Выбрать главу

– Nie ma już gorącej wody.

– To postarajcie się o nią – poleciła ostrym tonem Kate, nie zważając na paniczny lęk rodziców. To nie była pora na delikatność i podtrzymywanie na duchu. Wyjęła dziewczynkę z ramion matki i zaniosła do kuchni. – Czy macie jakiś elektryczny prodiż?

– Tak. – Ojciec wyraźnie odzyskał energię. – Jest w kredensie.

– Proszę nalać wody i włączyć do prądu. – Stan dziecka wymagał natychmiastowego działania. – Trzeba nalać wody do wszystkich naczyń, jakie są w domu, i podgrzać ją na piecu. Piec musi być rozgrzany do czerwoności.

Pani Cameron robiła wrażenie osoby czekającej na najgorsze.

– Poproszę o stary koc albo duże ręczniki – zwróciła się do niej Kate. Kobieta zaczęła płakać i głos dziewczyny stwardniał. – Potrzebuję ich natychmiast – powiedziała ostrym tonem. – Teraz nie pora na łzy. Gdzie jest moja torba?

Pani Cameron otarła łzy z policzka i wstrzymując łkanie, odwróciła się. W tym momencie do kuchni wszedł kierowca mercedesa i położył torbę na stole. Spojrzał na dziecko, które Kate trzymała w ramionach, otworzył torbę i pochylił się, by sprawdzić jej zawartość.

– Inhalator?

– Tak – potwierdziła szorstko, próbując nie okazać zdumienia. – Pod bandażami.

Szybko wyjął go i przymocował do maski. Kate sprawdziła drogi oddechowe małej pacjentki.

– Adrenalina? – spytał mężczyzna.

– Powinna tam być. – Kim, na Boga, był ten człowiek? Opalona, szczera twarz, obszerny sweter ręcznej roboty, sportowe spodnie i buty sugerowały, że jest farmerem. Po co farmerowi tyle medycznej wiedzy? Nie czas teraz na zastanawianie się, żachnęła się w duchu.

– Nic dziwnego, że torba jest taka ciężka. – Podał jej adrenalinę.

– Dziękuję – skwitowała krótko i znów całą uwagę poświęciła dziecku. Może potrzebna będzie intubacja, zastanawiała się intensywnie.

– Najpierw adrenalina – poradził, jakby czytał w jej myślach. – Jest jeszcze czas.

– Skąd…

– Ale nie ma go zbyt wiele. Niech pani umocuje dziecku inhalator – powiedział stanowczo – a ja zajmę się namiotem.

W ciągu paru minut ustawił nad nią prowizoryczny namiot, zawieszając koce i ręczniki na krzesłach opartych na kuchennym stole. Wewnątrz ustawił prodiż z gotującą się wodą. Kiedy umocował już ostatni koc nad jej głową, Kate spojrzała na rodziców dziecka.

– Teraz może pani płakać, jeśli pani chce – powiedziała miękko. – Ale na pani miejscu nie robiłabym tego. Nie ma powodu. – Spojrzała na nieznajomego i zawahała się. W jej głowie kłębiły się setki pytań. Powróciła spojrzeniem do dziecka, które nerwowo wierciło się w jej ramionach. Kiedy dziewczynka będzie już bezpieczna, przyjdzie czas na stawianie pytań.

Nieznajomy uśmiechnął się do niej porozumiewawczo, jakby wiedział, o co chce go zapytać i rozumiał jej milczenie. Ten uśmiech ją oszołomił. Twarz mężczyzny rozjaśniła się, a wokół oczu pojawiły się zmarszczki. Potem zasunął koc i wspomnienie tego uśmiechu zabrała Kate ze sobą do pełnej wilgoci klaustrofobicznej izolatki.

Trzymała dziewczynkę tak blisko pary, jak tylko wydawało się to jej jeszcze bezpieczne. Koc nad nimi przesiąkł wilgocią do tego stopnia, że zaczęła się ona skraplać, a para i krople wody przemoczyły ich ubrania, ale z twarzyczki Trący powoli ustępowała straszliwa siność.

Po zużyciu całej adrenaliny, jaka była w inhalatorze, zdjęła dziewczynce maskę. Dziecko zaczęło kaszleć – tym samym szczekającym kaszlem, który Kate słyszała przez telefon. Kaszel był dla niej oznaką, że Trący odzyskuje siły, ale dziewczynkę wprawił w jeszcze większą panikę.

Skupiła się na uspokajaniu dziecka. Przemawiała do Trący cicho i czule, mruczała jej dziecinne piosenki i przerażona twarzyczka w końcu nieco się rozpogodziła. Przez chwilę Kate miała ochotę zaproponować matce, aby ją zastąpiła, ale odrzuciła tę myśl. Z pewnością paniczny strach pani Cameron udzieliłby się i tak rozpaczliwie już przestraszonej dziewczynce.

Spoza koca dochodziły do niej odgłosy cichej rozmowy rodziców, stanowiące tło dla jej mruczanek, a parę razy usłyszała spokojny głos nieznajomego. Intrygowało ją, kim on jest i co tu robi. Na pewno nie jest z doliny, bo wszystkich miejscowych zna.

Czy to ważne, spytała samą siebie. Musiała przyznać, że wywarł na niej duże wrażenie. I to nie tylko dlatego, że jego uśmiech chwycił ją za serce…

Pochyliła się nad małą pacjentką i po raz setny sprawdziła jej puls. Wiedziała już, że wygrywa tę walkę i tylko to się liczyło. Wszystko inne będzie musiało poczekać.

Wreszcie dziecko przestało kaszleć, zaczęło oddychać prawie normalnie i w końcu zmęczone zasnęło.

Kate odsunęła koc. W pomieszczeniu było prawie tyle samo pary co w naprędce skleconym namiocie. Na piecu stało kuka garnków z gotującą się wodą. Kate uśmiechnęła się do rodziców pilnujących ognia.

Mimowolnie poszukała wzrokiem nieznajomego. Nie było go. Ogarnęło ją głębokie rozczarowanie. W duchu zganiła się i wróciwszy do śpiącego dziecka, przywołała gestem matkę.

– Wyjdzie z tego – zapewniła przestraszoną kobietę.

– Obawiam się jednak, że będziecie musieli utrzymać taką parówkę aż do rana. Jeśli zrobicie tu jakieś posłanie, Trący będzie spała spokojnie, a tego potrzebuje najbardziej.

– Nie musi… Nie musi być w szpitalu? – wyjąkała kobieta.

Po raz tysięczny Kate pożałowała, że w dolinie nie ma szpitala. W normalnych warunkach dziecko w takim stanie powinno być pod kontrolą fachowego personelu medycznego. Najbliższy szpital znajdował się jednak aż o dwie godziny jazdy stąd. Dwugodzinna podróż, bez wilgotnej pary, mogła okazać się tragiczna w skutkach.

– Będzie tu bezpieczna. Zostanę z nią, jeśli możecie mnie przenocować.

– Nie ma pani wyboru. – Farmer uśmiechnął się.

– Pani przyjaciel odjechał. Czekał do chwili, gdy Trący zaczęła kaszleć. Wtedy orzekł, że wszystko będzie dobrze i zostawił resztę w pani rękach. Zapewniliśmy go, że przenocujemy panią.

– To nie jest mój przyjaciel – oświadczyła krótko Kate marszcząc brwi. – Samochód mi się zepsuł i ten człowiek mnie podwiózł. Czy powiedział wam, kim jest?

– Nie. – Farmer spojrzał na żonę układającą śpiącą dziewczynkę na kanapie w rogu kuchni i przeniósł spojrzenie na Kate. – Pokażę – pokój, gdzie będzie pani spała.

Kate była całkowicie wyczerpana. Rzuciła okiem na zegarek: trzecia w nocy. Miała zapisanych pacjentów na wizyty od dziewiątej rano, a w dodatku nie miała samochodu.

Ruch w domu zaczął się wcześnie. Jeszcze przed świtem, w półśnie usłyszała otwierające się drzwi i muczenie krów. O szóstej trzydzieści wstały starsze dzieci i zaczęły się kręcić koło jej pokoju. Od czasu do czasu uchylały drzwi i zaglądały do środka. Kate westchnęła, posłała zaciekawionym twarzom wymuszony uśmiech i odrzuciła przykrycie. Nałożyła wilgotne ubranie. Zaczął się nowy dzień.

Mała pacjentka obudziła się i czuła się dobrze.

– W ciągu najbliższych paru nocy atak może się powtórzyć – ostrzegła rodziców. – Wiecie już teraz, co trzeba robić. Niech na razie śpi w kuchni i proszę grzać na piecu garnki z wodą.

– Zrobimy tak – obiecała pani Cameron. Ujęła dłonie Kate i uścisnęła je. – Dziękujemy pani.

O ósmej farmer odwiózł ją do domu. Jechał powoli hałaśliwą starą ciężarówką, zakłócającą spokój wczesnego poranka w dolinie. W sierpniu, w krajobrazie tego południowo-wschodniego zakątka Australii dominowała soczysta zieleń. Z ogromnych drzew gumowych rosnących wzdłuż drogi nadal skapywały krople deszczu.

Miasteczko Corrook leżało w dolinie. Tuż za nim droga wiła się w górę, do domu Kate. O tej porze ulice były puste; miasteczko nie zbudziło się jeszcze do życia.