnych podejrzeń, lecz zamiast podzielić się z nami swoją wiedzą, milczał. Po trzecim w dalszym ciągu nie mógł uwierzyć, że za opisaną przez ciebie zbrodnią stoi jego przyjaciel, gdyż do końca podejrzewał elektryka. Nawiasem mówiąc, Jan Pasik idealnie pasuje do opisu sporządzonego przez Wawdysza. Samotny, zakompleksiony pedant, który z powodu nieszczęśliwego wypadku nosi skórzane rękawiczki.

- I ty w gadanie tego cwaniaka uwierzyłeś? - zapytał Stern, obserwując w lusterku podążający za nimi samochód.

- Wysłuchałem tylko jego wersji.

- Dziwne. Jeszcze kilka dni temu byłeś przekonany, że sprawcą jest Czabak...

- Bo Czabak przyznał się do wszystkich trzech morderstw! - żachnął się inspektor. - Zapuszkowaliśmy go, a potem dokładnie sprawdziliśmy, że...

- ...ma niepodważalne alibi - dokończył Jakub z satysfakcją w głosie.

- Artysta żalił się, że kiedy za dużo wypije, budzi się w nim potwór. Zbadałem jego przeszłość i znalazłem w jego życiorysie ciemną plamę. Nie wyobrażasz sobie, że...