Выбрать главу

Tucker uchylił się od jedzenia ciast, nie chciał strzelać i ziewnął na propozycję biegania. A teraz stał na wybiegu rozebrany do pasa i czekał na sygnał, by zacząć łapać wysmarowaną smalcem świnię.

Caroline pochyliła się nad Cyrem.

– Jak się czujesz?

– Świetnie – zapewnił ją. – Większość zrzuciłem, a reszta ma się dobrze. – Wskazał na niebieską wstążeczkę przypiętą do bawełnianej koszuli. – Pan Tucker wygra.

– Doprawdy?

– Zawsze wygrywa. Potrafi się ruszać naprawdę szybko, jak mu się chce. Ruszają!

Krzyki i wybuchy śmiechu widzów mieszały się z kwiczeniem świń i przekleństwami ścigających je mężczyzn. Żeby utrudnić pościg, zalano wybieg wodą. Mężczyźni ślizgali się i babrali w błocie, lądując w najdziwniejszych pozycjach. Świnie wyrywały im się z rąk.

– Dlaczego nie mam z sobą aparatu? – Caroline wyła ze śmiechu, patrząc na Tuckera, który przebył poślizgiem pół zagrody. Skręcił się jak wąż, kiedy świnia przebiegła mu po nogach, ale wstał z pustymi rękoma.

– Ten doktorek z FBI jest dobry! – Cyr wydał okrzyk radości, kiedy Tucker chwycił świnię za tylną nogę. – Byłby ją złapał, gdyby Bobby Lee na niego nie wpadł. O, pan Tucker namierza tę wielką. Dalej, panie Tucker!

– Interesujący konkurs – powiedział Burns przystając przy nich. – Zdaje się, że poświęca się tu godność dla ekscytacji polowania.

Caroline rzuciłaby mu niecierpliwe spojrzenie, ale nie chciała stracić ani sekundy widowiska.

– Widzę, że ty zachowujesz godność.

– Nie widzę sensu w taplaniu się w błocie i ściganiu świń.

– Oczywiście, że nie. To się nazywa zabawa.

– Tak, zgadzam się z tobą. Nigdy nie byłem tak ubawiony. – Spojrzał na Tuckera, który leżał akurat twarzą w błocie. – Longstreet znajduje się w swoim żywiole, nie sądzisz?

– Powiem ci, co sądzę… – zaczęła, ale Cyr chwycił ją za ramię.

– Niech pani patrzy! Ma ją! Ma ją, panno Caroline!

Umazany błotem i smalcem Tucker trzymał nad głową wyrywającą się świnię. Kiedy uśmiechnął się do Caroline, pożałowała, że nie ma tuzina róż, które mogłaby rzucić mu pod nogi. Żaden matador nie wyglądał nigdy tak czarująco.

– Zwycięzca bierze wszystko – zacytował Burns. – Powiedz mi, czy będziesz mógł zatrzymać świnię?

Caroline wepchnęła sobie język pod policzek.

– Jakże by inaczej, złotko. Świnia jego aż do świniobicia. A teraz muszę cię przeprosić. Chciałabym pogratulować zwycięzcy.

– Jedną chwileczkę. – Zastąpił jej drogę. – Czy nadal mieszkasz w Sweetwater?

– Tak.

– Radziłbym zmienić lokum. Nierozsądnie jest spać pod jednym dachem z mordercą.

– O czym ty mówisz?

Burns spojrzał na Dwayne'a i Tuckera, którzy spłukiwali błoto piwem.

– Może powinnaś zapytać swojego gospodarza. Powiem ci tylko, że jutro dokonam aresztowania i Longstreetowie stracą powód do śmiechu. Miłego dnia.

Bez słowa Caroline wyminęła agenta Burnsa, pociągając za sobą Cyra.

– Co to znaczy, panno Caroline?

– Nie wiem, ale zaraz się dowiem. – Zanim przebiła się przez tłum, Tuckera już nie było. – Gdzie on się podział?

– Poszedł pewnie do McGreedy'ego opić świnie. Zaraz wszyscy zaczną się zbierać na piknik do Sweetwater.

Caroline stanęła, trochę zdezorientowana. Nie mogła rozmawiać z Tuckerem w gronie mokrych, klepiących się po plecach facetów. Wspięła się na palce i szukała wzrokiem w tłumie.

– O, jest Della. Cyr, jedź z nią do Sweetwater. Ja poczekam na Tuckera.

– Nie, psze pani. Pan Tucker powiedział, że mam cały czas być z panią, kiedy jego nie ma.

– To nie jest konieczne, Cyr. Nie… – Spojrzała na zdeterminowaną twarz chłopca i westchnęła cichutko. – No dobrze. Usiądziemy sobie gdzieś i poczekamy.

Siedząc na stopniach przed drogerią Larssona, obserwowali exodus z miasta.

– Niech się pani nie martwi tym facetem z FBI, panno Caroline.

– Nie martwię się. No, może trochę.

Cyr odwrócił swoją rozetkę do góry nogami, żeby ją jeszcze raz przeczytać.

– On jest jak Vernon.

Caroline spojrzała na niego, zaskoczona.

– Agent Burns jest jak twój brat?

– Nie mówię, że chodzi i wszczyna burdy, i bije kobiety. Ale on myśli, że jest najmądrzejszy i najlepszy. Uważa, że ma zawsze rację. I lubi przygwoździć człowieka do ściany.

Caroline wsparła podbródek na dłoni i zastanowiła się nad słowami Cyra. Burns oburzyłby się na zestawienie go z Hatingerem, ale porównanie było zaskakująco trafne. Vernon miał własną interpretację Pisma Świętego. Burns miał własną interpretację prawa. Obaj używali czegoś dobrego i sprawiedliwego dla zdobycia władzy.

– W rezultacie to oni tracą. – Pomyślała o matce, mistrzyni przeprowadzania swojej woli. – Ponieważ nikt ich nie lubi. To smutne. Lepiej, kiedy ludzie cię kochają, nawet jeżeli nie jesteś najmądrzejszy i nie zawsze wiesz, czy masz rację. – Wstała. Tucker szedł ulicą, z koszulą przewieszoną przez ramię. Z włosów i spodni kapała mu woda. – Wygląda na to, że jedziemy do domu.

Przeszła przez drogę i otoczyła go ramionami. Śmiejąc się próbował ją odsunąć.

– Złotko, nie jestem idealnie czysty.

– To bez znaczenia. Muszę z tobą porozmawiać. Sam na sam – szepnęła mu do ucha.

Byłby szczęśliwy, mogąc zinterpretować te słowa jako romantyczną propozycję zakochanej kobiety, ale, niestety, wyczuł napięcie w jej głosie.

– Dobrze. Cyr, jedziemy do domu. Słyszałem, że Della przygotowała prawdziwą ucztę. Myślę, że i ciasto upiekła.

Cyr uśmiechnął się dobrodusznie.

– Nie spojrzę na ciasto do przyszłego lipca.

– Musisz trenować, chłopcze. – Tucker przesunął palcem po niebieskiej wstążeczce Jima. – Wiesz, dlaczego jestem taki dobry w łapaniu tych śliskich prosiaczków? – Porwał Caroline na ręce. – Ponieważ zawsze trzymam jakąś wierzgającą damę.

– Porównujesz mnie z maciorą? – zapytała Caroline uprzejmie.

– Ależ skąd, kochanie! Mówię tylko, że jeżeli mężczyzna naprawdę czegoś chce, nie pozwoli, by to wyślizgnęło mu się z rąk.

Na łące w Sweetwater leżały rozłożone koce, a z Pola Eustisa dobiegała muzyka z megafonów. Przy stawie, który tak niedawno był miejscem zbrodni, przygrywała orkiestra złożona ze skrzypiec, banjo i gitary.

Gdzieniegdzie drzemały dzieci, rozciągnięte w trawie tam, gdzie padły z wyczerpania. Toczył się zaimprowizowany mecz krykieta i od czasu do czasu uderzenia kija wzbudzało entuzjazm widzów. Starsi panowie siedzieli na ogrodowych krzesłach dopingując grających i plotkując, ile wlezie. Młodzież przeniosła się do wesołego miasteczka, gdzie do szóstej można było jeździć za pół ceny.

– Czy tak jest co roku? – zapytała Caroline. Znajdowała się dość blisko stawu, by cieszyć się muzyką, dość daleko od festynu, by nie widzieć, jak tandetnie wygląda w świetle dnia.

– Mniej więcej. – Tucker leżał na plecach zastanawiając się, czy ma ochotę na jeszcze jedno kurze udko. – A co ty zwykle robisz Czwartego?

– To zależy. Jeżeli jestem za granicą, dzień ten niczym się nie wyróżnia. Jeżeli jestem w kraju, gram zazwyczaj na jakimś koncercie. – Skrzypce podjęły „Little Brown Jug” i Caroline zaczęła grać melodię w głowie. – Tucker, muszę zapytać cię o coś, co powiedział mi dzisiaj Matthew.

Tucker stwierdził, że jednak nie zje tego udka.

– Powinienem wiedzieć, że zepsuje mi ten dzień – mruknął.

– Powiedział, że jutro dokona aresztowania. -. Zacisnęła palce na jego dłoni. – Tucker, czy ty masz kłopoty?

Zamknął na chwilę oczy.

– Chodzi o Dwayne'a, Caro.

– O Dwayne'a? – Potrząsnęła głowa, zdumiona. – Chce aresztować Dwayne'a?

– Nie wiem, czy może – powiedział Tucker wolno. – Adwokat uważa, iż Burns blefuje, że próbuje zmusić Dwayne'a do powiedzenia czegoś, czego mówić nie powinien. Burns ma tylko poszlaki. Żadnego dowodu.

– Jakie poszlaki?

– Jak dotąd Dwayne nie ma alibi na czas żadnego morderstwa. Według Burnsa motywem są nieporozumienia z Sissy.

– Rozwód jako motyw zamordowania innej kobiety? – Caroline uniosła brwi. – Taki motyw ma połowa męskiej populacji w tym kraju.