Herkules Poirot pokiwał głową niby porcelanowy mandaryn.
— Tak, rozumiem — rzekł. — Zatem to tak było .
Meredith Blake uderzył nagle pięścią w stół i krzyknął niemaclass="underline"
— I jedno panu powiem: kiedy Karolina Crale zeznała w sądzie, że wzięła tę truciznę dla siebie, przysięgnę, że powiedziała prawdę. W pierwszej chwili na pewno nie myślała o zabójstwie, ta myśl nasunęła się jej dopiero później.
— Jest pan tego pewien?
— Przepraszam?. Nie bardzo rozumiem — rzekł Blake, otwierając szeroko oczy.
— Pytałem pana, czy jest pan zupełnie pewien, że myśl o zbrodni w ogóle nasunęła się Karolinie? Innymi słowy, czy żywi pan niezbite przekonanie, że Karolina z całą świadomością popełniła morderstwo?
Meredith Blake oddychał z trudem.
— Jeżeli nie? — powiedział — jeżeli nie. czyżby pan podejrzewał jakiś wypadek?
— Niekoniecznie.
— Mówi pan bardzo dziwne rzeczy.
— Czyżby? Określił pan przedtem Karolinę Crale jako uosobienie łagodności. Czy tego rodzaju osoby popełniają zbrodnie?
— Była naprawdę łagodna. Ale mimo to były między nimi bardzo gwałtowne kłótnie.
— Więc nie taka znowu łagodna.
— Ależ owszem! Och, jak to trudno wytłumaczyć!
— Staram się właśnie zrozumieć.
— Karolina była bardzo impulsywna, co się także wyrażało w jej sposobie mówienia. Potrafiła powiedzieć: „Nienawidzę cię! Chciałabym, żebyś umarł!” — ale to jeszcze nie znaczyło. to nie pociągało za sobą czynów.
— A więc, pańskim zdaniem, morderstwo nie leżało w charakterze pani Crale?
— Pan to ujmuje bardzo dziwnie, panie Poirot. Mogę tylko powiedzieć. no więc, tak: wydawało mi się to zupełnie niezgodne z jej charakterem. Mogę to sobie wytłumaczyć jedynie tym, że została sprowokowana w sposób niezwykle silny. Uwielbiała męża. W tych warunkach kobieta. kobieta może nawet zamordować.
— Owszem, zgadzam się z tym — przyznał Poirot.
— W pierwszej chwili byłem jak piorunem rażony! Wydawało mi się to niemożliwe! I to
rzeczywiście było niemożliwe, jeżeli pan sobie zdaje sprawę, jak ja to rozumiem. Osoba,
która się tego dopuściła, nie była prawdziwą Karoliną.
— Ale w sensie prawnym jest pan jednak pewien, że to Karolina?
Meredith Blake znowu spojrzał ze zdumieniem na Poirota.
— Drogi panie, jeżeli to nie ona.
— No?. Jeżeli nie ona?
— Nie wyobrażam sobie innego rozwiązania. Wypadek? To nieprawdopodobne! Bez wątpienia.
— Nieprawdopodobne. Ja też tak sądzę.
— Nie uwierzę też nigdy w teorię samobójstwa. Musiano brać pod uwagę tę możliwość, ale nikomu, kto znał Crale’a, nie mogła się ona wydać sensowna.
— Zgoda.
— Cóż więc pozostaje? — spytał Meredith Blake.
— Pozostaje hipoteza, że Amyasa Crale’a otruł ktoś inny — stwierdził z zimną krwią Poirot.
— Ależ to absurd!
— Tak pan sądzi?
— Jestem pewien. Któż by go chciał zabić? Kto by mógł go zabić?
— To raczej powinien wiedzieć pan, nie ja.
— Nie przypuszcza pan chyba na serio.
— Może i nie. Ale chciałbym rozważyć tę możliwość. Proszę się nad tym poważnie zastanowić i powiedzieć, co pan o tym sądzi.
Meredith wpatrywał się w niego przez długi czas. Potem spuścił oczy i potrząsnął głową.
— Mimo najszczerszej chęci nie potrafię wysunąć żadnej alternatywy. Gdyby istniał choć cień prawdopodobieństwa, że zrobił to ktoś inny, uwierzyłbym bez wahania w niewinność Karoliny. Nie chciałem wierzyć w jej winę, mówiłem już, że w pierwszej chwili nie mogłem w to uwierzyć. Ale któż by inny? Kto tam jeszcze był? Filip? Najlepszy przyjaciel Crale’a. Elza? Śmieszne! Ja sam? Czy wyglądam na mordercę? Albo guwernantka, zacna i solidna kobieta. Para starych, oddanych służących. A może powie pan, że to mata Angela? Nie, panie Poirot! Nie ma alternatywy. Nikt poza jego żoną nie mógł zamordować Crale’a. On sam jednak doprowadził ją do tego. W gruncie rzeczy więc można by to podciągnąć pod samobójstwo.
— Sądzi pan, że zginął wskutek własnego postępowania, chociaż nie z własnej ręki?
— Właśnie. Może to na pierwszy rzut oka dziwaczne ujęcie, ale wie pan. przyczyna i skutek.
— Czy zastanawiał się pan kiedy — spytał Poirot — że przyczynę morderstwa najłatwiej można znaleźć, badając charakter ofiary?
— Zaraz, bo ja niezupełnie. Owszem, rozumiem chyba, co pan ma na myśli.
— Dopóki się nie pozna dokładnie psychiki ofiary, nie widzi się wyraźnie okoliczności morderstwa. O to mi właśnie idzie. Obaj panowie, pan i pański brat, bardzo mi w tym pomogli. Chodziło mi o rekonstrukcję charakteru Amyasa Crale’a.
Meredith Blake pominął zasadniczy sens tych słów, gdyż uwagę jego przykuło słowo „brat”.
— Filip? — rzucił szybko.
— Tak.
— Pan z nim także rozmawiał?
— Oczywiście.
— Trzeba było najpierw zwrócić się do mnie — rzekł ostrym tonem Meredith Blake.
— Jeżeli idzie o starszeństwo, ma pan słuszność — odparł z kurtuazją Poirot. — Wiem, że pan jest starszym bratem. Ale pan rozumie, brat pański mieszka pod Londynem i było mi łatwo odwiedzić go najpierw.
Meredith Blake nie rozchmurzył się jednak, ale skubał w rozterce dolną wargę.
— Powinien pan był najpierw zwrócić się do mnie — powtórzył.
Tym razem Poirot zwlekał z odpowiedzią, aż Meredith Blake musiał dodać tonem
wyjaśnienia:
— Bo Filip jest uprzedzony.
— Tak?
— Jeżeli chodzi o ścisłość, ma moc uprzedzeń, zawsze tak było. — Tu zerknął z
niepokojem na gościa. — Na pewno starał się oczernić przed panem Karolinę.
— Czyż to ma jakieś znaczenie. po tak długim czasie?
Meredith Blake głęboko westchnął.
— Tak, wiem. Zapominam, że to już tyle lat minęło. Karolinie nic już nie może zaszkodzić. Ale mimo to nie chciałbym, żeby pan miał o niej fałszywe pojęcie.
— A sądzi pan, że brat mógłby ją przedstawić mi w fałszywym świetle?
— Szczerze mówiąc, tak. Bo widzi pan, między moim bratem a Karoliną zawsze istniał jakiś, jakby to powiedzieć, antagonizm.
— Czemu?
Pytanie to wyraźnie podrażniło Blake’a.
— Czemu? Skąd mogę wiedzieć? To się przecież zdarza. Filip zawsze dokuczał jej przy każdej sposobności. Był mocno niezadowolony, kiedy Amyas się z nią ożenił. Przeszło rok w ogóle się z nimi nie widywał. A przecież Amyas był chyba jego najlepszym przyjacielem. Zdaje się, że tu właśnie tkwiła przyczyna. Uważał, że żadna kobieta nie jest godna Amyasa, i lękał się zapewne, że wpływ Karoliny zniweczy ich przyjaźń.
— Czy rzeczywiście tak się stało?
— Ależ nie, bynajmniej! Amyas zawsze, aż do końca, był tak samo przywiązany do Filipa. Zawsze mu docinał, że jest groszorobem i filistrem, ale Filip się tym wcale nie przejmował. Śmiał się tylko i twierdził, że to dobrze, gdy Amyas ma przynajmniej jednego solidnego i zamożnego przyjaciela.
— Jak brat pana zareagował na sprawę Elzy Greer?
— Czy ja wiem? Trudno właściwie określić jego stanowisko. Zły był na Amyasa, że się tym romansem ośmiesza. Nieraz powtarzał, że nic z tego nie będzie i Amyas w końcu będzie żałował. Ale równocześnie miałem wrażenie. tak, miałem zupełnie wyraźne wrażenie, że cieszy go niepowodzenie Karoliny.
Poirot podniósł w górę brwi.
— Doprawdy? — spytał.
— Och, proszę mnie źle nie rozumieć! Chciałem tylko powiedzieć, że to uczucie tkwiło gdzieś w jego podświadomości. Przypuszczam, że nie zdawał sobie nawet z tego sprawy. Chociaż niewiele mamy z Filipem wspólnego, to jednak istnieje jakiś związek krwi między członkami bliskiej rodziny. Jeden brat często wie, co drugi myśli.