— Tylko w przypadku przebicia zewnętrznego pancerza.
— W jakim stopniu jest to prawdopodobne?
Bracknell uśmiechnął się.
— Wieża jest cały czas bombardowana mikrometeorytami, tysiące razy. Przeważnie na większych wysokościach. I żadnego przebicia nie było.
— A uderzenie satelity? — spytał Molina.
— Każde wprowadzenie satelity na orbitę jest tak planowane, żeby jego orbita nie przebiegała bliżej niż sto kilometrów od wieży. MUA ma pod tym względem bardzo ostre przepisy.
— Ale jakiś satelita raz uderzył w wieżę, prawda? — Lara wyglądała na bardziej zaciekawioną niż wystraszoną.
Bracknell skinął głową.
— Jakiś wojskowy dureń wystrzelił satelitę szpiegowskie go bez zezwolenia MUA. Satelita uderzył w wieżę podczas drugiego okrążenia.
— I co?
— Ledwo zarysował fulerenowe liny, a sam satelita uległ zniszczeniu. Wrak spadł i spłonął w atmosferze. Musieliśmy wysłać ekipę, żeby oczyściła wieżę ze szczątków i zbadała miejsce, gdzie uderzył. Uszkodzenia były powierzchowne.
— Jeśli się nad tym głębiej zastanowić — rzekła Lara — uderzenie nawet dużego satelity to jak komar wpadający na słonia.
Bracknell zaśmiał się i odwrócił się w kierunku otwartej klapy.
— Jedyny sposób na uszkodzenie tej łodygi fasoli — rzekł Molina — to rozszczepienie jej na poziomie geostacjonarnym.
Bracknell spojrzał na biologa przez ramię.
— Tak, Victorze. Gdyby tak zrobić, pół wieży spadnie na Ziemię, a pół odleci w głębiny kosmosu.
— Wieża mogłaby się zawalić? — spytała Lara. — Mogłaby upaść na Ziemię?
Bracknell pokiwał głową.
— Tylko wtedy, gdyby ją rozłączyć na poziomie geostacjonarnym.
— I wszystko by się rozleciało.
— Raczej tak — rzekł Bracknell. — Ale nie martw się, tę część zbudowano tak, że może wytrzymać dwieście procent obciążenia. To się nie może zdarzyć.
REZYDENCJA RODZINY YAMAGATA
Nobuhiko Yamagata siedział na macie tatami naprzeciwko tego… fanatyka, i czuł, jak bolą go kolana. Nie było lepszego określenia dla przywódcy ruchu Kwiecistego Smoka.
Yoshijiro Umetzu otrzymał imię po przodku, który okrył się niesławą, generale, który poddał armię zamiast walczyć do końca. Od najwcześniejszego dzieciństwa srogi ojciec i wujowie próbowali zaszczepić mu przekonanie, że jego zadaniem jest zmycie stuletniej hańby na honorze rodziny. Kiedy nowobogaccy, jak Saito Yamagata, dorabiali się fortun w biznesie, a japońscy naukowcy zdobywali uznanie na świecie, Umetzu żył w przekonaniu, że tylko krwią może zasłużyć na szacunek. Szacunek opiera się na strachu, powtarzano mu bez końca. I niczym więcej.
Zanim osiągnął wiek nastoletni, przez świat przetoczyła się fala terroryzmu. Biedni całego świata uderzyli na oślep w bogatych, próbując zniszczyć bogactwa, których sami nigdy nie mogli zdobyć. Japonia stała się celem wielu ataków terrorystycznych; trujący gaz zabił tysiące ludzi w Tokio, broni biologicznej użyto do zamordowania dziesiątków tysięcy ludzi w Osace. Nanozaraza, która o mało nie zniszczyła całej wyspy Kiusiu, zabiła miliony i była bezpośrednią przyczyną uchwalenia traktatu zakazującego stosowania nanotechnologii na całej Ziemi.
Kiedy przełom cieplarniany gwałtownie przeobraził ziemski klimat, nadbrzeżne miasta zostały zatopione, gdyż poziom mórz nagle się podniósł. Japonię spotkał jeszcze gorszy los: poza powodziami ucierpiała z powodu trzęsień ziemi, które zniszczyły główne wyspy.
Ze zgliszczy powstała jednak nowa Japonia. Trwający sto lat eksperyment z demokracją przerwano i do władzy doszedł nowy, silny i nieugięty rząd. Prawdziwa siła rządu miała korzenie w ruchu Kwiecistego Smoka, dziwnej mieszaninie religii i żarliwości, połączeniu buddyjskiego pogodzenia się z losem i zdyscyplinowanych działań politycznych. Jak wszystkie inne ruchy fundamentalistyczne na świecie, ruch Kwiecistego Smoka rozprzestrzenił się poza kraj, w którym powstał: przeniknął do Korei, Chin, Tajlandii, Indochin. Na wielkim, ciężko doświadczonym przez los subkontynencie indyjskim, zdziesiątkowanym wojną biologiczną i trwającą od dziesięcioleci suszą spowodowaną zniknięciem monsunów, zwolennicy Kwiecistego Smoka ścierali się krwawo z Mieczem Islamu.
A teraz lider ruchu Kwiecistego Smoka siedział po drugiej stronie należącego do Nobuhiko pięknego kompletu do herbaty. Umetzu miał na sobie nowoczesny, formalny garnitur, podobnie jak Yamagata. Lider ruchu miał szczupłą, ogorzałą twarz ascety, ogoloną głowę i ciemny, cienki wąs opadający znad kącików ust prawie do linii szczęki. Przybrał poważny wyraz twarzy, pełen niechęci. Nobuhiko czuł się w jego obecności nieswojo, prawie wstydził się swojego obwodu w pasie, typowego dla kogoś, kto się dobrze odżywia.
Nobu rozumiał jednak, że to Umetzu złożył mu wizytę. Wezwałem go i przybył, powiedział sobie w duchu Yamagata. Nie jestem tak całkiem pozbawiony władzy. Fakt, że Umetzu był o kilka lat młodszy niż się Yamagacie wydawało, powinien był sprawić, że Yamagata poczuje się panem sytuacji. Tak się jednak nie stało.
Umetzu przyleciał do siedziby rodowej Yamagaty nieoznakowanym śmigłowcem, w towarzystwie czterech młodszych mężczyzn. Nobu wybrał na to spotkanie swój dom rodzinny, gdyż wiedział, że wówczas będą mogli uniknąć wścibskich oczu i natrętnych reporterów, którzy włóczyli się pod biurami w Nowym Tokio. Tutaj, w obszernym domu na wzgórzach, w otoczeniu sług, którzy pracowali dla rodziny od pokoleń, mógł zapewnić całkowitą dyskrecję.
Siedzieli w małym pokoju wykładanym polerowanym dębem, z przyborami do herbaty pomiędzy nimi. Ściana z prawej strony Nobu była przesuwanym papierowym parawanem, zaś z lewej znajdowało się okno wychodzące na mały, ciasny dziedziniec i wygrabiony kamienny ogród zen. Asystentów Umetzu podejmowano poczęstunkiem w innym pomieszczeniu, na tyle daleko, że nie mogli podsłuchać rozmowy ich mocodawcy z Yamagatą, a zarazem na tyle blisko, by mogli się szybko pojawić, gdyby zaszła taka potrzeba. Nikt nie musiał informować Nobu, że ci młodzi ludzie są ochroniarzami, sam to zrozumiał.
— Czego pan ode mnie chce? — spytał Umetzu, rezygnując z wszelkich pozorów kulturalnej i towarzyskiej rozmowy.
Nawet nie tknął stojącej przed nim, wykonanej z laki czarki z herbatą.
Nobu, nim odpowiedział, pociągnął łyk gorącej, kojącej herbaty.
— Jest pewne zadanie, które musi być wykonane w absolutnej tajemnicy.
Umetzu milczał.
— Zastanawiałem się, czy nie negocjować z którymś ugrupowaniem islamskim — mówił dalej Nobu. — Koncepcja męczeństwa nie jest im obca.
— Ale zaprosił pan mnie na rozmowę. Na osobności.
— To bardzo delikatna sprawa.
Umetzu powoli wciągnął powietrze.
— Coś, co może się wiązać z czyjąś śmiercią?
— Ze śmiercią wielu ludzi.
— Zwolennicy ruchu Kwiecistego Smoka nie boją się śmierci. Większość wierzy w reinkarnację.
— A pan nie? — spytał Nobu.
— Chyba nie spotkaliśmy się, żeby rozmawiać o moich przekonaniach?
Nobu pochylił głowę o jakiś centymetr.
— Proszę powiedzieć, czego pan właściwie chce.
Nobuhiko zawahał się, próbując zgłębić, co kryje się za opuszczonymi powiekami gościa. Czyja mogę mu zaufać? Czy to jest najlepsza dla mnie droga? Żałował, że nie może zasięgnąć porady ojca, ale starszy Yamagata nadal tkwił w Himalajach bawiąc się w lamę.
— To, czego chcę — rzekł wreszcie — nigdy nie może zostać przypisane Yamagata Corporation. Czy to jasne? Nigdy.