Выбрать главу

Kilka z nich podskakiwało nerwowo.

Niania przygotowała sobie dżin z dżinem i kropelką dżinu, po czym z wyraźnym zainteresowaniem przestudiowała rząd butelek.

Odezwał się kolejny dzwonek.

W barku stał też duży słój oliwek. Niania poczęstowała się pełną garścią i zdmuchnęła kurz z butelki porto.

Dzwonek spadł ze sprężyny.

Gdzieś w głębi korytarza otworzyły się drzwi i jakiś głos zawołał:

— Gdzie nasze drinki, kobieto?!

Niania skosztowała porto.

Znała pojęcie obsługi. Jako młoda dziewczyna była pokojówką na zamku w Lancre, gdzie król miał zwyczaj realizowania swych zachcianek na wszystkim, co zdołał schwytać. Młoda Gytha Ogg utraciła już niewinność,[6] miała jednak bardzo stanowcze poglądy w kwestii niechcianych zalotów. Kiedy więc zaskoczył ją w spiżarni, dokonała — formalnie rzecz biorąc — zdrady stanu za pomocą trzymanego oburącz jagnięcego udźca. To zakończyło jej krótką karierę w zamkowej kuchni i wymusiło dłuższą przerwę w działaniach władcy na zamkowych pokojach.

Te krótkotrwałe doświadczenia pomogły jej sformułować pewne poglądy, może nie aż polityczne, ale wyraźnie oggistyczne. A pani Plinge wyglądała, jakby nie jadała dosyć i nie sypiała dostatecznie długo. Ręce miała chude i zaczerwienione. Niania zawsze miała czas dla Plinge’ów tego świata.

Czy porto pasuje do sherry? Nie zaszkodzi spróbować.

Dzwoniły już wszystkie dzwonki. Pewnie zbliża się przerwa.

Spokojnie odkręciła pokrywkę słoja z marynowanymi cebulkami i schrupała kilka.

Potem — gdy inni widzowie zaczęli wystawiać głowy zza drzwi i wykrzykiwać gniewne żądania — przeszła do półki z szampanem i zdjęła dwie największe butelki. Potrząsnęła nimi solidnie, wsadziła sobie pod pachy i przytrzymując kciukami korki, wyszła na korytarz.

Niani filozofia życiowa polegała na tym, by zawsze robić to, co w danej chwili wydaje się dobrym pomysłem. To podejście nigdy jej jeszcze nie zawiodło.

Kurtyna opadła. Publiczność wciąż biła brawo na stojąco.

— Co teraz? — szepnęła Agnes do Cygana obok.

Ściągnął z głowy barwną chustę.

— Wiesz, teraz zwykle wychodzimy do… Nie, jeszcze podniosą kurtynę…

I rzeczywiście. W świetle stanęła Christine, która dygała, machała ręką i skrzyła się cała.

Cygan szturchnął dyskretnie Agnes.

— Popatrz na Timpani — szepnął. — Klasyczny przypadek nosa na kwintę.

Agnes spojrzała na primadonnę.

— Uśmiecha się — zauważyła.

— Tygrys też się uśmiecha, moja droga.

Kurtyna opadła znowu, z nieodwołalnością sugerującą, że inspicjent powywraca dekoracje i zacznie wrzeszczeć na każdego, kto spróbuje jeszcze raz dotknąć lin.

Agnes wybiegła z pozostałymi. W następnym akcie nie miała zbyt wiele do roboty. Wcześniej próbowała zapamiętać treść opery, chociaż inni członkowie chóru starali się ją od tego odwieść. Wiadomo, że można albo śpiewać, o co chodzi, albo rozumieć, o co chodzi. Ale nie da się tego zrobić naraz. Agnes jednak była osobą sumienną.

— …no więc Peccadillo (ten.), syn diuka Tagliatelli (bas), w tajemnicy przebrał się za świniopasa, by zabiegać o względy Quizzelli, nie wiedząc, że doktor Bufola (bar.) sprzedał eliksir Ludi, służącemu, nie zdając sobie sprawy, że jest to w rzeczywistości pokojówka Iodyny (sop.), przebrana za chłopca, gdyż hrabia Artaud (bar.) twierdzi, że…

Pomocnik inspicjenta odsunął ją z drogi i skinął na kogoś za kulisą.

— Opuść krajobraz wiejski, Ron.

Zza kulisy rozległa się seria gwizdów, której odpowiedziała druga, z góry.

Dekoracja się uniosła. Z mroku nad sceną zaczęły się zsuwać worki z piaskiem, służące jako przeciwwaga.

— …potem Artaud zdradza, że… no, że Zibelina musi poślubić Fideliego, nie, to znaczy Fiabego, nie wiedząc, hm… że rodzinne majątki…

Worki opadły. Przynajmniej po jednej stronie sceny. Po drugiej rozległ się przeraźliwy krzyk, przerywając Agnes realizację niemożliwego zadania zrozumienia treści opery. Dziewczyna zobaczyła odwróconą czołem w dół i wyglądającą niezdrowo twarz martwego doktora Undershafta.

Niania wśliznęła się za jakieś drzwi, zamknęła je za sobą. Po chwili tupot biegnących stóp ucichł.

Trzeba przyznać, że bawiła się nieźle.

Zdjęła koronkowy czepek i fartuszek. A ponieważ była osobą zasadniczo uczciwą, schowała je do kieszeni, by przy okazji zwrócić pani Plinge. Potem wydobyła płaski, okrągły przedmiot i uderzyła nim o ramię. Wystrzelił szpic — a po kilku poprawkach jej urzędowy kapelusz wyglądał prawie jak nowy.

Rozejrzała się. Nieobecność światła i wykładzin, połączona z wyraźną obecnością kurzu, sugerowały, że miejsce to nie jest przeznaczone dla publiczności.

Do licha! Chyba trzeba poszukać innych drzwi. Oczywiście, będzie musiała zostawić Greeba, gdziekolwiek się teraz podziewał… Ale zjawi się. Zawsze się zjawia, kiedy chce, żeby go nakarmić.

Znalazła schody prowadzące w dół, zeszła nimi do nieco lepiej oświetlonego korytarza i maszerowała spory kawałek. A potem wystarczyło już kierować się wrzaskami.

Dotarła do malowanych dekoracji i rozmaitych rekwizytów trzymanych za sceną.

Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Pojawienie się niedużej, przyjaźnie nastawionej starszej pani nie wywołało w tej chwili żadnych komentarzy.

Ludzie biegali tam i z powrotem i krzyczeli. Ci bardziej wrażliwi po prostu stali w miejscu i krzyczeli. Jakaś potężna dama leżała na dwóch krzesłach i przeżywała atak histerii, a kilku maszynistów usiłowało wachlować ją nutami.

Niania Ogg nie była pewna, czy wydarzyło się coś niezwykłego, czy po prostu jest to opera kontynuowana z użyciem innych środków.

— Na waszym miejscu rozluźniłabym jej gorset — powiedziała, przechodząc obok.

— Na bogów, droga pani, dość już jest paniki!

Niania zbliżyła się do interesującej grupy Cyganów, arystokratów i maszynistów.

Czarownice są ciekawe z definicji i dociekliwe z natury. Wcisnęła się między nich.

— Przepuśćcie mnie! Jestem wścibską osobą — mówiła, wykorzystując oba łokcie.

Podziałało — jak zwykle działania w takim stylu.

Na podłodze leżał ktoś martwy. Niania widziała już śmierć w licznych wcieleniach i na pierwszy rzut oka potrafiła rozpoznać uduszenie. Nie jest to najładniejszy koniec, choć bywa całkiem barwny.

— Ojej — powiedziała. — Biedny człowiek. Co mu się stało?

— Pan Kubeł mówi, że musiał się zaplątać w… — zaczął ktoś.

— W nic się nie zaplątał! To robota Upiora! — przerwał mu ktoś inny. — A on wciąż może siedzieć na górze.

Spojrzenia wszystkich powędrowały ku sklepieniu.

— Pan Salzella posłał maszynistów, żeby go wykurzyli.

— Czy mają płonące pochodnie? — spytała niania.

Kilka osób spojrzało na nią, jakby po raz pierwszy zastanowili się, kim właściwie jest.

— Co?

— Kiedy tropi się złe upiory albo monstra, trzeba mieć płonące pochodnie — wyjaśniła niania. — To powszechnie znany fakt.

Przez moment przyswajali tę myśl.

— To prawda.

— Ona ma rację, wiecie…

— Powszechnie znany fakt, moja droga.

— Dostali płonące pochodnie?

— Chyba nie. Tylko zwykłe latarnie.

— To na nic — stwierdziła niania. — Latarnie są na przemytników. Na upiory trzeba płonących…

вернуться

6

Bez żalu, nie znalazła bowiem dla niej zastosowania.