— W postaci nieukończonej?
— Tak — odrzekł Jack. — Pełen tekst. Wspominałem przecież, że badania były na ukończeniu. Dopełniłem dzieła przed pięciu laty. Wszystko zostało zawarte w tym manuskrypcie. Dysponując miliardem dolarów oraz doskonale wyposażonym laboratorium, każda korporacja byłaby w stanie przetworzyć moje równania w sprawnie działający agregat wielkości orzecha włoskiego. Po jednorazowym dostarczeniu mu odrobiny zwyczajnego piasku, urządzenie działałoby w nieskończoność.
W tym momencie poczułem, jakby Ziemia zadrżała w swych posadach. Po długiej chwili milczenia spytałem:
— Dlaczego zwlekałeś tak długo z podjęciem tego tematu?
— Wczorajsza relacja przepełniła czarę. Ten rzekomy facet z przyszłości opowiadał o rozproszonej cywilizacji, w której każdy człowiek jest samowystarczalną jednostką, gdyż korzysta z dobrodziejstw całkowitej przemiany energii. To była wizja przyszłości, którą sam ukształtowałem.
— Nie wierzysz chyba…
— Nie wiem, Leo. To przecież bezsens — człowiek przybyły z przyszłości odległej o tysiąc lat. Byłem szczerze przeświadczony, że to świr… póki nie zaczął roztaczać wizji zdecentralizowanego świata.
— Pomysł uwolnienia całej energii zawartej w atomie liczy sobie wiele lat. Ten facet jest sprytny jak cholera. Mógł oprzeć swoją bajeczkę na ogólnikowych przypuszczeniach. Nie oznacza to w żadnym wypadku, że mówi prawdę i że twoje równania wykorzystano w praktyce. Wybacz, Jack, ale wydaje mi się, że trochę przeceniasz własną wyjątkowość. Wydobyłeś pewną myśl ze wzburzonej sadzawki futurystycznych marzeń i sprawiłeś, że stała się rzeczywistością, lecz nikt poza tobą i Shirley o tym nie wie. Nie możesz pozwolić, aby ślepy strzał wpędził cię…
— Lecz przypuśćmy, że to wszystko prawda, Leo.
— Skoro tak bardzo martwi cię ta możliwość, dlaczego nie spalisz manuskryptu? — spytałem.
Spojrzał na mnie zaszokowany, jakbym namawiał go do zbrodni.
— Nie mógłbym tego zrobić.
— Ochroniłbyś w ten sposób ludzkość przed zapaścią, za którą z góry bierzesz na siebie odpowiedzialność.
— Manuskrypt spoczywa w bezpiecznym miejscu, Leo.
— Gdzie?
— Pod ziemią. Zbudowałem specjalnie w tym celu piwnicę i połączyłem ją dość przemyślnie z reaktorem. Gdyby ktokolwiek próbował wedrzeć się tam przemocą, pręty bezpieczeństwa zostałyby wyciągnięte ze stosu i cały dom wyleciałby w powietrze. Nie muszę niszczyć swego dzieła. Nigdy nie wpadnie w niewłaściwe ręce.
— Przyjmijmy jednak, że wpadło w niepowołane ręce w odległej przyszłości. Bo przecież w czasach Vornana-19 świat powszechnie korzysta z twojego systemu energetycznego. Prawda?
— Sam nie wiem, Leo. To czyste szaleństwo. Czuję, że powoli popadam w obłęd.
— Załóżmy dla potrzeb dyskusji, że Vornan-19 mówi prawdę i w roku 2999 rzeczywiście istnieje taki system uzyskiwania energii. Zgoda? W porządku, ale nie wiemy przecież, czy to ty jesteś jego wynalazcą. Przypuśćmy, że spalisz manuskrypt. Taki czyn zmieniłby bieg historii, i system gospodarczy, przedstawiony przez przybysza, nie zaistniałby w ogóle. Spalenie książki odebrałoby rację jego egzystencji. Tym sposobem upewniłbyś się, że przyszłość została ocalona przed straszliwym losem, jaki dla niej zgotowałeś.
— Nie, Leo. Gdybym nawet spalił notatki, fizycznie wciąż byłbym obecny. Mógłbym odtworzyć równania z pamięci. Niebezpieczeństwo spoczywa w mym mózgu. Niszcząc notatki niczego nie przesądzam.
— Istnieją narkotyki oczyszczające pamięć…
Jack wzruszył ramionami.
— Nie mógłbym im zawierzyć.
Przejął mnie strach. Czułem, jakbym runął w otchłań i wtedy po raz pierwszy ujrzałem rozmiar paranoi, której uległ mój przyjaciel. Zniknął gdzieś pogodny ekstrawertyk z dawnych dni. Jack zadręcza się myślą, że sprytny, aczkolwiek niespecjalnie przekonywujący gracz rzeczywiście reprezentuje odległą przyszłość, którą on sam pomógł ukształtować.
— Czy mógłbym ci w czymś pomóc? — spytałem cicho.
— Owszem, Leo. Jest taka jedna sprawa.
— Mianowicie?
— Postaraj się o osobiste spotkanie z Vornanem-19. Jesteś ważną figurą w świecie nauki. Możesz pociągnąć za odpowiednie sznurki. Porozmawiaj z nim poważnie. Sprawdź, czy jest oszustem, tak jak podejrzewamy.
— Jasne, że jest oszustem.
— Sprawdź to, Leo.
— A jeśli jest tym, za kogo się podaje? Oczy Jacka zapłonęły niespokojnym światłem.
— Wypytaj o jego epokę. O proces przetwarzania energii atomowej — kiedy został wynaleziony, przez kogo. Może odkryją to zjawisko dopiero za pięćset lat, całkowicie niezależnie. Może ja nie będę miał z tym nic wspólnego. Wyciągnij z niego całą prawdę. Muszę wiedzieć.
Cóż mogłem na to rzec?
Miałem powiedzieć: Słuchaj, stary, dostałeś kota? Miałem błagać, aby poddał się leczeniu? Miałem sam stwierdzić u niego paranoję i stracić najlepszego przyjaciela? Lecz z drugiej strony, udział w tym wariactwie napawał mnie odrazą. Załóżmy nawet, że uda mi się dotrzeć do Vornana-19, że uzyskam prywatną audiencję. Nie miałem przecież najmniejszej ochoty ani przez chwilę robić z siebie durnia, okłamując tego szarlatana, że biorę jego idiotyzmy poważnie.
Pozostawało kłamstwo. Mogłem wymyślić jakąś uspokajającą opowiastkę.
Byłoby to jednak niegodne. Ciemne, smutne oczy Jacka błagały o uczciwą pomoc. Postanowiłem go nie zawieść.
— Zrobię, co będę mógł.
Uścisnął mi rękę. Do domu wracaliśmy w milczeniu.
Następnego ranka, gdy pakowałem walizkę, Shirley weszła do pokoju ubrana w obcisły, lśniący zawój, który podkreślał cudowne kształty jej ciała. Ostatnio widywałem ją ciągle nagą i dopiero to skromne okrycie uzmysłowiło mi na nowo urodę Shirley oraz fakt, że moja miłość do niej nie była, mimo wszystko, pozbawiona ładunku pożądania.
— Jak wiele ci opowiedział? — spytała.
— Wszystko.
— O manuskrypcie? O tym, czego się lęka?
— Tak.
— Jesteś w stanie mu pomóc, Leo?
— Nie wiem. Jack chce, abym nawiązał kontakt z tym człowiekiem i rozwiał wszelkie wątpliwości. Nie wszystko musi pójść po jego myśli. Założywszy nawet, że zrealizuję ten cel, to i tak moje wysiłki mogą jedynie zaszkodzić.
— Jack bardzo to wszystko przeżywa. Martwię się o niego. Pozornie wygląda zdrowo i rześko, lecz ta sprawa męczyła go już od lat. Utracił zdolność obiektywnego widzenia.
— Myślałaś, aby sprowadzić lekarza?
— Nie mam dość odwagi — szepnęła. — Boję się nawet o tym głośno wspomnieć. Jack przeżywa moralny kryzys i muszę to zaakceptować. Nie chcę traktować tego stanu jak choroby. Przynajmniej na razie. Może kiedy wrócisz z wiadomością, że ten przybysz to zwykły oszust, Jack otrząśnie się ze swojej obsesji. Postarasz się?
— Zrobię, co będę mógł, Shirley.
Nagle znalazła się w moich ramionach. Głowę położyła mi na ramieniu. Jej piersi, szczelnie obciągnięte materiałem, przylgnęły do mnie, palcami dotykała moich pleców. Trzęsła się i łkała. Przyciągnąłem ją mocno do siebie, aż sam również zacząłem dygotać, choć z innej zgoła przyczyny. Delikatnie rozluźniłem uchwyt łączący nasze ciała. Godzinę później jechałem już wyboistym szlakiem w kierunku Tuscon i nitki transportowej, która miała mnie zawieźć z powrotem do Kalifornii.