Выбрать главу

— Nie ma sprawy.

Uciąłem dyskusję. Pogryzaliśmy zielone sucharki i słuchaliśmy przytłumionej muzyki dolatującej z głośników. Kralick wziął na siebie ciężar podtrzymywania rozmowy. Wspomniał mimochodem nazwiska paru osób, które wejdą w skład komitetu powitalnego. Wymienił między innymi Richarda F. Heymana, historyka, Helen McIlwain, antropolog oraz Mortona Fieldsa z Chicago, psychologa. Kiwałem mądrze głową.

— Sprawdziliśmy wszystko drobiazgowo — oznajmił Kralick. — Nie chcemy mieć w komitecie ludzi uwikłanych w prywatne spory i tym podobne historie. Przejrzeliśmy dane personalne wszystkich kandydatów pod kątem łączących ich stosunków. Możesz mi wierzyć, to była mordęga. Musieliśmy odrzucić dwóch niezłych specjalistów, ponieważ mieli parę dość nieprzyjemnych zajść z resztą członków komitetu. Ta praca nie szczędziła nam rozczarowań.

— A przechowujecie materiały na temat upodobań seksualnych naszych uczonych?

— Staramy się gromadzić i przechowywać wszelkie materiały, Leo. Byłbyś zaskoczony. W każdym razie udało nam się w końcu skompletować pełen skład. Znaleźliśmy zastępstwo dla tych, którzy z jakichś tam powodów nie mogli przyjechać albo okazali się nieprzydatni ze względu na stosunki osobiste łączące ich z resztą zespołu. Dobiegły końca przygotowania…

— A nie łatwiej byłoby uznać Vornana za zwykłego oszusta i zapomnieć o całej sprawie?

— Wczoraj w Santa Barbara miały miejsce rozruchy apokaliptystów. Słyszałeś?

— Nie.

— Na plaży zgromadził się stutysięczny tłum. Zniszczenia, jakie poczynili ci ludzie w mieście, oszacowano wstępnie na dwa miliony dolarów. Po zwyczajowej orgii, ruszyli w morze jak lemury.

— Lemingi.

— Lemingi.

Dłoń Kralicka zawisła nad konsoletą, a potem szybko cofnęła się.

— Wyobraź sobie sto tysięcy apokaliptystów z całej Kalifornii, którzy wznoszą pokutne modły i maszerują śmiało w zimne odmęty Pacyfiku podczas styczniowego popołudnia. Ciągle nadchodzą meldunki o utonięciach. Jak dotąd zanotowano sto takich przypadków, Bóg jeden wie, ile jest zapaleń płuc. Dziesięć dziewcząt zostało zadeptanych na śmierć. Oni zachowują się, jakby mieszkali w Azji, a nie tutaj, w Ameryce. Pojmujesz, z czym mamy do czynienia? Vornan jest naszą nadzieją. Opowie nam o roku 2999 i ludzie przestaną wierzyć, że koniec jest tuż tuż. Apokaliptyści przegrają z kretesem. Jeszcze jedną szklaneczkę rumu?

— Chyba powinienem już pójść do hotelu.

— Racja.

Wydobył swe nogi spod stołu i wyszliśmy na zewnątrz. Gdy obchodziliśmy park Lafayette, Kralick oznajmił nagle:

— Muszę cię ostrzec, iż dziennikarze wiedzą już, że jesteś w mieście i zaczną zasypywać cię prośbami o udzielenie wywiadu. Będziemy starali się zapewnić ci względny spokój, lecz prawdopodobnie i tak sforsują nasz kordon. Na wszelkie pytania odpowiadaj…

— Bez komentarza.

— Dokładnie w ten sposób. Leo, zostaniesz gwiazdą pierwszego formatu.

Śnieg ciągle padał, trochę zbyt intensywnie jak na możliwości naszych robotów. Tu i ówdzie plamy bieli jaśniały na chodniku, w zaroślach utworzyły się nawet spore zaspy. Kałuże świeżo powstałej wody lśniły w blasku latarni. Biały puch, padając z nieba, migotał jak gwiazdy w bezchmurną noc. One same skryły się gdzieś, nie wiadomo gdzie — wszechświat mógł być teraz pusty. Czułem przejmującą samotność. W Arizonie świeciło słońce.

Kiedy przekroczyliśmy próg sędziwego hotelu, w którym wynajęto mi pokój, odwróciłem się do Kralicka i powiedziałem:

— Wiesz co, ten pomysł z towarzystwem do kolacji wcale nie był taki zły.

Szósty

Kiedy około siódmej dziewczyna przyszła do mojego pokoju, po raz pierwszy byłem skłonny naprawdę uwierzyć w potęgę rządu Stanów Zjednoczonych. Nieznajoma była wysoką blondynką o złotych włosach. Oczy miała jednak kasztanowe, a nie błękitne, wargi pełne, proporcje doskonałe. Jednym słowem, niesamowicie przypominała Shirley Bryant.

Oznaczało to, że musiałem już od dłuższego czasu budzić zainteresowanie naszego państwa. Obserwowali mnie, znali typ kobiet, w których gustuję. Znaleźli taką, która dokładnie odpowiadała wymaganiom i jest w stanie z miejsca wzbudzić moje zainteresowanie. Czy oni sądzą, że Shirley była moją kochanką? A może stworzyli po prostu wyimaginowany wizerunek idealnej partnerki dla mnie. I okazało się, że jest to dziewczyna uderzająco podobna do Shirley. Przez całe życie (zupełnie nieświadomie) adorowałem jej sobowtóry.

Nieznajoma miała na imię Marta.

— Wcale nie wyglądasz jak Marta — stwierdziłem. — Marty są niskie, ciemnowłose, krępe i mają szerokie policzki. Zawsze czuć od nich papierosami.

— Tak naprawdę — odparła Marta — to nazywam się Sidney. Ale ci z rządu uważają, że tobie imię Sidney nie przypadłoby do gustu.

Sidney, czy też Marta, była naprawdę świetna w swojej roli. Zbyt dobrze grała, aby mówić prawdę. Podejrzewałem, że jest istotą stworzoną w laboratoriach rządowych specjalnie dla moich potrzeb. Spytałem, jak jest w rzeczywistości, a ona potwierdziła moje przypuszczenia.

— Później pokażę ci gniazdko — powiedziała.

— Jak często musisz ładować baterie?

— Dwa, czasami trzy razy dziennie. To zależy.

Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia lat i bardzo przypominała studentki kręcące się ciągle po campusie. Może była robotem, a może prostytutką, lecz jej zachowanie przeczyło takim podejrzeniom. Przypominała raczej żywą, inteligentną kobietę, która po prostu wypełnia swoje obowiązki. Nie śmiałem spytać, czy tego typu zajęcia to dla niej chleb powszedni.

Z powodu śniegu kolację zjedliśmy w hotelowej restauracji. Jej wnętrze urządzone było dość staromodnie, z sufitu zwisały żyrandole i ciężkie draperie, kelnerzy paradowali w strojach wieczorowych, a drukowany na papierze jadłospis liczył dobry jard długości. Ten widok sprawił mi największą przyjemność. Ciągłe menu z torebek i kostek zaczęło mnie już drażnić. Czułem się szczęśliwy, kiedy mogłem wybrać potrawy z długiej listy, a stojący obok żywy człowiek zapisywał wszystko skrupulatnie w notesiku, tak jak za dawnych czasów.

Rząd pokrywał rachunki. Nie żałowaliśmy sobie niczego. Świeży kawior, sałatka z ostryg, zupa żółwiowa, dwa razy Chateaubriand. Ostrygi były wyśmienite — delikatne, malutkie Olimpias z wytwórni Puget Sound. Nie można było im nic zarzucić, lecz osobiście tęskniłem za prawdziwymi ostrygami z lat mojej młodości. Po raz ostatni jadłem je w roku 1976 na Targach Dwusetlecia — tuzin kosztował wówczas pięć dolarów, a to z powodu skażenia wód oceanu. Mogę wybaczyć ludzkości wytępienie ptaka dodo, ale wytrucie wszystkich ostryg to już osobna historia.

Nieprzyzwoicie objedzeni, ruszyliśmy w stronę schodów wiodących na górę. Cudowną atmosferę wieczoru zakłóciła żenująca scena, która rozegrała się w holu. Paru chłopców z telewizji rzuciło się na mnie w poszukiwaniu sensacji.

— Profesorze Garfield…

— …czy to prawda, że…

— …parę słów na temat pańskiej teorii…

— …Vornan-19…

— Bez komentarza. Bez komentarza. Bez komentarza. Bez komentarza.

Razem z Martą umknęliśmy do windy. Zamknąłem drzwi od swego pokoju za pomocą specjalnej blokady. Hotel, choć urządzony po staroświecku, pod tym względem nadążał za najnowszą modą. Wreszcie poczuliśmy się bezpieczni. Marta była wysoka i delikatna, cudownie pachniała. W jej ramionach zapomniałem o człowieku z przyszłości i apokaliptystach. Kurz zalegający moje laboratorium przestał się w ogóle liczyć. Jeśli doradcy prezydenta idą do nieba, to moim zdaniem Sandy Kralick powinien mieć tam zaklepane miejsce.