Выбрать главу

To widowisko przejęło mnie strachem. Ja, który nigdy nie grałem na giełdzie, czułem przemożną potrzebę skontaktowania się z maklerem i wejścia w ten magiczny świat banków danych. Sprzedać sto akcji GFX! Kupić dwieście CCC! Zniżka o jeden punkt! Wzrost o dwa! W tym tkwił sens życia, to była treść istnienia. Szalony rytm porwał mnie bez reszty. Pragnąłem biec w stronę olbrzymiej kolumny komputera, wyciągnąć szeroko ramiona, uścisnąć lśniącą stal. Widziałem oczyma wyobraźni jego macki rozpostarte ponad światem, przenikające nawet do socjalistycznych kołchozów pod Moskwą, łączące wspólnotą pieniądza wszystkie miasta, sięgające aż na Księżyc, do przyszłych baz na obcych planetach, aż do gwiazd… kapitalizm zatriumfuje! Przewodniczka zniknęła w tle. Dyrektor Norton ponownie stanął przed nami, uśmiechnięty.

— A teraz, proszę państwa, czekam na wszelkie pytania… — zachęcił.

— Tak, dręczy mnie jedna wątpliwość — oznajmił Vornan. — Mianowicie, jaki jest sens istnienia giełdy?

Dyrektor poczerwieniał wyraźnie zaszokowany pytaniem. Po tylu wyjaśnieniach, dostojny gość pyta o co chodzi. Spojrzeliśmy po sobie zbaraniali. Zupełnie niespodziewanie wyszło na jaw, że Vornan nie ma zielonego pojęcia, po co tu w ogóle przyszedł. Dlaczego zatem słuchał i milczał, skoro termin „giełda” był dla niego jedynie pustym dźwiękiem? Ponownie uświadomiłem sobie przykrą prawdę: nasz gość traktował nas jak małpy w cyrku, których zabawne harce i figle ogląda się jedynie dla samego oglądania. Nie tyle interesowała go enigmatyczna instytucja zwana „giełdą”, co powód, dla którego nasz rząd chciał mu ją tak koniecznie pokazać.

— Mam zatem przez to rozumieć, panie Vornan — oznajmił wreszcie dyrektor — iż w czasie… z którego pan przybył, nie istnieje nic takiego, jak obrót papierami wartościowymi?

— Z tego co wiem — nie.

— Może funkcjonuje pod jakąś inną nazwą?

— Nie sądzę. Konsternacja.

— W jaki sposób następuje zatem przepływ jednostek własności wielkich korporacji?

Milczenie. Nieśmiały, może trochę kpiący uśmiech Vornana.

— Wie pan przecież, co to jest własność prywatna?

— Przepraszam — odparł Vornan. — Przed wyprawą uważnie studiowałem wasz język, lecz mam jeszcze sporo luk. Może, gdybyście objaśnili znaczenie podstawowych terminów…

Dyrektor giełdy zaczął powoli tracić wewnętrzny spokój. Na policzki wystąpiły mu szkarłatne plamy, oczy błyszczały jak u zaszczutego zwierza w klatce. Podobny wyraz twarzy miał Wesley Bruton, kiedy dowiedział się od Vornana, że jego wspaniała willa, wzniesiona, by przetrwać wieki na podobieństwo Partenonu i Tadż Mahal, w roku 2999 nie będzie już istnieć i pójdzie w zapomnienie. A w wypadku, gdyby nawet jakimś cudem przetrwała, przylgnęłaby do niej etykietka kuriozum — manifestu średniowiecznego zdziwaczenia. Dyrektor giełdy czuł narastający niepokój, gdyż nie mógł pojąć kompletnej ignorancji, jaką Vornan okazywał w sprawach tak zasadniczych jak wolny rynek.

— Korporacja to inaczej… przedsiębiorstwo — oznajmił wreszcie Norton. — Grupa ludzi, którzy połączyli wysiłki dla zysku. Aby coś wytwarzać, aby wykonywać usługi, aby…

— Zysk — przerwał mu Vornan. — Co to jest zysk? Norton zagryzł wargę i otarł pot z czoła. Po chwili wahania rzekł wreszcie:

— Zysk to, innymi słowy, nadwyżka uzyskana po odciągnięciu kosztów. Wartość dodana, jak to się mówi fachowo. Podstawowym założeniem każdego przedsiębiorstwa jest dostarczać zyski, które będzie można potem podzielić między właścicieli. Aby mówić o efektywnej produkcji, koszty wytwarzania danego produktu muszą być niższe od jego rynkowej ceny. Powodem, dla którego ludzie wolą zakładać wielkie korporacje zamiast zwyczajnych spółek jest…

— Nie bardzo rozumiem — przerwał mu Vornan. — Proszę operować prostszymi terminami. Celem tak zwanej korporacji jest osiąganie zysku, który następnie jest rozdzielany między właścicieli. Zgadza się? Ale co to jest „właściciel”?

— Właśnie do tego zmierzam. Mówiąc krótko…

— I cóż za korzyść płynie z posiadania „zysku”, że „właściciele” tak bardzo o niego zabiegają?

Byłem przekonany, że Vornan struga z nas idiotów. Spojrzałem poważnie zaniepokojony na Kolffa, Helen, Heymana. Miny mieli dość nietęgie. Holliday, pełnomocnik rządu, marszczył nieco brwi, lecz z pewnością nie doceniał możliwości Vornana.

Usta dyrektora giełdy lekko drżały. Jego cierpliwość miała swoje granice. Jeden z przedstawicieli mediów, widząc zakłopotanie na twarzy Nortona, przysunął się bliżej i błysnął mu fleszem prosto w twarz. To jeszcze pogorszyło sytuację.

— Mam więc przez to rozumieć — spytał wolno Norton — że w pańskim czasie nieznane jest pojęcie przedsiębiorstwa? Że zanikła chęć zysku? Że pieniądze wyszły z użycia?

— Jestem zmuszony przyznać panu rację — odparł uprzejmie Vornan. — Nie znajduję dla tych pojęć żadnych odpowiedników w naszym systemie.

— Taki los czeka Amerykę? — spytał z niedowierzaniem Norton.

— W zasadzie nie ma u nas czegoś takiego jak „Ameryka” — sprostował Vornan. — Pochodzę z Centrali. Te miejsca nie mają wiele wspólnego, trudno określić nawet ich wzajemne położenie…

— Nie ma już Ameryki? Czy to możliwe? Jak do tego doszło?

— Podejrzewam, że w Czasie Czystek. Wiele się wtedy zmieniło. To było tak dawno. Termin „Ameryka” nic mi nie mówi.

F. Richard Heyman dostrzegł okazję, aby wyciągnąć z Vornana trochę informacji historycznych.

— Jeśli chodzi o ten Czas Czystek, o którym pan wspomniał, chciałbym wiedzieć czy…

Przerwał mu Samuel Norton, wybuchając nagle gejzerem wątpliwości.

— Nie ma Ameryki? Kapitalizm poszedł w zapomnienie? Po prostu nie do wiary! Mówię panu, że…

Ktoś ze świty stanął u jego boku i szepnął mu coś do ucha. Dyrektor pokiwał głową. Uchwycił fioletowy sześcian, podany przez mężczyznę i przytknął go do nadgarstka. Rozległ się cichy trzask — dozownik wstrzyknął porcję uspakajającego narkotyku. Norton odetchnął głęboko i z wyraźnym wysiłkiem pozbierał myśli.

Potem już dużo spokojniej kontynuował rozmowę.

— Wcale nie kryję, że trudno mi w to wszystko uwierzyć. Świat bez Ameryki? Świat, który nie zna pieniędzy? Proszę, niech pan z laski swojej wyjaśni mi jedną sprawę. Mianowicie: czy świat, z którego pan pochodzi, przeszedł na komunizm?

Zaległa cisza, zwana zazwyczaj brzemienną. Kamery rejestrowały skrupulatnie grymasy na twarzach zebranych: złość, zaskoczenie, niechęć.

— To słowo jest mi również obce — oznajmił w końcu Vornan. — Przepraszam za swoją uciążliwą ignorancję. Mój świat jest zupełnie inny od tego, choć z drugiej strony… — w tym miejscu posłał nam promienny uśmiech, który złagodził ostrość słów — przybyłem, aby rozmawiać o waszym świecie, a nie o własnym. Chętnie wysłucham wszelkich informacji na temat giełdy.

Norton jednak pragnął przede wszystkim rozwiać własne wątpliwości.

— Proszę, niech mi pan wyjaśni najpierw, w jaki sposób dokonujecie zakupu potrzebnych towarów… jak działa system ekonomiczny…