Tak go sobie właśnie wyobrażał. Meredith Blake i wyglądu przypominał każdego angielskiego ziemianina i ograniczonych funduszach, spędzającego wiele czasu na powietrzu. Wytarta stara tweedowa marynarka; ogorzała, miła twarz mężczyzny w średnim wieku;
spłowiałe niebieskie oczy, usta zdradzające słabość charakteru, półukryte pod wąsami. Herkules Poirot stwierdził, że Meredith Blake stanowi przeciwieństwo swego brata. Mówił niepewnie, z wahaniem i myślał najwidoczniej dość powoli. Zdawało się, iż tempo jego życia osłabło z biegiem lat, gdy tymczasem tempo życia jego brata znacznie wzrosło.
Jak się Poirot domyślił, Meredith był człowiekiem, z którym nie należało działać pospiesznie. Rozleniwiający tryb życia angielskiego ziemiaństwa wszedł mu w krew. Wyglądał znacznie starzej od brata, chociaż z tego, co mówił pan Jonathan, wynikało, że różnica ich wieku wynosiła zaledwie dwa lata.
Herkules Poirot pochlebiał sobie, że umie postępować i tego rodzaju ludźmi ze „starej szkoły”. Nie próbował wcale uchodzić za Anglika. Nie, powinien wystąpić tu jako cudzoziemiec szczerze i otwarcie i uzyskać wspaniałomyślne przebaczenie tego faktu: „Oczywiście, ci cudzoziemcy nie umieją się zachować. Na przykład podają rękę na powitanie co dzień rano. Ale mimo wszystko to porządny chłop.”
Poirot starał się wywrzeć takie właśnie wrażenie. rozmawiano chwilę dość ostrożnie o lady Mary Lytton-Gore i o admirale Cronshawie. Wymieniono poza tym kilka innych nazwisk. Na szczęście Poirot znał czyjegoś kuzyna i spotkał kiedyś jeszcze czyjąś szwagierkę. Po chwili dostrzegł cieplejszą iskierkę w oczach pana Blake’a. Ten cudzoziemiec zna jednak właściwych ludzi.
Zręcznie, chytrze Poirot skierował rozmowę na cel swej wizyty. Dostrzegłszy naturalny odruch niechęci gospodarza, postarał się go szybko udobruchać. Ta książka będzie niestety napisana! — Panna Crale — czyli panna Lemarchant, jak się obecnie nazywa — prosiła go, żeby zredagował tę historię najdyskretniej. Na nieszczęście fakty są już własnością szerokiego ogółu. Ale można je przecież tak przedstawić, aby nie ranić niczyich uczuć. Poirot napomknął, że kiedyś już udało mu się wpłynąć w sposób dyskretny na usunięcie drastycznych ustępów z pewnego pamiętnika.
Meredith Blake zaczerwienił się z gniewu. Ręka jego drżała, gdy nabijał fajkę. Potem powiedział, zacinając się z lekka:
— To ohydne! Po co odgrzebywać stare sprawy? Sz-sz-szesnaście lat temu. Czemu nie zostawić tego w spokoju?
Poirot wzruszył ramionami.
— Zupełnie się z panem zgadzam. Ale co począć! Publiczność domaga się tego rodzaju książek. A każdy ma prawo pisać o znanych, stwierdzonych zbrodniach i dowolnie je komentować.
— Moim zdaniem to haniebne.
— Niestety — powiedział Poirot — żyjemy w takich czasach. Zdziwiłby się pan, panie Blake, gdyby pan wiedział, w ilu przypadkach udało mi się, powiedzmy, złagodzić różne przykre publikacje. Pragnę zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby oszczędzić uczucia panny Crale.
— Mała Karla! — rzekł Meredith Blake. — To maleństwo!. A dzisiaj dorosła panna!. Trudno po prostu uwierzyć.
— Tak, znam to. Jak ten czas leci, prawda?
Meredith Blake westchnął.
— Zbyt szybko — rzekł.
— Jak się pan przekona z listu panny Crale, który panu wręczyłem, zależy jej na tym, aby poznać możliwie jak najdokładniej owe smutne wydarzenia.
— A po co? — zapytał Blake z irytacją. — Po co to wszystko rozgrzebywać na nowo? O ileż lepiej zapomnieć o tym, co było.
— Dlatego tak pan mówi, że zna pan tę przeszłość aż nazbyt dobrze. Ale panna Crale nie wie absolutnie nic, proszę nie zapominać! Nic! To znaczy, że wie tylko tyle, ile mogła się dowiedzieć z oficjalnych sprawozdań.
Meredith Blake skrzywił się jakby z bólu. Powiedział po chwili:
— Tak jest, zapomniałem. Biedne dziecko. Co za okropna sytuacja. Jakim ciosem musiała być dla niej ta wiadomość. A potem te bezduszne, okropne sprawozdania z procesu!
— Prawdy nie pozna się nigdy ze sprawozdań sądowych — zauważył Poirot. — Najczęściej właśnie to, co sprawozdania pomijają, posiada najdonioślejsze znaczenie. Wzruszenia, uczucia. charaktery osób działających. Okoliczności łagodzące.
Tu przerwał, a gospodarz zaczął mówić z przejęciem jak aktor, któremu poddano replikę:
— Okoliczności łagodzące! O to właśnie idzie! Jeżeli kiedykolwiek można o tym mówić, to właśnie w tym wypadku istniały okoliczności łagodzące. Amyas Crale był moim starym przyjacielem. Nasze rodziny przyjaźniły się od wielu pokoleń, ale trzeba bezstronnie przyznać, że postępował okropnie. Oczywiście, był artystą, i to zapewne wiele tłumaczy. Dopuścił jednak do powstania zupełnie niemożliwej sytuacji. Żaden przeciętnie uczciwy człowiek nie mógłby w takim położeniu wytrzymać.
— Ciekawe, że pan o tym mówi — rzekł Poirot. — Bo właśnie ta sytuacja jest dla mnie zagadką. Człowiek dobrze wychowany, człowiek światowy, nie załatwia w ten sposób swoich spraw osobistych.
Szczupła, niezdecydowana twarz Blake’a ożywiła się.
— Tak — powiedział — ale rzecz w tym, że Amyas nigdy nie był przeciętnym człowiekiem! Był malarzem i sztuka była dla niego najważniejsza. Czasami przejawiało się to w sposób bardzo niezwykły”! Ja osobiście zupełnie nie rozumiem tych tak zwanych artystów i nigdy ich nie zrozumiem. Crale’a, co prawda, trochę rozumiałem, bo znałem go od dziecka. Pochodził z takiej samej rodziny jak moja. Zresztą pod pewnymi względami był typowym ziemianinem. Dopiero gdy w grę wchodziła jego sztuka, wyłamywał się ze zwykłych ram. Bo on pod żadnym względem nie był amatorem. To był człowiek wysokiej klasy. Niektórzy nawet twierdzili, że jest geniuszem. Może i mieli rację. Ale w rezultacie tego wszystkiego brakowało mu równowagi. Kiedy malował, nie istniało dla niego nic na świecie, nie uznawał żadnych przeszkód. Był jakby w transie. Praca pochłaniała go bez reszty. Dopiero kiedy skończył obraz, budził się z transu i wracał do normalnego życia.
Spojrzał pytająco na Poirota, który skinął głową ze zrozumieniem.
— Widzę, że mnie pan rozumie. Otóż to tłumaczy chyba, jak się wytworzyła ta sytuacja. Zakochał się w tej dziewczynie, chciał się z nią ożenić. Gotów był opuścić dla niej żonę i dziecko. Ale zaczął malować ją w Alderbury i chciał za wszelką cenę dokończyć portret. Nic go poza tym nie obchodziło. A tego, że sytuacja dla obydwu kobiet stała się wprost nie do zniesienia, wcale nie dostrzegał.
— Czy któraś z nich rozumiała jego stan ducha?
— Owszem, do pewnego stopnia. Przypuszczam, że raczej może Elza. Wielbiła jego talent. Ale rzecz prosta, sytuacja nie była dla niej łatwa. A co się tyczy Karoliny.
Zatrzymał się na chwilę, a Poirot powiedział:
— Tak, rzecz oczywista, dla Karoliny.
Meredith Blake ciągnął dalej z pewną trudnością:
— Byłem zawsze bardzo przywiązany do Karoliny. Był czas, kiedy miałem nadzieję, że zostanie moją żoną. Ale te nadzieje szybko się rozwiały. Mimo to byłem jej zawsze oddany, jeżeli się tak mogę wyrazić. Zawsze do jej usług.
Poirot skinął głową w zamyśleniu. To nieco staroświeckie zdanie doskonale charakteryzowało człowieka, którego miał przed sobą. Meredith Blake był właśnie człowiekiem, który by mógł poświęcić życie szlachetnemu, romantycznemu uczuciu i służyć wiernie damie swego serca, nie spodziewając się żadnej nagrody. Tak jest, to leżało w jego charakterze.
Powiedział po chwili, starannie ważąc słowa: