Tak długo jednak, póki nie nastąpi tragedia.
Spojrzawszy na zegarek, stwierdziłem, że jest już bardzo późno, więc oboje z Angelą puściliśmy się niemal pędem, żeby zdążyć na lunch. Wszyscy siedzieli już przy stole, oprócz Amyasa, który został w ogrodzie i malował. Zdarzało mu się to bardzo często i pomyślałem sobie, że nie przychodząc dzisiaj do stołu, postąpił bardzo taktownie.
Przy lunchu nastrój nie był specjalnie przyjemny.
Do kawy zasiedliśmy na tarasie. Szkoda, że nie mogę sobie lepiej przypomnieć, jak wtedy wyglądała i co mówiła Karolina. W każdym razie zupełnie nie robiła wrażenia podnieconej. Była spokojna i może trochę smutna. Cóż za diabeł wcielony był z tej kobiety!
Bo otruć z zimną krwią człowieka to diabelski czyn! Gdyby miała pod ręką rewolwer i gdyby chwyciła go by zabić Amyasa, byłoby to jeszcze zrozumiałe. Ale to zimne, uplanowane, mściwe otrucie. I taka była przy tym spokojna i opanowana!
W pewnej chwili wstała i powiedziała, że sama zaniesie mu kawę. A przecież wiedziała, wtedy już musiała wiedzieć na pewno, że Amyas nie żyje. Razem z nią poszła panna Williams, nie pamiętam już, czy to się stało na propozycję Karoliny, czy nie, ale raczej tak.
Odeszły więc razem. Wkrótce potem Meredith tez gdzieś znikł. Właśnie szukałem jakiejś wymówki, by za nim pójść, gdy zobaczyłem, że biegnie z powrotem pod górę. Twarz miał szarą i ledwie zdołał wyjąkać:
— Trzeba wezwać doktora. prędko. Amyas.
Zerwałem się z krzesła.
— Co się stało? Zachorował? Umiera?
Meredith odpowiedział:
— Zdaje się, że już nie żyje.
Na moment zapomnieliśmy o Elzie. Ale ona krzyknęła przeraźliwie:
— Nie żyje?! Nie żyje?!. — A potem zaraz wybiegła. Nigdy nie przypuszczałem, że ktoś mógłby tak szybko biec. jak sarna, jak ranione zwierzę. Albo może jak mściwa Furia.
Meredith zawołał ku mnie gorączkowo:
— Biegnij za nią! Ja będę telefonował! Idź zaraz za nią! Nie wiadomo co może zrobić!
Pobiegłem więc za nią i dobrze zrobiłem, bo mogła była zabić Karolinę. Nigdy w życiu nie widziałem takiej rozpaczy ani tak gwałtownej nienawiści. Cały pokost wychowania i kultury znikł w jednej chwili. Nie darmo jej ojciec i babka byli młynarzami. W jednej chwili stała się pierwotną kobietą, której zabrano kochanka. Gdyby mogła, wpiłaby się pazurami w twarz Karoliny, wyrywała jej włosy, zepchnęła ją w przepaść. Nie wiem. dlaczego była przekonana, że Karolina go zasztyletowała. Oczywiście nie miała racji. Przytrzymałem ją, a potem wkroczyła panna Williams. Muszę przyznać, że zachowała się wspaniale. Uspokoiła Elzę w ciągu jednej minuty, powiedziała jej po prostu, że ma być cicho, bo nikt nie myśli znosić tych krzyków i awantur. To była herod-baba! Ale dopięła swego. Elza uspokoiła się, stała tylko zdyszana i drżąca.
Jeżeli chodzi o Karolinę, to moim zdaniem spadła z niej maska. Stała zupełnie spokojnie. Mogło się zdawać, że jest oszołomiona. Ale tak nie było, zdradził ją wyraz oczu. Były badawcze, całkowicie przytomne i badawcze. Przypuszczam, że zaczynał ją ogarniać strach.
Podszedłem do niej i powiedziałem tak cicho, że żadna z pozostałych dwóch kobiet nie mogła chyba tego słyszeć:
— Zbrodniarko! Zabiłaś mojego najlepszego przyjaciela.
Drgnęła i zrobiła krok w tył.
— Nie, nie! To on sam.
Spojrzałem jej prosto w oczy i powiedziałem:
— Możesz opowiedzieć tę historyjkę policji.
Tak też zrobiła — i nikt jej nie uwierzył.
Opowiadanie Mereditha Blake’a
Szanowny Panie!
Zgodnie z przyrzeczeniem, podaję panu na piśmie sprawozdanie z wydarzeń, do których doszło przed szesnastu laty, tak jak je najlepiej pamiętam. Przede wszystkim chciałbym zaznaczyć, iż przemyślałem dokładnie wszystko, o czym mówiliśmy podczas naszego spotkania. Po dłuższym zastanowieniu jestem jeszcze głębiej przekonany niż poprzednio, iż jest w najwyższym stopniu nieprawdopodobne, aby to Karolina Crale otruła swego męża. Zawsze wydawało mi się to nieprawdopodobne, lecz z jednej strony brak jakiegokolwiek innego wytłumaczenia, a z drugiej jej własne zachowanie sprawiło, że niby owca przyłączyłem się do większości i zacząłem twierdzić wraz z tłumem, że jeżeli to nie ona zrobiła, jakież inne można znaleźć wytłumaczenie?
Od chwili naszego spotkania zastanawiałem się bardzo wnikliwie nad możliwością alternatywy, wysuwaną zresztą przez obronę podczas procesu — to znaczy nad możliwością, że Amyas Crale popełnił samobójstwo. Aczkolwiek, sądząc z tego, co wiedziałem o Amyasie, tego rodzaju hipoteza wydawała mi się wówczas wręcz fantastyczna — obecnie zmieniłem zdanie. Zatem w pierwszym rzędzie okoliczność, i to bardzo znamienna, że wierzyła w to sama Karolina. Jeżeli obecnie przyjmiemy, że ta czarująca i łagodna kobieta była skazana niesłusznie, to jej tak często powtarzane twierdzenie musi mieć ogromną wagę. Znała Amyasa lepiej niż my wszyscy, jeżeli więc ona dopuszczała możliwość samobójstwa, to samobójstwo musiało być możliwe wbrew sceptycznej opinii jego przyjaciół.
Wysunąłbym w związku z tym teorię, że w Amyasie Crale’u drzemały jednak jakieś podświadome wyrzuty sumienia, a nawet rozpacz z powodu ekscesów, do jakich doprowadzał go bujny temperament, i że tylko jego żona zdawała sobie z tego sprawę. Hipoteza taka jest, jak sądzę, zupełnie możliwa. Tę stronę charakteru mógł okazywać wyłącznie żonie. Pozostaje ona wprawdzie w sprzeczności ze wszystkimi jego wypowiedziami, które kiedykolwiek słyszałem, ale wiadomo przecież, iż większość ludzi posiada pewne ukryte i na pozór sprzeczne z ich charakterem cechy, które, gdy się ujawnią, wprawiają w zdumienie nawet osoby dobrze tych ludzi znające. Bywa, na przykład, że człowiek poważny, surowych zasad, prowadzi po kryjomu drugie, rozwiązłe życie. Prostacki groszorób zdradza niekiedy upodobanie do jakiejś wyszukanej gałęzi sztuki. Ludzie twardzi i bezlitośni kryją czasem w sobie nie znane nikomu skarby uczucia i dobroci. I przeciwnie: ludzie hojni i jowialni okazują się w pewnych wypadkach skąpcami i okrutnikami.
Jest więc rzeczą możliwą, że Amyas Crale miał ukrytą skłonność do samooskarżeń — im bardziej puszczał wodze egoizmowi, im głośniej wołał, że ma prawo robić, co mu się podoba, tym bardziej dręczyły go utajone wyrzuty sumienia. Wydaje się to na pozór niewiarygodne, lecz obecnie sądzę, że tak właśnie być musiało. A, powtarzam raz jeszcze, Karolina obstawała wytrwale przy tym zdaniu. Powtarzam — to bardzo znamienne!
A teraz zbadajmy fakty, a raczej wspomnienie o faktach w świetle tego mojego nowego nastawienia.
Mogę tutaj chyba śmiało włączyć rozmowę, którą miałem z Karoliną na kilka tygodni przed tragedią. Było to podczas pierwszej wizyty Elzy Greer w Alderbury.
Jak już panu nadmieniłem, Karolina wiedziała o moim głębokim uczuciu miłości i przyjaźni dla niej. Byłem zatem osobą, której mogła najbardziej zaufać. W owym czasie nie sprawiała wrażenia zbyt szczęśliwej. Zdziwiłem się jednak bardzo, kiedy zapytała mnie pewnego dnia, czy moim zdaniem Amyas kocha naprawdę tę dziewczynę, którą tu sprowadził.
— Ta kobieta interesuje go przede wszystkim jako model. Znam przecież Amyasa — odpowiedziałem.
Potrząsnęła głową.
— Nie, Amyas jest w niej zakochany — rzekła.