— No, może troszeczkę.
— Myślę, że nawet bardzo.
— Przyznaję, że jest nieprzeciętnie urodziwa — odparłem — a wiemy oboje, jak czuły jest na to Amyas. Ale wiesz już chyba, że on kocha naprawdę jedną tylko kobietę, a tą kobietą jesteś ty. Owszem, miewa różne miłostki, ale to nigdy nie trwa długo. Jesteś dla niego jedyną kobietą na świecie i chociaż zachowuje się okropnie, nie wpływa to w gruncie rzeczy na jego uczucia dla ciebie.
— Tak zawsze sądziłam.
— Wierz mi. Karo, tak jest naprawdę.
— Tym razem jednak boję się, Merry. Ta dziewczyna jest tak strasznie, przeraźliwie szczera. Jest taka młoda, tak głęboko wszystko odczuwa. Czuję, że tym razem to sprawa poważna.
— Ale sam fakt, że jest, jak powiadasz, taka młoda i szczera, będzie ją chronił. Amyas na ogół nie ma skrupułów, jeśli chodzi o kobiety, ale z tą dziewczyną będzie co innego.
— Tak, tego się właśnie boję, że to będzie zupełnie co innego. — Po chwili dodała: — Mam już trzydzieści cztery lata, wiesz, Merry. Jesteśmy dziesięć lat po ślubie. Jeżeli idzie o urodę, nie mogę się równać z Elzą i zdaję sobie z tego dobrze sprawę.
— Ale przecież wiesz, Karolino, musisz wiedzieć, że Amyas jest ogromnie do ciebie przywiązany.
— Czy z mężczyznami cokolwiek wiadomo? — oparła, a potem roześmiała się smutno i powiedziała:
— Jestem kobietą zupełnie pierwotną, Merry. Chętnie bym chwyciła siekierę i zarąbała tę dziewczynę!
Odpowiedziałem, że to dziecko najprawdopodobniej nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi. Podziwia i wielbi Amyasa jako artystę i zapewne nie orientuje się zupełnie, że Amyas się w niej zakochał.
Karolina powiedziała tylko:
— Kochany Merry! — i zaczęła rozmowę na temat ogrodu. Miałem nadzieję, że nie będzie sobie już więcej zaprzątała głowy całą historią.
Wkrótce potem Elza wyjechała do Londynu. Amyasa również nie było przez kilka tygodni. Zapomniałem jakoś o całej tej sprawie, gdy raptem dowiedziałem się, że Elza wróciła do Alderbury, żeby Amyas mógł skończyć portret.
Wiadomość ta zaniepokoiła mnie trochę, ale Karolina przy następnym spotkaniu unikała tego tematu. Zachowywała się całkiem normalnie, wcale nie była zmartwiona ani przygnębiona. Sądziłem więc, że wszystko jest w porządku.
Dlatego właśnie takim wielkim wstrząsem była dla mnie wiadomość, jak daleko już sprawy zaszły.
Wspomniałem panu o mojej rozmowie z Crale’em i z Elzą. Nie miałem natomiast sposobności porozmawiania z Karoliną. Raz tylko zamieniliśmy kilka słów, które już panu powtarzałem. Widzę teraz przed sobą jej twarz, szeroko rozwarte ciemne oczy i wyraz powściąganego wzburzenia. Słyszę jeszcze jej głos:
— Wszystko skończone.
Nie potrafię panu opisać bezgranicznej rozpaczy zawartej w tych słowach. Była to prawda. Wraz z odejściem Amyasa wszystko musiało się dla niej skończyć. Dlatego właśnie jestem przekonany, że wzięła ode mnie cykutę. To było jakieś wyjście. Wyjście, które podsunął jej mój idiotyczny wykład na temat właściwości tego środka. A fragment z Fedona, odczytany przeze mnie, zawiera opis pięknej śmierci. Oto, co obecnie przypuszczam. Karolina wzięła cykutę, postanowiła bowiem odebrać sobie życie, kiedy Amyas ją opuści. Amyas widział może, jak ją brała albo odkrył później, że Karolina ma tę truciznę.
Odkrycie to wywarło na nim straszliwe wrażenie. Teraz dopiero zrozumiał, do czego doprowadził ją swoim postępowaniem. Ale mimo przerażenia i wyrzutów sumienia nie był w stanie wyrzec się Elzy. Mogę to nawet zrozumieć. Każdy, kto się w niej zakochał, nie potrafiłby się chyba od niej oderwać.
Amyas nie wyobrażał sobie życia bez Elzy, a jednocześnie rozumiał, że Karolina nie potrafi żyć bez niego. Widział więc tylko jedno wyjście: samemu zażyć cykutę.
Sposób, w jaki to zrobił, doskonale go charakteryzuje. Sztuka była dla niego czymś najdroższym w życiu. Postanowił umrzeć dosłownie z pędzlem w ręku, a ostatnim przedmiotem na który padną jego oczy, będzie dziewczyna, którą kochał tak namiętnie. Być może myślał poza tym, że jego śmierć będzie dla niej również najlepszym wyjściem.
Przyznaję jednak, że ta moja teoria nie tłumaczy pewnych faktów. Dlaczego na przykład znaleziono na pustej butelce po cykucie tylko odciski palców Karoliny? Prawdopodobnie po wylaniu trucizny przez Amyasa wszystkie odciski palców zamazały się lub wytarły o płótno, pod którym butelka leżała, i że po jego śmierci Karolina wyjęła butelkę, żeby się przekonać, czy nikt jej nie ruszał. Czy ta teoria nie wydaje się panu prawdopodobna i słuszna? Jeżeli natomiast chodzi o odciski palców na butelce od piwa, to świadkowie obrony byli zdania, że po zażyciu trucizny dłoń ludzka mogła wykręcić się pod wpływem skurczu i chwycić butelkę w sposób nienaturalny.
I jeszcze jedno pozostaje do wyjaśnienia: zachowanie się Karoliny przez cały czas procesu. Zdaje mi się jednak, ze domyślam się już teraz jego przyczyny. To przecież Karolina wzięła truciznę z mojego laboratorium. To jej samobójczy zamiar zmusił męża, aby odebrał sobie życie zamiast niej. Całkiem więc uzasadnione może być twierdzenie, że w przystępie skruchy poczuła się odpowiedzialna za jego śmierć — że wmówiła w siebie, iż jest winna zabójstwa, chociaż nie takiego, o jakie ją oskarżano.
Przypuszczam, że wszystko się mogło właśnie w ten sposób odbyć. A jeżeli tak jest istotnie, to chyba łatwo będzie panu wytłumaczyć to wszystko małej Karli. Może wyjść za mąż za swojego ukochanego, przekonana, że jedyną winą ze strony jej matki była chęć (nic ponadto) odebrania sobie życia.
Wszystko to razem nie jest, niestety, tym, o co pan mnie prosił, a mianowicie sprawozdaniem z wydarzeń tak, jak się one rysują w mej pamięci. Pragnę teraz naprawić ten błąd. Opowiadałem już panu obszernie o tym, co się działo w przededniu śmierci Amyasa — przejdźmy teraz do samego dnia tragedii.
Spałem bardzo źle. Myśl o fatalnym powikłaniu w życiu moich przyjaciół spędzała mi sen z powiek. Po długich bezowocnych rozmyślaniach, w jaki sposób mógłbym odwrócić katastrofę, zapadłem w głęboki sen dopiero o godzinie szóstej nad ranem. Nawet podanie rannej herbaty nie zdołało mnie wyrwać ze snu. Aż wreszcie około wpół do dziesiątej obudziłem się z ciężką głową, niewypoczęty. Wkrótce potem zdawało mi się, że słyszę jakiś ruch w pokoju na dole, który służył mi za laboratorium.
Musiał to być zapewne kot, bo okno było nie domknięte, jak je przez zaniedbanie zostawiono poprzedniego dnia. Szpara była dość duża, aby kot mógł się przez nią przecisnąć. Wspominam o tym tylko dlatego, żeby wytłumaczyć, dlaczego udałem się do laboratorium.
Ubrałem się, zszedłem na dół i oglądając półki, spostrzegłem, że butelka zawierająca preparat cykuty jest trochę wysunięta z szeregu. Przyjrzawszy się uważniej, stwierdziłem, że jej zawartość znacznie się zmniejszyła. Poprzedniego dnia butelka była prawie pełna, obecnie zaś — niemal pusta.
Zamknąłem szczelnie okno i wyszedłem z pokoju, przekręcając klucz w drzwiach. Byłem zdumiony i zaniepokojony, a w takich wypadkach, muszę niestety wyznać, moje procesy myślowe ulegają znacznemu zwolnieniu.
W pierwszej chwili byłem tylko zaniepokojony, potem obawy moje zaczęły wzrastać, aż wreszcie ogarnął mnie wielki strach. Przepytałem całą służbę, wszyscy jednak kategorycznie twierdzili, że w ogóle nie wchodzili do laboratorium. Pomyślawszy jeszcze trochę, zdecydowałem się zatelefonować do brata z prośbą o radę.
Filip był bystrzejszy ode mnie. Zrozumiał powagę mojego odkrycia i nalegał, żebym natychmiast się z nim zobaczył i naradził.
Wyszedłem i spotkałem na drodze pannę Williams, która przeprawiła się tutaj z przeciwległego brzegu w poszukiwaniu swej krnąbrnej uczennicy. Zapewniłem ją, że nie widziałem Angeli i że wcale tu nie była. Panna Williams zorientowała się zapewne, że stało się coś przykrego, bo spojrzała na mnie badawczo. Nie miałem jednak zamiaru wtajemniczać jej w to, co zaszło, posiedziałem więc tylko, żeby poszukała w sadzie — Angela miała tam ulubioną jabłoń — sam zaś szybko zszedłem na brzeg i przeprawiłem się na drugą stronę, do Alderbury.