Выбрать главу

— Co z nim?

— On jest… Żadnych skarg, prawda?

— Wie pan, miewa swoje… śmieszne zachowania. Ale jest nieszkodliwy. Niektórzy maszyniści i muzycy bywają dla niego okrutni… Wie pan, posyłają go po puszkę niewidzialnej farby albo torbę dziur po gwoździach i takie tam. Wierzy w to, co mu się powie. Czemu pan pyta?

— Taki wpadł mi pomysł… Głupi właściwie.

— Myślę, że faktycznie jest głupi. W sensie formalnym…

— Nie, chodziło mi… Zresztą mniejsza z tym.

Babcia Weatherwax i niania Ogg opuściły biuro Kozabergera i odeszły skromnie ulicą. Przynajmniej babcia szła skromnie. Niani trochę to nie wychodziło.

— Ile właściwie tego jest? — pytała co jakieś trzydzieści sekund.

— Trzy tysiące dwieście siedemdziesiąt dolarów i osiemdziesiąt siedem pensów — powtarzała babcia. Była zamyślona.

— Moim zdaniem to ładnie z jego strony, że zajrzał nawet do popielniczek, żeby wyzbierać wszystkie miedziaki, jakie mogły się tam zapodziać. Przynajmniej do tych, których mógł dosięgnąć. Mówiłaś, że ile tego jest?

— Trzy tysiące dwieście siedemdziesiąt dolarów i osiemdziesiąt siedem pensów.

— Nigdy jeszcze nie widziałam siedemdziesięciu dolarów naraz — stwierdziła niania.

— Nie powiedziałam, że to tylko siedemdziesiąt dolarów, ale…

— Tak, wiem. Przyzwyczajam się po trochu. I wiesz, co ci powiem o pieniądzach? Naprawdę uwierają.

— Właściwie nie rozumiem, czemu trzymasz je w nogawce reform — mruknęła babcia.

— To ostatnie miejsce, gdzie ktoś by szukał. — Niania westchnęła z żalem. — Ile to jest, powiedziałaś?

— Trzy tysiące dwieście siedemdziesiąt dolarów i osiemdziesiąt siedem pensów.

— Będzie mi potrzebna większa puszka.

— Będzie ci potrzebny większy komin.

— A już na pewno przydałaby się szersza nogawka. — Niania szturchnęła babcię. — Teraz musisz być dla mnie uprzejma, bo jestem bogata.

— To prawda — przyznała babcia, jakby zadumana. — Nie myśl, że nie biorę tego pod uwagę.

Zatrzymała się nagle. Niania wpadła na nią z brzękiem bielizny.

Przed nimi wznosił się fronton gmachu Opery.

— Musimy się znowu dostać do środka — stwierdziła babcia. — I do loży ósmej.

— Łomem — zaproponowała niania. — Końcówka numer trzy powinna załatwić sprawę.

— Nie jesteśmy „waszym Nevem”. Zresztą włamanie tam to jednak nie to samo. Musimy mieć prawo, żeby tam być.

— Sprzątanie! Możemy być sprzątaczkami i… Nie, nie byłoby właściwe, żebym udawała teraz sprzątaczkę. Przy mojej pozycji…

— Nie, na to nie możemy się zgodzić. Nie przy twojej pozycji.

Babcia przyjrzała się niani z uwagą. Pod gmach Opery podjechała kareta.

— Oczywiście — rzekła babcia, a chytrość ściekała z jej głosu niczym syrop — zawsze możemy wykupić lożę ósmą.

— Nie uda się — uznała niania. Ludzie zbiegali po schodach, nerwowo poprawiając mankiety. Mieli miny typowe dla wszystkich komitetów powitalnych. — Boją się ją sprzedawać.

— Dlaczego? — zdziwiła się babcia. — Ludzie umierają, a opera trwa. To znaczy, że każdy skłonny byłby sprzedać własną babkę, jeśli tylko dosyć na tym zarobi.

— Ale to i tak kosztowałoby fortunę…

Niania zauważyła tryumfującą minę babci i jęknęła.

— Och, Esme! Chciałam odłożyć te pieniądze na starość. — Zastanowiła się. — Poza tym i tak nic z tego nie będzie. Popatrz tylko na nas. Nie wyglądamy na odpowiednie osoby…

Enrico Basilica wysiadł z karety.

— Ale znamy odpowiednie osoby — oświadczyła babcia.

— Och, Esme!

Dzwonek nad drzwiami zadźwięczał tonem wyrafinowanym, jakby nieco zakłopotany, że musi wykonywać czynność tak wulgarną. Wolałby zapewne dyskretnie chrząknąć.

Był to najbardziej elegancki sklep odzieżowy w Ankh-Morpork. Dało się to poznać po wyraźnej nieobecności elementów tak prymitywnych jak towar. Z rzadka tylko starannie ułożony kawałek kosztownej tkaniny sugerował istniejące możliwości.

Nie był to sklep, gdzie cokolwiek się kupuje. Był to salon, gdzie czekała na gości filiżanka kawy i pogawędka. Być może, w wyniku przyciszonej rozmowy, osiem czy dziesięć łokci drogocennego materiału zmieniało właściciela, ale w sposób eteryczny, gdyż nic tak pospolitego jak handel nie miało tu miejsca.

— Sprzedawca! — krzyknęła niania.

Dama wynurzyła się zza kotary i przyjrzała się kobietom, które weszły do salonu. Zdawało się, że patrzy nozdrzami.

— Czy trafiłyście do właściwego wejścia? — zapytała.

Madame Dawning została wychowana tak, by zachowywać się uprzejmie wobec służby i dostawców, nawet jeśli byli tak obszarpani, jak te dwie wrony.

— Moja przyjaciółka chce kupić nową suknię — oznajmiła bardziej pulchna z nich. — Taką elegancką, z trenem i poduszką na siedzeniu.

— Czarną — dodała chuda.

— I jeszcze wszystkie dodatki. Mała torebka na łańcuszku, okulary na patyku… Wszystko.

— Obawiam się, że może to kosztować nyeco więcej, niż zamierzają panie wydać — rzekła madame Dawning.

— Ile to jest nyeco? — zapytała ta pulchna.

— Chcę powiedzieć, że to raczej ekskluzywny sklep.

— Dlatego przyszłyśmy. Nie chcemy żadnych szmat. Nazywam się niania Ogg, a ta… dama to lady Esmeralda Weatherwax.

Madame Dawning przyjrzała się lady Esmeraldzie z namysłem. Nie było wątpliwości, że starucha nosi się dumnie. I spogląda z góry, jak księżna.

— Z Lancre — uzupełniła niania. — I mogłaby tam mieć konserwatorium, gdyby chciała, ale nie chce.

— Ehm… — Madame Dawning postanowiła zgodzić się chwilowo na te reguły gry. — Jaki styl biorą panie pod uwagę?

— Coś wytwornego — zdecydowała niania.

— Wolałabym nyeco dokładniejsze wskazówki…

— Może coś nam pani pokaże — zaproponowała lady Esmeralda, siadając. — To do opery.

— Och, jest pani patronką opery?

— Lady Esmeralda jest patronką wszystkiego — zapewniła niania.

Madame Dawning miała maniery specyficzne dla swojej klasy i swojego wychowania. Postrzegała świat w pewien określony sposób. Kiedy nie zachowywał się odpowiednio, chwiała się w swej pewności jak potrącony bąk, po czym wirowała nadal, jakby nic nie zaszło. Gdyby cywilizacja upadła ostatecznie, a nieliczni ocaleni musieli jeść karaluchy, lady Dawning nadal używałaby serwetki i patrzyła z góry na tych, którzy zabierają się do karaluchów z niewłaściwego końca.

— W takim razie, cóż… Pokażę paniom kilka modeli — rzekła. — Proszę wybaczyć na moment.

Przeszła do długich pomieszczeń pracowni na tyłach sklepu; było tu wyraźnie mniej złoceń. Madame Dawning oparła się o ścianę i przywołała główną krawcową.

— Mildred, zjawiły się dwie bardzo dziwne…

Urwała. One przyszły za nią!

Szły teraz długim przejściem między rzędami szwaczek, kiwały im uprzejmie głowami i oglądały suknie na manekinach. Pobiegła za nimi.

— Z pewnością wolą panie…

— Ile za tę? — spytała lady Esmeralda, macając palcami kreację przeznaczoną dla księżnej wdowy Quirmu.

— Obawiam się, że nie jest na sprzedaż…

— A ile by kosztowała, gdyby była na sprzedaż?

— Trzysta dolarów, jak sądzę…

— Pięćset wydaje się odpowiednią ceną — stwierdziła lady Esmeralda.