— Ciekawe. Przedtem nie mogłem cię malować. Ty sama mi w tym przeszkadzałaś. A teraz chcę cię namalować, Elzo, i czuję, że to będzie mój najlepszy obraz. Palą mnie wprost i pieką palce, żeby schwycić za pędzel i patrzeć, jak siedzisz na tym starym parapecie. Konwencjonalny błękit morza, czcigodne angielskie drzewa. A ty. ty na tym tle, niby przeszywający, triumfalny wrzask! I muszę cię w ten sposób namalować! A póki będę pracował, nie zniosę, żeby mi przeszkadzano i zawracano mi głowę. Kiedy obraz będzie skończony, powiem Karolinie prawdę i rozwijamy tę całą gmatwaninę.
— Czy Karolina będzie robić trudności z rozwodem? — zapytałam.
Odpowiedział, że nie przypuszcza, ale z kobietami nigdy nic nie wiadomo. Ja ze swej strony stwierdziłam, ze będzie mi przykro, jeśli ją to zmartwi, ale trudno, takie rzeczy się zdarzają.
— Bardzo to logiczne i rozsądne, Elzo — zauważył. — Ale Karolina jednak nie jest i nigdy nie była rozsądna, i już na pewno nie będzie rozsądna w tym wypadku. Bo uważasz, ona mnie kocha.
Odparłam, że to rozumiem, ale jeżeli go kocha, to jego szczęście będzie dla niej sprawą najważniejszą i w każdym razie nie będzie go chciała zatrzymać przy sobie siłą.
— Życie nie da się rządzić mądrymi książkowymi maksymami — rzekł Amyas. — Nie zapominaj, że natura jest drapieżna, ma zęby i pazury.
— Jesteśmy chyba ludźmi cywilizowanymi — powiedziałam, ale Amyas wybuchnął śmiechem.
— „Cywilizowanymi”! Bzdury! Karolina z pewnością będzie cierpieć. Nie rozumiesz, co to jest cierpienie?
— To jej nic nie mów.
— Nie, tego się nie uniknie. Musisz być moja, Elzo. Jawnie, wobec całego świata.
— A jeżeli ona nie zechce ci dać rozwodu?
— Tego się nie boję.
— A więc czego?
— Sam nie wiem — odpowiedział z wolna.
Widzi pan, Amyas znał Karolinę. Ja jej nie znałam.
Gdybym choć podejrzewała.
Pojechaliśmy znowu do Alderbury. Tym razem sytuacja była bardzo trudna, Karolina nabrała podejrzeń. Bardzo mi się to nie podobało, wcale a wcale mi się to nie podobało. Nigdy nie znosiłam kłamstwa i zatajania. Uważałam, że powinniśmy jej o wszystkim powiedzieć, Amyas jednak nie chciał o tym słyszeć.
Najdziwniejsze było to, że go cała ta sprawa w gruncie rzeczy nic nie obchodziła. Był do Karoliny bardzo przywiązany, nie chciał jej sprawiać bólu, a przecież nic sobie z tego nie robił, czy postępuje uczciwie, czy nieuczciwie. Malował z jakimś zapamiętaniem i nic poza tym dla niego nie istniało. Nigdy dotychczas nie widziałam go w chwili natchnienia i dopiero teraz pojęłam, co to za wielki talent. Był tak pochłonięty robotą, że nie liczył się nawet z elementarnymi zasadami przyzwoitości. Dla niego stan taki był rzeczą zupełnie naturalną, dla mnie jednak sprawy wyglądały inaczej. Znalazłam się w okropnej sytuacji. Karolinę gniewała moja obecność, czemu się trudno zresztą dziwić. Żeby wyjaśnić sytuację, pozostawało jedno tylko wyjście: powiedzieć ej uczciwie prawdę.
Amyas jednak powtarzał wciąż wymówkę, że dopóki nie skończy obrazu, nie chce żadnych dramatów i scen. Ja natomiast twierdziłam, że przypuszczalnie żadnych scen nie będzie. Karolina jest na to zbyt dumna i ma zbyt wiele godności.
— Chcę być uczciwa — nalegałam. — Musimy być uczciwi.
— Pal licho uczciwość — odpowiadał zirytowany. — Widzisz przecież, u diabła, że maluję!
Rozumiałam jego stanowisko, ale on nie chciał zrozumieć mojego.
Wreszcie nie wytrzymałam. Karolina zaczęła opowiadać coś o projektach, które oboje z Amyasem mają na przyszłą jesień. Mówiła o tym z całą ufnością. Poczułam nagle, że to, co robimy, jest ohydne, nie powinniśmy pozwolić jej się łudzić — a poza tym byłam może zła, bo doprawdy traktowała mnie w sposób bardzo przykry, a zarazem tak subtelny, że trudno było jej zarzucić coś konkretnego.
Palnęłam jej więc prawdę w oczy. Do dziś sądzę, ze miałam do pewnego stopnia słuszność — chociaż nie zrobiłabym tego oczywiście, gdybym choć przez sekundę mogła przewidzieć, co z tego wyniknie.
Bomba pękła. Amyas był na mnie wściekły, musiał jednak przyznać, że powiedziałam prawdę.
Zachowanie się Karoliny było dla mnie zagadką. Poszliśmy wszyscy na herbatę do Mereditha Blake’a i Karolina panowała nad sobą wspaniale. Śmiała się i rozmawiała. W swojej głupocie sądziłam, że pogodziła się z losem i już się nie przejmuje. Krępujące było to, że nie mogłam wyjechać z Alderbury, bo Amyas wpadłby w furię, gdybym o tym choć wspomniała. Myślałam, że może Karolina wyjedzie, ułatwiłoby to nam wszystkim sytuację.
Nie widziałam, jak wzięła cykutę. Chcę być zupełnie szczera, powiem więc, że być może wzięła ją z myślą o samobójstwie, jak to potem twierdziła.
Ale w głębi serca nie wierzę w to. Moim zdaniem należała ona do owych piekielnie zazdrosnych kobiet, które nie oddadzą niczego, co, jak sądzą, jest ich własnością. Moim zdaniem gotowa była raczej go zabić, aniżeli pozwolić mu odejść raz na zawsze z inną kobietą. Mam wrażenie, że już wtedy postanowiła, że go zabije. Wykład Mereditha o własnościach cykuty podsunął jej tylko sposób wykonania powziętego już postanowienia. Była mściwa i zawzięta z natury. Amyas wiedział od początku, że jest niebezpieczna. Ja nie miałam o tym pojęcia.
Nazajutrz rano miała ostateczną rozmowę z Amyasem. Słyszałam prawie wszystko z tarasu. Amyas był wspaniały. Niesłychanie cierpliwy i spokojny. Zaklinał ją, żeby była rozsądna, zapewniał, że jest ogromnie przywiązany do niej i do dziecka, i to się nigdy nie zmieni. Zrobi wszystko, żeby im zapewnić przyszłość. Potem powiedział trochę już twardziej:
— Zrozumże wreszcie! Postanowiłem ożenić się z Elzą i nic mnie od tego nie powstrzyma. Zawsze mówiliśmy, że zostawiamy sobie zupełną swobodę. Przecież takie rzeczy się zdarzają.
— Rób, jak chcesz. Ja cię ostrzegłam — powiedziała cicho Karolina, ale w głosie jej zabrzmiała jakaś dziwna nuta.
— Co chcesz przez to powiedzieć, Karolino?
— Należysz do mnie i nie pozwolę ci odejść. Raczej cię zabiję, niż cię oddam tej dziewczynie.
W tej chwili na taras wszedł Filip Blake. Wstałam więc i podeszłam do niego. Nie chciałam, żeby słyszał, co tamci mówią.
Po chwili zjawił się Amyas i powiedział, że czas wracać do roboty. Poszliśmy więc razem do „Baterii”. Amyas mówił niewiele. Powiedział mi tylko, że Karolina robi trudności, ale, na litość boską, nie mówmy o tym. Musi się skupić do pracy. Jeszcze dzień, powiedział, i obraz będzie skończony.
— I to będzie moja najlepsza rzecz — dodał. — Chociażby miała być opłacona krwią i łzami.
Trochę później poszłam do domu po sweter, bo wiał chłodny wiatr. Po powrocie zastałam w ogrodzie Karolinę. Przypuszczam, że chciała jeszcze po raz ostami zaapelować do jego uczuć. Oprócz niej byli tam Filip i Meredith Blake.
Wtedy właśnie Amyas powiedział, że chce mu się pić, a piwo w szopie jest za ciepłe. Karolina obiecała, że zaraz przyśle mu z domu zmrożone piwo. Powiedziała to tonem zupełnie naturalnym, niemal przyjaznym. Ta kobieta była wyborną aktorką. Przecież wiedziała już wtedy, co zamierza zrobić.
Po jakichś dziesięciu minutach przyniosła piwo. Amyas pogrążony był w pracy. Nalała piwa do szklanki i postawiła ją przy nim. Żadne z nas nie patrzyło na nią. Amyas był całkowicie zaabsorbowany malowaniem, ja zaś nie mogłam zmienić pozy. Amyas jak zwykle wypił piwo duszkiem. Potem skrzywił się i powiedział, że piwo ma wstrętny smak, ale przynajmniej jest zimne.
Ale nawet kiedy to powiedział, nie zrodziło się we mnie żadne podejrzenie. Roześmiałam się tylko i powiedziałam:
— Aha. wątróbka!
Karolina odeszła, gdy zobaczyła, że wypił piwo.