Выбрать главу

Domownicy wyglądali, jakby czekali na przyjście gości. Wilgę poraziła porozkładana zastawa: talerzyki, kubeczki, widelce i noże - wszystko przygotowane jak do prawdziwego obiadu, lecz nic nie było tu realne, gdyż zamiast żywych ludzi miejsca za stołem zajmowały marionetki.

Kolejne kukiełki siedziały na szafie, wisiały spokojnie na drewnianym wieszaku albo leżały na mosiężnym łóżku, odwrócone twarzami do materaca, jakby odpoczywały po ciężkiej pracy.

- Boży ty mój! Ja chyba śni albo musiał pomylić adres - zwątpił cieć, żegnając się. - Ale... niech mi to ktoś wyjaśni, przecież wszystko do siebi tu pasuji. Tu jest szafa? No, jest! Tu wejści do kuchni? No, jest! - Zawahał się, lecz nie wszedł do środka. - O tam, obok pieca, mogę zaświadczyć, wisi tyn sam widoczek gondoli, co go inżynier Ksawery Gut przywiózł kiedyś z wyprawy do Wenecji. Tu stoi fotel kasjera, a tu jego stara biblioteczka, w której ustawione były książki. Przewiozłem je z nim na nowe mieszkanie. Wszystko niby jest, poznaję, ale... Ni ma co, tylko ktoś pod nieobecność pana Konrada si tu wprowadził.

Stern, Wilga i Kulik gapili się na marionetki, lecz mieli wrażenie, że to raczej one im się przyglądają, jakby tym niespodziewanym najściem zakłócili ich spokój, przerwali im przedziwną grę, której sensu nie sposób było zrozumieć.

Wilga z zaciekawieniem patrzyła na damę siedzącą za stołem, która miała na głowie granatowy aksamitny czepek z malutkimi perłami przyszytymi tak, że tworzyły wzór siateczki. Nad jej czołem połyskiwało krwistą czerwienią szkiełko wprawione w inkrustowany pozłacany pasek. Na kredową twarz i uszminkowane usta ściekały z oczu szklane łzy. Jej zmarszczona długa suknia przykrywała kolana, a blade i chude palce, które wystawały z kremowych żabotów, zaciskały się na śnieżnobiałej chusteczce.

Naprzeciwko damy siedział urodziwy oficer o śniadej cerze i z gęstymi czarnymi lokami spływającymi spod okrągłej czapki. Miał na sobie zieloną wojskową bluzę, na rosyjską modłę, ściśniętą w pasie skórzanym paskiem. U jego boku wisiała kozacka szabla, a na plecach - skórzany tornister.

Za żołnierzem Wilga dostrzegła grubego kata, uczepionego za rękę do drewnianego stojaka. Miał na głowie czarny kaptur z otworami na oczy, czerwoną bluzę, czarne rajtuzy i wysokie do kolan buty. Skórzany fartuch, który przykrywał wydęty brzuch, upstrzony był zakrzepłymi czerwonymi plamami. W prawej ręce grubas trzymał topór, w lewej zaś - otwarte obcęgi.

Tuż za oprawcą, jakby tworząc z nim parę, dyndała poruszona przez Sterna czarownica. Wyglądała jak wrona w fioletowo-czarnej sukience, z ustami (dziobem) w sinym kolorze i włosami przypominającymi ptasie gniazdo. Jej chudą szyję zdobiły tandetne świecidełka.

Około metra za nią kołysał się odwrócony do niej tyłem człowieczek o krótkich, grubych palcach. Ubrany był w robociarską bluzę i drelichowe spodnie na szelkach. Na nosie miał grube okulary, a jego szeroko otwarte usta sugerowały zdziwienie. Nie wiadomo dlaczego, ale ta postać wydała się Sternowi sympatyczna.

Obok stojaka, na którym wisiały lalki, stał mały drewniany manekin pozbawiony głowy i rąk. Był zwrócony w stronę drzwi i sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar uciec za próg, korzystając z nieuwagi gości.

Wilga w milczeniu przypatrywała się nieruchomemu towarzystwu, podczas gdy Stern szeptał coś Kulikowi do ucha. Po chwili, na co dziennikarka zareagowała przerażeniem, Stern podniósł oficera z krzesła, zdjął swoją marynarkę, a potem owinął nią marionetkę tak, że było spod niej widać tylko lśniące wysokie buty i czarną drewnianą pochwę szabli.

- Chyba pan się nie obrazi? - Dziennikarz spojrzał pytająco na ciecia. - Przyjadę tu jutro i posadzę go na miejsce, ale wpierw chciałbym coś zbadać. Jeśli pożyczy mi pan klucz, nie będzie musiał się pan sam fatygować. Tylko na jedną noc. Zgoda?

Kulik zdziwiony szeroko otworzył buzię i przez sekundę wyglądał jak wiszący obok wiedźmy jegomość.

- Lepiej stąd chodźmy - zdecydował, patrząc z niepokojem na Sterna, który szykował się, by zajrzeć do szafy. - Ni trzeba tu nic ruszać. Nowy lokator ni życzyłby sobi...

Nie dokończył, gdyż z podwórka dało się słyszeć warczenie, które zamieniło się niespodziewanie w radosne poszczekiwanie, jakby ktoś pogłaskał psa po grzbiecie albo dał mu jeść.

- Ma pan rację! - poparła go Wilga. - Może nie warto tracić czasu na jakieś bzdury.

Kulik podszedł do okna, by sprawdzić, co zainteresowało wilczura, lecz nikogo nie dostrzegł i zaciągnął story. W tym momencie Stern stracił zainteresowanie szafą i wyszedł za Wilgą na korytarz.

- Ty zawsze musisz nas w coś wplątać - zauważyła z pretensją w głosie.

- Nie mów, że się boisz - odparował złośliwie.

- Przecież to tylko głupie lalki.

Z ganku wyszli na ścieżkę i dotarli do furtki zadowoleni, że pies ich zignorował i schował się do budy.

Na ulicy Wilga odruchowo się obejrzała. Nie była pewna, lecz wydawało się jej, że w pokoju kasjera poruszyła się granatowa zasłona przytrzymywana przez rączkę z obrąbioną chusteczką. Nic nie powiedziała, woląc uniknąć złośliwości Sterna. I milczała tak przez całą drogę, odsuwając się z obrzydzeniem od małych drewnianych nóg w brązowych oficerkach, wystających spod marynarki Jakuba.

Stern miał do Kulika kilka pytań. Chciał wiedzieć, czy Rewalski posiadał dodatkowy komplet kluczy i komu mógł je pożyczyć, ale stróż nie miał na ten temat bladego pojęcia. A na pytanie o to, jak dawno odwiedził mieszkanie nieboszczyka i czy wcześniej widział marionetki, tylko fuknął coś pod nosem, jakby się obraził. Wkrótce jednak mężczyźni dowcipkowali z całej sytuacji, nie zwracając uwagi na de Brie. Dozorca zgodził się, by następnego dnia dziennikarz odwiózł lalkę na Zieloną, kiedy już przeprowadzi swój ważny eksperyment. Wilga wyraźnie usłyszała to słowo: eksperyment.

Przez chwilę jechali za niebieskim tramwajem. Wyprzedzili go na ulicy Piłsudskiego, po kilkunastu sekundach przecięli Fredry i znaleźli się na Akademickiej. Wtedy Wilga niespodziewanie poprosiła Sterna, by zatrzymał samochód.

- Wysadź mnie! - oświadczyła stanowczym tonem.

- Jest mi duszno. Mam ochotę się przejść.

Kuba zjechał posłusznie do krawężnika i zahamował przy sklepie Wacława Kuchara - „Maraton”. Wilga burknęła jeszcze coś pod nosem, a potem trzasnęła drzwiami i skierowała się do sklepu sławnego olimpijczyka, jakby miała zamiar kupić wystawioną w witrynie rakietę tenisową, piłkę do szczypiorniaka lub oszczep.

Dozorca z wrażenia aż podskoczył, a Sternowi ścierpła skóra. Wilga kolejny raz posłała mu ostrzegawczy sygnał, którego nie powinien zbagatelizować, bo ambitna koleżanka mogłaby go skazać na ciche dni w redakcji. Za to Kulik był w swoim żywiole. Sypał dowcipami jak z rękawa i tak bałakał kłapaczem, że Stern nie mógł za nim nasztajgować.

Po kwadransie od opuszczenia willi przy Zielonej dozorca znalazł się przed swoją kamienicą. Na pożegnanie wręczył dziennikarzowi klucze do mieszkania Rewalskiego i mrugnął znacząco, jak gdyby od lat byli w dobrej komitywie.

Było już wpół do szóstej po południu, gdy Stern podjechał pod redakcję „Kuriera” i wyłączył silnik. Od razu przypomniał sobie o pasażerze na gapę, który leżał na tylnym siedzeniu zawinięty w jego marynarkę. Musiał teraz przemycić go niepostrzeżenie do swego pokoju.

O tej porze redakcja powoli pustoszała. Pracę kończyła korektorka Stopka, a swe dzieło zaczynała pani Rozalia, sprzątaczka, która po przedwczesnej śmierci męża na suchoty sama musiała utrzymać trójkę małych dzieci. Do budynku raz po raz wbiegali gońcy i zostawiali przesyłki w kantorku depesz. Od miesiąca nie było już tu Freda Organisty, przezywanego Maczałą, który po dwutygodniowym pijaństwie na dobre pożegnał się z robotą. Jego miejsce zajął pan Zenon, slużbista, z którym Jakub Stern od początku darł koty. Teraz miał więcej szczęścia: Zenona nie było, za to na schodach natknął się na zamyślonego Stasia Długolatę.