Выбрать главу

— Jeśli istnieje droga prowadząca na zewnątrz — powiedział wolno Alvin — to co może mnie powstrzymać od skorzystania z niej?

— To niemądre pytanie — odparł Jeserac. — Sądzę, że znasz już na nie odpowiedź.

Jeserac miał rację, ale jednego nie wziął pod uwagę. Alvin znał odpowiedź, a raczej domyślał się jej. Wnioskował po prostu z zachowania swych towarzyszy zarówno w życiu na jawie, jak i we wspólnie przeżywanych, sennych przygodach. Oni nigdy nie będą zdolni do opuszczenia Diaspar. Jeserac nie wiedział jednak, że ta niemożność nie dotyczy Alvina. Alvin nie wiedział, czy jego Odmienność była sprawą przypadku, czy też starożytnego projektu, ale właśnie tym między innymi się objawiała. Ciekaw był, ile jeszcze jej dowodów w sobie odkryje.

W Diaspar nikt się nigdy nie spieszył i była to reguła, od której nawet Alvin rzadko odchodził. Rozważał problem kilka tygodni, spędzając dużo czasu na wyszukiwaniu najwcześniejszych wzmianek o początkach miasta. Potem leżał całymi godzinami, podparty niewyczuwalnymi ramionami pola antygrawitacyjnego, a hipnotronowy projektor otwierał przed jego umysłem przeszłość. Zapis dobiegł końca i maszyna znikła, rozpływając się w powietrzu, ale Alvin leżał nadal zapatrzony w nicość. Ten powrót poprzez wieki do rzeczywistości trwał dosyć długo. Znowu widział bezkresne przestrzenie błękitnych wód. Pomimo tych tysięcy wieków rozbrzmiewał mu w uszach grzmot fal bijących o złocisty brzeg. Przypominał sobie lasy, prerie i dziwne zwierzęta, które żyły kiedyś wraz z Człowiekiem na tym świecie.

Bardzo mało było tych starożytnych przekazów. Zakładano powszechnie, chociaż nikt nie wiedział dlaczego, że gdzieś między przybyciem Najeźdźców a zbudowaniem Diaspar zagubiły się wszystkie wzmianki o prymitywnych czasach. Zatarcie to było jednak tak kompletne, że trudno było uwierzyć, iż stało się tak tylko za sprawą przypadku. Ludzkość, oprócz kilku kronik, które mogły być równie dobrze legendą, zagubiła swoją przeszłość. Przed Diaspar istniały po prostu Wieki Zarania. W tym lamusie historii kłębili się ze sobą ludzie, którzy wyzwolili energię atomową, pierwsi ludzie, którzy wyciosali czółno z pnia drzewa, z pierwszymi ludźmi, którzy dotarli do gwiazd. Po tamtej stronie pustyni czasu wszyscy oni byli sąsiadami.

Alvin zamierzał przeprowadzić swój eksperyment sam, jednak w Diaspar nie było łatwo o samotność. Ledwie opuścił swoje mieszkanie, spotkał Alystrę, która nawet nie starała się udawać, że jej obecność tutaj jest przypadkowa.

To spotkanie poirytowało Alvina, jednak złość szybko mu przeszła. Nic nie stało na przeszkodzie, aby Alystra, skoro sama tego chciała, poszła razem z nim. Nie był samolubny i nie chciał zachować tego nowego doświadczenia tylko dla siebie, a poza tym dużo mógł wywnioskować z jej zachowania.

Z zatłoczonego centrum miasta wyniósł ich kanał ekspresowy. Alystra, co było u niej niezwykłe, nie zadawała żadnych pytań. Podróżowali, stojąc pośrodku ruchomej drogi, na najszybszym jej paśmie, nie zadając sobie nawet trudu, aby zerknąć pod nogi na tę cudowną nawierzchnię. Inżynier starożytnego świata szybko by oszalał usiłując zrozumieć, w jaki sposób niezaprzeczalnie jednolita wstęga drogi może być nieruchoma po obu skrajach i jednocześnie przesuwać się z szybkością wzrastającą płynnie w miarę zbliżania się do jej środka. Ale dla Alvina i Alystry istnienie materiałów, które z jednej strony wykazywały właściwości ciał stałych, z drugiej zaś — cieczy, wydawało się sprawą naturalną.

Budynki wokół nich stawały się coraz wyższe, jak gdyby miasto umacniało obwałowania, oddzielające je od świata zewnętrznego. Jakież to by było dziwne, pomyślał Alvin, gdyby te ściany stały się przezroczyste i można by przez nie zajrzeć do wnętrza. Mieszkali tam ludzie, których już zna, których jeszcze pozna i których nigdy nie spotka — chociaż tych ostatnich będzie bardzo niewielu, ponieważ w ciągu całego życia pozna niemal wszystkich mieszkańców Diaspar. Większość z nich siedzi teraz w swoich pokojach, ale nie jest sama. Wystarczy im tylko sformułować odpowiednie życzenie, a znajdą się, chociaż nie fizycznie, w obecności dowolnej osoby, którą sobie wybiorą. Nie dokuczała im nuda, ponieważ mieli dostęp do wszystkiego, co działo się w sferze wyobraźni oraz rzeczywistości od początków istnienia miasta. Dla ludzi, których umysły w ten sposób zaprogramowano, była to całkiem znośna egzystencja. Że była ona jednocześnie egzystencją bardzo spłyconą, tego nie pojmował jeszcze nawet Alvin.

W miarę jak Alvin z Alystrą oddalali się od centrum miasta, liczba ludzi, których spotykali na ulicy, z wolna malała i kiedy ruchoma droga zatrzymała się łagodnie przed długą platformą z jasno barwionego marmuru, w zasięgu ich wzroku nie było już nikogo. Przeszli przez zastygły wir materii, gdzie substancja ruchomej drogi spływała z powrotem do swego źródła, i stanęli przed ścianą podziurawioną jasno oświetlonymi tunelami. Alvin wybrał bez wahania jeden z nich i ruszył przed siebie. Alystrą podążyła za nim, starając się dotrzymać mu kroku. Pochwyciło ich od razu pole perystaltyczne i uniosło w głąb tunelu.

Niebawem znaleźli się w wielkiej, owalnej sali o wielu oknach. Dostrzegli przez nie w przelocie ogrody, płonące olśniewającymi barwami kwiatów.

Alystrą była oczarowana ich pięknem i sądziła najwyraźniej, że to dla tego widoku przyprowadził ją tu Alvin. Obserwował przez chwilę, jak biega radośnie od okna do okna, ciesząc się jej zachwytem z każdego nowego odkrycia. W na wpół opuszczonych budynkach na peryferiach Diaspar znajdowało się setki takich miejsc, utrzymywanych w idealnym porządku przez tajemnicze siły. Być może pewnego dnia znowu przepłynie tędy fala życia, ale do tego czasu starożytne ogrody stanowiły tajemnicę, którą znały tylko one same.

— Musimy iść dalej — powiedział w końcu Alvin. — To dopiero początek. — Przeszedł przez jedno z okien i iluzja prysła. Za szybą nie było ogrodów, tylko spiralny chodnik wznoszący się łagodnie w górę. Po drugiej stronie tafli widział wciąż Alystrę, chociaż wiedział, że ona jego nie widzi. Ale nie zawahała się i w chwilę później stała już obok niego.

Nawierzchnia chodnika, na którym stali, zaczęła pełzać powoli. Przeszli po niej kilka kroków, dopóki prędkość nie wzrosła na tyle, że dalszy wysiłek był zbyteczny.

Korytarz piął się łagodnie pod górę, lecz po przebyciu stu stóp przeszedł gwałtownie w pionowy szyb. Mówiła o tym tylko logika, gdyż dla wszystkich zmysłów jazda odbywała się idealnie poziomym korytarzem. Fakt, że w rzeczywistości pędzili pionowo w górę głęboką na tysiąc stóp studnią, nie wywoływał u nich poczucia zagrożenia, gdyż awaria pola polaryzującego była nie do pomyślenia.

Niebawem korytarz zaczął pochylać się znowu „w dół”, a potem ponownie załamał się pod kątem prostym. Nawierzchnia chodnika zwalniała ledwo zauważalnie i wreszcie zatrzymała się w końcu długiej wyłożonej lustrami sali. Alvin wiedział, że tutaj ponaglanie Alystry nie miałoby większego sensu. Nie chodziło jedynie o tę cząstkę kobiecego charakteru, która nie uległa zmianie od czasów Ewy; nikt nie mógł się oprzeć zafascynowaniu tym miejscem. W całym Diaspar, o ile wiedział, nie było niczego podobnego. Jakiś kaprys artysty sprawił, że tylko kilka luster odbijało obraz rzeczywisty — a i te, Alvin był przeświadczony, zmieniały nieustannie swoje położenie. Reszta na pewno coś odzwierciedlała, ale niepokoiło nieco ujrzenie siebie samego w ciągle zmieniającym się, całkowicie wyimaginowanym otoczeniu.

Czasami w świecie za lustrem widziało się przechadzających się ludzi i nieraz Alvin dostrzegał wśród nich znajome twarze. Zdawał sobie dość jasno sprawę, że nie obserwuje żadnego z przyjaciół, których znał w obecnym wcieleniu. Poprzez umysł nieznanego artysty zaglądał w przeszłość i widział poprzednie wcielenia ludzi spacerujących po dzisiejszym świecie. Zasmucała go przypominająca o własnej odmienności myśl, że chociaż czekałby nie wiem jak długo przed tymi zmieniającymi się scenami, nie dostrzeże nigdy starożytnego echa samego siebie.