Выбрать главу

— Nie miałam pojęcia, że pracujesz przy tym projekcie — rzekła Lara, gdy usiedli przy małym, kwadratowym stoliku w rogu jedynej restauracji w mieście. Po drugiej stronie nawy jakiś kwartet stroił instrumenty. Lara dostrzegła, że ich wzmacniacze są wielkości pudełek na chusteczki, tak inne od monstrów wzrostu człowieka, które mogły przyprawić o zapaść płuc, kiedy zaczynały pracować pełną parą.

Lara dostrzegła, że restauracja jest wypełniona w połowie. Pewnie większość ludzi jadała w domach albo przychodzili później, pomyślała. Było to jasne, czyste pomieszczenie. Żadnych obrusów, ale ktoś wymalował na stołach wesołe sceny przedstawiające dżunglę i ptaki.

— To dzięki Victorowi tak szybko nam idzie — wyjaśnił Bracknell.

Lara usiłowała skoncentrować się na obu mężczyznach.

— Myślałam, że na studiach zajmowałeś się biologią — rzekła.

— Zgadza się — odparł Molina, wpatrując się w nią błękitnymi, przeszywającymi oczami. Jest nadal przystojny, pomyślała, w jakiś nachalny, narzucający się sposób. Lara przypomniała sobie, że na studiach Molina uganiał się za najładniejszymi dziewczynami. Umówiła się z nim parę razy, dopóki nie spotkała Mance’a. Potem przestała się umawiać z kimkolwiek poza nim.

Zanim jednak zdołała zadać następne pytanie, do ich stolika przytoczył się robot-kelner. Na jego płaskim ekranie widniało menu i karta win.

— Czy mogę zaproponować państwu jakiś koktajl przed kolacją? — spytał ciepłym barytonem, w którym pobrzmiewał arystokratyczny angielski akcent. — Wyposażono mnie w funkcję rozpoznawania głosu. Proszę po prostu wypowiedzieć wyraźnie nazwę koktajlu.

Lara zamówiła gazowaną wodę mineralną, Bracknell to samo.

— Martini z wódką poproszę — odezwał się Molina.

— Oliwki czy cytryna?

— Cytryna.

Mała maszynka potoczyła się w stronę baru przy kuchni. Lara nachyliła się lekko w stronę Moliny.

— Dalej nie mam pojęcia, co biolog może robić przy budowie kosmicznej wieży.

Zanim Molina zdążył odpowiedzieć, wtrącił się Bracknell.

— Victor to nasza tajna broń.

— Biolog?

Oczy Moliny nadal były utkwione w niej.

— Słyszałaś o nanotechnologii, prawda?

— Tak. Jest wyklęta i zakazana.

— To prawda — odparł. — Ale czy zdajesz sobie sprawę z tego, że w twoim ciele nawet w tej sekundzie przebiegają nanotechnologiczne procesy?

— Nanotechnologiczne?

— W komórkach twojego ciała. Rybosomy w komórkach budują białka. A czym one są jak nie malutkimi nanomaszynami?

— Och. Ale to jest naturalne.

— Pewnie. Więc tak budujemy nanowłókna.

— Za pomocą nanomaszyn?

— Naturalnych nanomaszyn — rzekł Bracknell, próbując znów włączyć się do rozmowy. — Wirusów.

Robot przyniósł im drinki, a potem wybrali dania na ekranie dotykowym maszyny. Molina i Bracknell wyjaśniali, jak korzystają z genetycznie ulepszonych wirusów, by wytwarzać molekuły fulerenowe i sztuczne komórki mikroorganizmów składających cząsteczki fulerenowe w nanorurki.

— Kiedy już mamy zestaw nanorurek — wyjaśnił Molina — przekazujemy je inżynierom, a oni wmontowują je w włókna tworzące wieżę.

— I wolno wam to robić, mimo zakazu korzystania z nanotechnologii?

— Nie ma w tym niczego nielegalnego — rzekł lekkim tonem Molina.

— Ale nie ogłaszamy tego na rogach ulic — dodał Bracknell.

— Trzymamy to w tajemnicy.

— To nowa technika budowlana, która będzie warta miliardy — rzekł Molina z błyszczącymi oczami. — Tryliony!

— Kiedy ją opatentujemy — dodał Bracknell.

Lara pokiwała głową, z roztargnieniem nabierając na widelec trochę sałatki i żując ją w roztargnieniu. Naturalna nanotechnologia, pomyślała. Genetycznie modyfikowane wirusy. Jest mnóstwo ludzi, którzy bardzo się zaniepokoją, kiedy to usłyszą.

— Rozumiem, dlaczego chcecie to ukryć — rzekła.

PUBLIKUJ ALBO GIŃ

— A tak naprawdę — mówił Molina — chciałbym się zająć astrobiologią.

— Naprawdę? — Lara poczuła zdziwienie. Po raz pierwszy od wielu tygodni spędzonych w Ciudad de Cielo poruszył przy niej ten temat.

Maszerowała obok biologa główną ulicą miasta u podstawy wieży, w kolorowym poncho kupionym od jednego z ulicznych handlarzy, którym Mance pozwalał sprzedawać w mieście w weekendy. Wiatr od gór był chłodny, a rano mżyło przez pół godziny. Poncho z grubej wełny było doskonałym rozwiązaniem w przypadku pogody panującej na dużych wysokościach. Molina naciągnął starą skórzaną kurtkę na koszulę i dżinsy.

— Astrobiologią to teraz modna dziedzina w biologii — wyjaśnił. — Tu można zdobyć sławę.

— Przecież robisz tu niesamowite rzeczy.

Obejrzał się przez ramię na wznoszącą się ponad nim wieżę. Opływały ją szare chmury. Wzruszył ramionami z niezadowoleniem i rzekł:

— Tu już skończyłem pracę. Wytrenowałem drobnoustroje, żeby produkowały dla Mance’a włókna z nanorurek. Supersprawa. Nie mogę opublikować moich prac, bo Mance trzyma wszystko w tajemnicy.

— Tylko do chwili uzyskania patentu.

Molina skrzywił się.

— Czy ty masz pojęcie, ile czasu trwa uzyskanie między narodowego patentu? Całe lata! A i tak Skytower Corporation pewnie będzie chciała zatrzymać proces dla siebie. Mógłbym zmarnować tu najlepsze lata mojej kariery bez żadnego uznania za moją pracę.

Idąc obok niego ulicą Lara dostrzegła niecierpliwość na jego twarzy i zaciśnięte pięści.

— Więc co masz zamiar zrobić?

Molina zawahał się przez sekundę, po czym odparł:

— Wysłałem zgłoszenie do kilku najlepszych uniwersytetów, gdzie jest wydział astrobiologii. Wygląda na to, że Melbourne chce mnie przyjąć.

— Australia?

— Tak. Właśnie dostali grant na dalsze poszukiwania w marsjańskich ruinach i szukają ludzi.

— Chcesz polecieć na Marsa?

Uśmiechnął się gorzko.

— Najpierw Australia, potem może Mars. Jeśli sprawię się wystarczająco dobrze na Ziemi.

— Cóż, Victorze, to chyba duży krok na drodze twojej kariery.

— Mam nadzieję. Astrobiologia. Bardzo obiecująca dziedzina, dzięki tym odkryciom na księżycach Jowisza i nie tylko.

— Opuszczasz nas?

— Muszę! — W jego głosie pojawiła się nuta bólu. — Mance nie pozwoli mi opublikować moich wyników do chwili uzyskania tego przeklętego patentu. Jeśli nie znajdę sobie jakiejś dziedziny, w której będę mógł zrobić coś ważnego, wszystko na marne.

— Mance’owi tak dobrze się z tobą pracuje — zauważyła.

— Przeżyje szok, jak mu powiesz.

— On mnie już nie potrzebuje. Wydoił mnie z potencjału intelektualnego i ma wszystko, czego chciał.

Larę zaskoczyła gorycz w jego głosie.

— Mance’owi będzie ciebie brakowało.

— A tobie?

— Oczywiście, że tak, Victorze.

Oblizał wargi, po czym wyrzucił z siebie:

— To jedź ze mną do Melbourne, Laro! Ucieknijmy stąd razem!

Zaskoczona Lara cofnęła się niepewnie o parę kroków od niego.

— Kocham cię, Laro. Naprawdę cię kocham. Ostatnie kilka miesięcy… były takie… — zawahał się, łapiąc z trudem oddech. — Wyjdź za mnie.

Wyglądał na tak zrozpaczonego i załamanego, a zarazem zniecierpliwionego, że Lara nie wiedziała, jak zareagować, nie wiedziała, co odpowiedzieć.