Выбрать главу

— A czy kochał dziecko? — spytał Poirot.

— Angelę? O, wszyscyśmy bardzo lubili Angelę. Taka była żywa i wesoła! Zawsze gotowa do figlów. Co za urwanie głowy miała z nią ta nieszczęsna guwernantka! Owszem,

Amyas bardzo lubił Angelę, ale mała czasem posuwała się za daleko i Amyas bywał zły. Lecz wtedy wkraczała Karolina. Zawsze brała stronę Angeli i to doprowadzało Amyasa do furii. Nie znosił, kiedy Karolina sprzymierzała się z Angelą przeciwko niemu. Pewną rolę odgrywała tu wzajemna zazdrość. Amyas był zazdrosny o to, że Karolina zawsze stawiała Angelę na pierwszym miejscu i gotowa była zrobić dla niej wszystko. Angela znów była zazdrosna o Amyasa i buntowała się przeciwko jego apodyktycznym tonom. To on zadecydował, że Angela ma pojechać na jesieni do szkoły i dziewczynka była o to wściekła. Nie chodziło jej, jak sądzę, o sam fakt wyjazdu do szkoły, bo miała nwwet na to ochotę, ale wściekał ją despotyczny sposób, w jaki Amyas rozstrzygnął sprawę. Przez zemstę płatała mu wciąż złośliwe figle. Pamiętam, że raz włożyła mu do łóżka dziesięć ślimaków. Na ogół biorąc, musiałem przyznać Amyasowi rację. Czas już był, żeby ją wzięto w karby. Panna Williams była doskonałą guwernantką, ale nawet ona przyznawała się czasem, że nie może sobie z Angelą poradzić.

Blake umilkł. Korzystając z tej przerwy, Poirot rzekł:

— Pytając, czy Amyas kochał dziecko, miałem na myśli jego własne dziecko, jego córkę.

— Ach, mówi pan o małej Karolince?. O, tak! To była ulubienica wszystkich. Amyas chętnie się z nią bawił, kiedy był w dobrym humorze. Ale jeżeli pan sądzi. że miłość do małej mogłaby go odwieść od poślubienia Elzy, to się pan grubo myli. Nie kochał jej aż tak bardzo.

— A czy Karolina Crale bardzo kochała córeczkę?

Po twarzy Filipa przebiegi skurcz.

— Skłamałbym, gdybym powiedział, że była złą matką — odparł. — Nie, stanowczo nie mogę tego powiedzieć. I to jedyne.

— Tak? Słucham pana, panie Blake?

Filip Blake dokończył powoli i jakby z bólem:

— To jedyne, co mnie naprawdę martwi w tej całej sprawie: myśl o tym dziecku. Jaki tragiczny cień padł na jej dzieciństwo! Wysłano ją za granicę do zamężnej kuzynki Amyasa. Mam nadzieję, szczerze mam nadzieję, że ci krewni zdołali ukryć prawdę przed małą.

Poirot potrząsnął głową.

— Prawda, drogi panie Blake — powiedział — ma tę właściwość, że wypływa na wierzch. Nawet po wielu latach.

— Nie jestem tego pewien — mruknął makler.

Poirot mówił dalej:

— I właśnie w imię prawdy chcę pana o coś prosić.

— O co?

— Chciałbym pana prosić, żeby pan zechciał opisać dokładnie wszystko, co zaszło w owych dniach w Alderbury. To znaczy chciałbym, żeby opisał mi pan to zabójstwo i towarzyszące mu okoliczności.

— Ależ, drogi panie! Po tylu latach? To będzie okropnie nieścisłe.

— Niekoniecznie.

— Ależ z pewnością!

— Nie, bo przede wszystkim z upływem lat pamięć zachowuje sprawy zasadnicze, odrzucając nieistotne szczegóły.

— Chodzi panu tylko o ogólny szkic?

— Bynajmniej. Chodzi mi o dokładny opis każdego wydarzenia i każdej rozmowy, jakie pan pamięta.

— A jeżeli pamiętam je błędnie?

— Może pan w każdym razie przytoczyć to, co i jak pan sobie przypomina. Oczywiście będą pewne luki, ale na to nie ma rady.

Blake spojrzał na gościa z zaciekawieniem.

— Ale po co to wszystko? Akta śledztwa odtworzą panu wszystko znacznie dokładniej.

— Nie, panie Blake. Rozpatrujemy teraz sprawę pod kątem psychologii. Nie chodzi mi o nagie fakty. Chodzi mi o wybór faktów dokonany przez pana. O tym wyborze zadecyduje czas i pańska pamięć. Mogą się tam znaleźć jakieś drobne wydarzenia, jakieś słowa, których na próżno bym szukał w aktach śledztwa. Jakieś fakty i słowa, o których pan nigdy przedtem nie wspominał, uważając je, być może, za nieważne albo dlatego, że wolał pan o nich nie mówić.

— Czy to moje sprawozdanie będzie opublikowane? — spytał ostro Blake.

— Nie, z całą pewnością. Jest wyłącznie do mojej wiadomości. Dopomoże mi wysnuć ze sprawy własne wnioski.

— I bez mojej zgody nie opublikuje pan nawet fragmentów?

— Przyrzekam to panu.

— Hm. — rzekł Blake — widzi pan, panie Poirot, jestem człowiekiem bardzo zajętym.

— Rozumiem, że narażam pana na fatygę i stratę czasu. Będę szczęśliwy, jeśli ustalimy za to honorarium. oczywiście w granicach rozsądku.

Nastąpiła chwila milczenia. Potem Filip Blake rzekł nagle:

— Nie, jeżeli to zrobię, zrobię to za darmo.

— A czy zrobi pan?

Filip Blake rzekł tonem ostrzeżenia:

— Proszę pamiętać, że absolutnie nie odpowiadam za dokładność mojej pamięci.

— To się rozumie samo przez się.

— W takim razie — rzekł Blake — przyznam się, że zrobię to chętnie. Czuję, że jestem to w jakimś stopniu winien Amyasowi Crale’owi.

Rozdział siódmy Druga świnka w domu siedziała. .

Herkules Poirot nigdy nie zaniedbywał szczegółów, więc obmyślił starannie sposób, w jaki ma zwrócić się do Mereditha Blake’a. Był pewien, że Meredith Blake jest typem zupełnie odmiennym od brata. Zaskoczenie nie da tu dobrych rezultatów. Należy raczej działać powoli.

Poirot zdawał sobie sprawę, że istnieje tylko jeden sposób dostania się do twierdzy Mereditha Blake’a: trzeba się zaopatrzyć w odpowiednie polecenia. A polecenia te muszą mieć charakter towarzyski, nie zawodowy. Szczęśliwym trafem Herkules Poirot podczas swej długoletniej kariery zdobył sobie przyjaciół we wszystkich częściach Anglii, a hrabstwo Devonshire nie było wyjątkiem. Zasiadł do biurka, aby sprawdzić, jakie możliwości ma w Devonshire. W rezultacie stwierdził, że zna dwie osoby, będące znajomymi czy też przyjaciółmi pana Mereditha Blake’a. Przybył tedy do niego uzbrojony w dwa listy; jeden od lady Mary Lytton-Gore, arystokratycznej wdowy o skromnych funduszach, osoby żyjącej w kompletnym odosobnieniu; drugi od emerytowanego admirała, którego rodzina mieszkała w Devonshire od czterech pokoleń.

Meredith Blake przyjął pana Poirota z pewnym zdziwieniem. Nieraz odczuwał ostatnio, że świat zmienił się mocno od czasów jego młodości. Tam do licha! Dawniej prywatni detektywi to byli naprawdę prywatni detektywi, których się wynajmowało do pilnowania podarunków podczas uroczystości ślubnych, osobnicy, do których się z pewnym zażenowaniem zwracano, jeżeli się miało do czynienia z jakąś nieczystą sprawą i trzeba było zbadać ją dokładniej. Ale miał oto przed sobą list lady Mary Lytton-Gore:

Herkules Poirot jest moim dawnym i cenionym przyjacielem. Bardzo proszę, żeby postarał się mu pan pomóc.

A przecież lady Mary Lytton-Gore nie była, stanowczo nie była tego rodzaju kobietą, jaką można by kojarzyć z pojęciem prywatnego detektywa. Admirał Cronshaw zaś pisał:

Bardzo zacny człowiek, niezwykle porządny. Będę panu wdzięczny, jeżeli mu pan pomoże. W dodatku nie znudzi się pan z nim na pewno — opowie panu moc ogromnie ciekawych historii.

I oto miał teraz tego człowieka przed sobą. Doprawdy, typ zupełnie niemożliwy! Fatalnie ubrany. Buty zapinane na guziki! I te nieprawdopodobne wąsy! Absolutnie nie w guście jego, Mereditha Blake’a. Nie wyglądał na to, żeby polował, czy w ogóle uprawiał jakieś sporty. Słowem — cudzoziemiec.

Herkules Poirot czytał te wszystkie jego myśli z lekkim rozbawieniem.

Trzeba podkreślić, że w miarę jak pociąg zbliżał się do Devonshire, ciekawość Poirota wzrastała. Rozmyślał, że ujrzy wkrótce na własne oczy miejsce, gdzie rozegrała się owa dawno zapomniana tragedia.

Tu właśnie, w Handcross Manor, mieszkali dwaj młodzi bracia. Odwiedzali Alderbury, żartowali, grali w tenisa i przyjaźnili się z młodym Crale’em i dziewczyną imieniem Karolina. Stąd owego fatalnego ranka Meredith wyruszył do Alderbury. Szesnaście lat minęło od tego czasu. Herkules Poirot przyglądał się ciekawie stojącemu przed nim mężczyźnie, który przywitał go uprzejmie, lecz z wyraźnym zażenowaniem.