Biedne dziecko. myślę tu o Elzie. Była to prawdziwie dziecięca, niepohamowana rozpacz. Dzieci nie wierzą, że życie może tak okrutnie z nimi postąpić. Karolina była zupełnie spokojna. Tak, pamiętam, zupełnie spokojna. Rzecz prosta, potrafiła lepiej nad sobą panować niż Elza. Nie znać też było po niej skruchy, przynajmniej wtedy nie było jeszcze znać. Powielała jedynie, że on sam się musiał otruć. A myśmy nie mogli w to uwierzyć. Elza z pasją cisnęła jej w twarz oskarżenie. Karolina być może zdawała sobie już sprawę, że podejrzenie padnie na nią. Tak, to zupełnie tłumaczyłoby jej zachowanie.
Filip był przekonany, że to ona popełniła tę zbrodnię.
Guwernantka okazała się wielce pomocna. Przede wszystkim zdołała poskromić Elzę. Kazała się jej położyć i wziąć jakieś uspokajające krople. A kiedy przybyła policja, zajęła się Angelą. Tak, ta kobieta była mocna jak skała!
Potem już wszystko stało się zupełnym koszmarem. Policja rewidowała cały dom i zasypywała wszystkich pytaniami, roje reporterów snuły się dookoła domu: trzaskano aparatami fotograficznymi i domagano się wywiadów z każdym członkiem rodziny.
Istny koszmar.
Jeszcze teraz po upływie tylu lat, wszystko to wydaje mi się koszmarem.
Daj Boże — kiedy opowie już pan małej Karli, jak to wszystko było naprawdę — byśmy mogli zapomnieć o całej tej sprawie i nigdy już do niej nie wracać!
Chociaż to na pozór zupełnie nieprawdopodobne, Amyas musiał jednak popełnić samobójstwo!
Opowiadanie lady Dittisham
Spisałam tu całą historię mojej znajomości z Amyasem Crale’em aż do chwili jego tragicznej śmierci.
Po raz pierwszy ujrzałam go na przyjęciu w pewnej pracowni malarskiej. Pamiętam, że stał wtedy przy oknie, zobaczyłam go wchodząc. Spytałam, kto to, a ktoś opowiedział: „To Crale, ten malarz”. Powiedziałam od razu, że chciałabym go poznać. Rozmawialiśmy wtedy z sobą jakieś dziesięć minut. Gdy ktoś wywiera na drugiej osobie takie wrażenie, jakie Amyas wywarł na mnie — to daremne są próby opisania tego. Jeżeli więc powiem, że przy Amyasie Crale’u wszyscy pozostali ludzie zbledli i rozpłynęli się we mgle, to może w słabym stopniu oddam to wrażenie.
Natychmiast po tym spotkaniu postarałam się obejrzeć tyle jego obrazów, ile tylko było możliwe. Właśnie na Bond Street odbywała się jego wystawa. Jeden obraz był w Manchesterze, jeden w Leeds, dwa w galeriach londyńskich. Obejrzałam je wszystkie. Potem znów się spotkaliśmy i powiedziałam mu:
— Widziałam wszystkie pana obrazy. Moim zdaniem a cudowne!
Spojrzał na mnie ubawiony.
— Któż to panią upoważnił do wydawania ocen? — zapytał. — Nie sądzę, żeby pani znała się choć trochę na malarstwie.
— Może się nie znam, ale i tak są wspaniałe.
Uśmiechnął się szeroko i powiedział:
— Niechże pani nie będzie afektowanym głuptaskiem!
— Wcale nie jestem. Chcę, żeby mnie pan malował
— Jeżeli pani ma choć odrobinę oleju w głowie, powinna się pani zorientować, że nie robię portretów ładnych kobiet.
— To niekoniecznie musi być portret. A poza tym nie jestem ładną kobietą.
Spojrzał na mnie, jak gdyby widział mnie po raz pierwszy, i powiedział:
— Tak, może to prawda.
— Więc będzie mnie pan malował?
Przyglądał mi się uważnie z głową przechyloną na bok, potem powiedział:
— Dziwne z pani stworzenie.
— Jestem bogata, proszę pana. Mogę panu dobrze zapłacić.
— Dlaczego tak pani zależy na tym, żebym panią malował?
— Bo. bo chcę!
— I to ma być wystarczający powód?
— Tak. Zawsze zdobywam to, czego chcę.
— Jakżeż pani jest młoda, drogie dziecko!
— No więc, czy będzie mnie pan malował?
Amyas wziął mnie za ramiona, odwrócił do światła i dokładnie mnie obejrzał. Potem cofnął się o kilka kroków, ja zaś stałam nieruchomo, czekając, co powie.
— Miałem kiedyś ochotę namalować stado niewiarygodnie kolorowych australijskich papużek, siadających na katedrze świętego Pawła. Gdybym namalował panią na tle tradycyjnego krajobrazu, uzyskałbym zupełnie taki sam efekt.
— Więc będzie mnie pan malował?
— Pani jest jednym z najśliczniejszych, najwulgarniejszych, najjaskrawszych zlepków egzotycznych barw, jakie kiedykolwiek widziałem. Będę panią malował!
— W takim razie załatwione! — powiedziałam.
— Ale muszę panią ostrzec, panno Elzo! Jeżeli będę panią malował, to przypuszczalnie zacznę się do pani zalecać.
— Liczę na to.
Powiedziałam to cicho i spokojnie. Słyszałam, jak odetchnął szybko, i dostrzegłam wyraz, który błysnął w jego oczach.
Widzi pan, jak nagłe było to wszystko.
W dwa czy trzy dni później spotkaliśmy się znowu. Powiedział mi wtedy, że chciałby, żebym pojechała do jego domu w Devonshire, bo tam będzie najodpowiedniejsze tło do obrazu. Dodał przy tym:
— Musi pani wiedzieć, że jestem żonaty. I bardzo kocham żonę.
Powiedziałam, że jeżeli ją kocha, to musi być bardzo miła. Odparł, że istotnie jest ogromnie miła.
— Więcej nawet — dodał. — Jest urocza i uwielbiam ją. Możesz to sobie powtarzać codziennie przed zaśnięciem, moja mała!
Odpowiedziałam, że doskonale wszystko rozumiem.
W tydzień później zaczął obraz. Karolina Crale przywitała mnie bardzo życzliwie. Czułam, że nie lubi mnie specjalnie, ale i dlaczegóż by miała mnie lubić? Amyas był bardzo ostrożny. Nigdy nie powiedział słowa, którego by nie mogła usłyszeć jego żona — ja zaś zachowywałam się względem niego uprzejmie oficjalnie. W głębi duszy jednak czuliśmy zupełnie co innego.
Po dziesięciu dniach powiedział mi, że mam wracać do Londynu.
— Ale przecież obraz nie jest jeszcze skończony — odpowiedziałam.
— Ledwie go zacząłem. Prawdę mówiąc, chodzi o to, że nie mogę cię malować, Elzo.
— Dlaczego?
— Wiesz dobrze, dlaczego. I dlatego właśnie musisz wyjechać. Nie mogę myśleć o obrazie, nie mogę myśleć o niczym, myślę tylko o tobie.
Byliśmy wtedy w ogrodzie „Baterii”. Był upalny słoneczny dzień. Wokoło świergotały ptaki i brzęczały pszczoły. Świat powinien był wydawać mi się w takim dniu szczęśliwy i spokojny. Było jednak inaczej. Nastrój miał w sobie coś z tragedii. Jak gdyby odbijało się już w nim to, co miało się stać.
Chociaż wiedziałam, że mój wyjazd do Londynu na nic się nie zda, odpowiedziałam jednak:
— Doskonale. Wyjadę, jeśli każesz.
— Słusznie.
Wyjechałam więc i nie pisałam do niego. Wytrzymał dziesięć dni, a potem przyjechał. Był tak wymizerowany i zgnębiony, że się przeraziłam.
— Ostrzegałem cię, Elzo — powiedział. — Nie mów, że cię nie ostrzegałem.
— Czekałam na ciebie — powiedziałam. — Wiedziałam, że przyj edziesz.
Jęknął z rozpaczą:
— Są rzeczy silniejsze od człowieka. Pragnę cię tak, że nie mogę jeść ani spać, ani znaleźć chwili wypoczynku.
Odpowiedziałam, że znam to, bo ze mną jest tak samo od pierwszej chwili, kiedy go ujrzałam. To po prostu fatum i nie ma co z nim walczyć.
— Tyś nie walczyła zbyt silnie, Elzo? Odparłam, że nie walczyłam wcale. Powiedział, że chciałby, abym nie była taka młoda, ale oświadczyłam, że to nie ma nic do rzeczy. Mogę chyba śmiało powiedzieć, że przez kilka następnych tygodni byliśmy nieopisanie szczęśliwi. Ale słowo „szczęście” może nie jest właściwym określeniem. To było uczucie głębsze, a jednocześnie jakby groźne.
Byliśmy stworzeni dla siebie, odnaleźliśmy się i oboje wiedzieliśmy, że musimy zostać ze sobą na zawsze.
Ale zdarzyło się coś jeszcze. Amyasa zaczęła prześladować myśl o nie dokończonym obrazie. Powiedział raz do mnie: