Salzella i Kubeł spoglądali na siebie ponad stołem w milczeniu. Wreszcie odezwał się właściciel.
— Pani wybaczy, ale muszę pilnie omówić pewną kwestię z moim dyrektorem muzycznym.
Obaj odeszli w kąt, gdzie zaczęli dyskutować gorąco, choć szeptem.
— Dwa tysiące dolarów! — syknęła niania, obserwując ich spod oka.
— To może nie wystarczyć — zauważyła babcia. — Obaj strasznie poczerwienieli.
— Ale dwa tysiące dolarów!
— To tylko pieniądze.
— Ale tylko moje pieniądze, a nie tylko twoje pieniądze — przypomniała niania.
— My, czarownice, zawsze wszystko mamy wspólne. Wiesz przecież.
— No, niby tak — zgodziła się niania i po raz kolejny utrafiła w samo sedno debaty socjopolitycznej: — Ale łatwo mieć wszystko wspólne, kiedy nikt nic nie ma.
— Cóż, Gytho Ogg… myślałam, że pogardzasz bogactwem.
— Słusznie. Dlatego chciałabym mieć szansę, żeby nim pogardzać z bliska.
— Ale ja cię przecież znam, Gytho. Pieniądze by cię zepsuły.
— Chciałabym mieć okazję, by wykazać, że wcale nie. Tyle tylko mam do powiedzenia.
— Ciszej. Oni wracają…
Kubeł zbliżył się z wymuszonym uśmiechem i usiadł.
— Hm… — zaczął. — Czy to rzeczywiście musi być loża ósma? Może zdołalibyśmy przekonać kogoś z pozostałych…
— Nie chcę o tym słyszeć — przerwała mu babcia. — Podobno w ósmej loży nigdy nikogo nie widziano.
— Eee… Cha, cha… Wiem, że to śmieszne, lecz pewne stare tradycje teatralne wiążą się akurat z lożą ósmą. Absolutne bzdury, oczywiście, ale…
Pozostawił to „ale” zawieszone z nadzieją w powietrzu. Zamarzło pod surowym spojrzeniem babci.
— Widzi pani, ona jest nawiedzona — wymamrotał.
— Laboga! — jęknęła niania Ogg, przypominając sobie, że należy trzymać się roli. — Jeszcze chochlę sosu, senor Basilica? A może dolać piwa?
— Mmfmmf — odparł zachęcająco tenor i przerwał jedzenie, by widelcem wskazać stojący przed nim pusty kufel.
Babcia wciąż patrzyła.
— Przepraszam na chwilę — powiedział znowu Kubeł.
On i Salzella wrócili do kąta, skąd dobiegły odgłosy w rodzaju: „Ale dwa tysiące dolarów! To mnóstwo baletek!”.
Kubeł powrócił. Twarz mu poszarzała — spojrzenie babci wywierało niekiedy taki skutek.
— Ehm… Ze względu na zagrożenie, tego, które nie istnieje, naturalnie, cha, cha… My, to znaczy kierownictwo, czujemy się w obowiązku, ehm, uprzejmie nalegać, by w loży ósmej zasiadła pani w towarzystwie, no… mężczyzny.
Uchylił się lekko.
— Mężczyzny? — powtórzyła babcia.
— Dla ochrony — wyjaśnił słabym głosem Kubeł.
— Chociaż kto jego będzie ochraniał, naprawdę nie mam pojęcia — dodał pod nosem Salzella.
— Sądziliśmy, że może ktoś z pracowników…
— Potrafię sama sobie znaleźć mężczyznę, jeśli wyniknie taka potrzeba — oświadczyła babcia, a w jej głosie wirowały płatki śniegu.
Uprzejma odpowiedź zamarła Kubłowi w gardle, kiedy tuż za lady Esmeraldą zobaczył uśmiechniętą jak księżyc panią Ogg.
— Ktoś ma ochotę na deser?
Trzymała na tacy wielką salaterkę. Zdawało się, że powietrze nad nią drga z gorąca.
— Słowo daję — powiedział Kubeł. — Wygląda smakowicie.
Enrico Basilica spojrzał ponad pełnym widelcem, z wyrazem twarzy człowieka, który uzyskał niezwykły przywilej trafienia do nieba jeszcze za życia.
— Mmmf!
Było wilgotno. A po zgonie pana Poundera faktycznie pojawiły się szczury.
Zresztą kamień też wyglądał na stary. Oczywiście, wszystkie kamienie są stare, tłumaczyła sobie Agnes. Ten jednak zestarzał się jako element budowlany. Ankh-Morpork istniało od tysięcy lat. Gdy inne miasta budowane były na glinie, na skale albo na piaskach, Ankh-Morpork budowano na Ankh-Morpork. Ludzie wznosili nowe budynki na pozostałościach starych, wybijając tu i ówdzie jakieś przejścia, by dawne sypialnie przerobić na piwnice.
Schody skończyły się na wilgotnych kamieniach, w niemal całkowitej ciemności.
Perdita uznała, że wygląda to romantycznie i gotycko.
Agnes pomyślała, że wygląda ponuro.
Gdyby ktoś bywał w tym miejscu, potrzebowałby światła, prawda? Prowadzone po omacku poszukiwania potwierdziły ten domysł — w niedużej wnęce znalazła świecę i zapałki.
To odkrycie pomogło otrząsnąć się i Agnes, i Perdicie. Ktoś używał tego całkiem prozaicznego pudełka zapałek z obrazkiem uśmiechniętego trolla na nalepce i tego ogarka całkiem zwyczajnej świeczki. Perdita wolałaby pochodnię. Agnes nie była pewna, co by wolała. Tyle że jeśli tajemnicza osoba przychodziła tutaj, śpiewała między ścianami, poruszała się po całym gmachu niczym upiór, może zabijała ludzi… to powinna chyba zachowywać się bardziej stylowo, niż to sugerowało pudełko zapałek z obrazkiem uśmiechniętego trolla. Czegoś takiego mógłby używać… zwykły morderca.
Zapaliła świecę i — w pełnej zgodności umysłów — wraz z Perdita zanurzyły się w mrok.
Czekoladowa Rozkosz ze Specjalnym Sekretnym Sosem osiągnęła spektakularny sukces. Teraz przemieszczała się wolno ku niewielkim czerwonym zaułkom umysłów.
— Jeszcze trochę, panie Salzella? — zapytał Kubeł. — Deser pierwsza klasa, prawda? Muszę pogratulować pani Clamp.
— Trzeba przyznać, że jest odrobinę pikantny — stwierdził dyrektor muzyczny. — Pan sobie życzy, senor Basilica?
— Mmmf.
— Lady Esmeraldo?
— Z przyjemnością. — Babcia podsunęła mu talerz.
— Na pewno wyczuwam cynamon — zauważył tłumacz z brązowym pierścieniem wokół ust.
— Rzeczywiście… i może ślad gałki muszkatołowej — dodał Kubeł.
— Chyba też… kardamon? — zastanowił się Salzella.
— Kremowy smak, ale odrobinę ostry — uznał Kubeł. Wzrok lekko mu się rozogniskował. — I dziwnie… rozgrzewający.
Babcia przestała jeść i podejrzliwie spojrzała na swój talerzyk. Potem powąchała łyżkę.
— Czy to, eee… Czy tylko ja to czuję, czy rzeczywiście jest tu nieco… ciepło? — zapytał Kubeł.
Salzella chwycił poręcze krzesła. Czoło mu błyszczało.
— Może otworzę okno? — zaproponował. — Czuję się trochę… dziwnie.
— Tak, proszę otworzyć — odparł Kubeł.
Salzella zaczął się podnosić, ale nagle na jego twarzy pojawił się wyraz skupienia. Usiadł gwałtownie.
— Nie. Myślę, że raczej przez chwilę posiedzę spokojnie — rzekł.
— Och, jej… — odezwał się tłumacz. Nad jego kołnierzykiem uniosła się ledwie widoczna para.
Basilica uprzejmie stuknął go w ramię, chrząknął znacząco i wykonał gest oznaczający „przysuńcie mi to”, wskazując przy tym salaterkę z niedojedzonym deserem czekoladowym.
— Mmmf? — powiedział.
— Och, jej… — jęknął tłumacz.
Kubeł przesunął palcem pod kołnierzykiem. Pot zaczynał ściekać mu po twarzy.
Basilica zrezygnował z pomocy tłumacza i stanowczo wyciągnął rękę nad stołem. Zahaczył o salaterkę widelcem i przysunął ją do siebie.
— Eee… tak — powiedział Kubeł, starając się oderwać wzrok od babci.
— Tak… istotnie — zgodził się Salzella głosem dobiegającym z bardzo daleka.
— Och, jej — powtórzył tłumacz. Łzy stanęły mu w oczach. — Ai! Mon Deus! Dio Mio! O Goden! D ‘zuk f’t! Aagorahaa!