Karolina bierze butelkę, którą jej podaje Angela, i schodzi do ogrodu. Tam nalewa z niej piwa do szklanki i podaje Amyasowi, który po wypiciu krzywi się i wypowiada jakże znaczące słowa: „Wszystko ma dzisiaj wstrętny smak”. Karolina nic jeszcze na razie nie podejrzewa. Po lunchu jednak idzie do ogrodu i zastaje męża bez życia. Nie ma wątpliwości, że go otruto. Ona tego nie zrobiła, któż więc inny? I raptem wszystko jej się nagle przypomina: pogróżki Angeli, jej zakłopotana twarz pochylona nad butelką z piwem, gdy Karolina weszła nagle do oranżerii z panną Williams. Winna, winna, winna! Czemu dziewczynka to zrobiła? Przez zemstę, nie chcąc może zabić Amyasa, lecz przyprawić go tylko o mdłości lub wymioty? A może zrobiła to ze względu na Karolinę? Czyżby wiedziała o tym, że Amyas chce porzucić jej siostrę i miała do niego o to żal? Karolina pamięta, nazbyt dobrze pamięta, jaka była porywcza i gwałtowna w wieku Angeli. I ma jedną tylko myśclass="underline" jak ma osłonić Angelę? Angela miała w ręku butelkę, będą więc na niej odciski jej palców. Szybko zatem wyciera butelkę. Jak wpoić wszystkim przekonanie, że Amyas popełnił samobójstwo? Jeżeli będą na butelce tylko odciski palców Amyasa. Usiłuje tedy zacisnąć palce zmarłego wokół butelki — spieszy się — nasłuchuje, czy ktoś nie nadchodzi.
Skoro raz przyjmiemy takie założenie, wszystko się zaczyna zgadzać. Ustawiczny niepokój Karoliny o Angelę, nalegania, aby dziewczynkę usunąć z Alderbury i trzymać z dala od tego, co się tam dzieje. Obawa, aby policja nie przesłuchiwała jej zbyt szczegółowo. I wreszcie rozpaczliwe nakazy, żeby Angelę wysłano z Anglii, nim się zacznie proces. Karolina lęka się bowiem stale, że Angela może się załamać i wyznać prawdę.
Rozdział czwarty Prawda
Angela Warren odwróciła się powoli od okna. Twardym, wzgardliwym spojrzeniem przesunęła po zwróconych ku niej twarzach. Powiedziała:
— Wszyscy jesteście ślepi! Wszyscy! Czy nie rozumiecie, że gdybym to zrobiła, byłabym się przyznała? Nie pozwoliłabym nigdy, żeby Karolina cierpiała za moje winy!
— Ale pani coś tam robiła z piwem? — spytał Poirot.
— Ja? Z piwem?
Poirot zwrócił się do Mereditha Blake’a.
— Proszę pana, w swoim sprawozdaniu wspomina pan, że w dzień zbrodni słyszał pan jakieś szmery w tym pokoju, który znajduje się pod pańską sypialnią.
— Tak, ale to był tylko kot — potwierdził pan Blake.
— Skąd pan wie, że to kot?
— Nie. nie pamiętam. Ale to był kot. Jestem zupełnie pewien, że to był kot. Okno było tyle tylko uchylone, że kot mógł się przedostać przez otwór.
— Ale nie tylko kot. Ramę łatwo można było podnieść.
Podniesiono ją może i ktoś mógł wejść i wyjść.
— Tak, ale ja wiem, że to był kot.
— Czy pan go widział?
— Nnnie. nie widziałem — odrzekł wolno Blake. Zastanawiał się chwilę, marszcząc brwi. — A jednak wiem.
— Powiem panu zaraz, skąd pan wie. Tymczasem chcę zwrócić pańską uwagę na taką hipotezę. Ktoś mógł tego rana dostać się do laboratorium, wziąć coś z półki i znowu wyjść tak, że go pan nie widział. Otóż jeżeli osoba ta przybyła z Alderbury, to nie mógł to być ani Filip Blake, ani Elza Greer, ani Amyas Crale, ani Karolina Crale. Wiemy dobrze, co tych czworo robiło tego ranka. Pozostaje tylko Angela Warren i panna Williams. Panna Williams była tu, bo sam pan pamięta, że ją pan spotkał, wychodząc z domu. Powiedziała panu, że szuka swej uczennicy. Angela wyszła wcześniej do kąpieli, ale panna Williams nie znalazła jej ani w wodzie, ani na skałach. Mogła bez trudu przepłynąć na tę stronę, jak zresztą przepłynęła potem tego samego rana podczas kąpieli w towarzystwie pana Filipa Blake’a; przypuszczam więc, że przepłynęła zatokę, weszła do laboratorium przez okno i zabrała coś z półki.
— Nie zrobiłam nic podobnego — zaprotestowała Angela Warren — przynajmniej nic.
— O! — Poirot wydał okrzyk triumfu. — Przypomniała pani sobie! Opowiadała mi przecież pani, że chcąc spłatać figla Amyasowi, ukradła pani coś, co pani nazwała „kocimi kroplami” — tak pani to wtedy nazwała.
— Waleriana! Oczywiście Waleriana! — zawołał Meredith Blake.
— Otóż to. To właśnie upewniło pana, że w laboratorium był kot. Ma pan bardzo wrażliwe powonienie.
Poczuł pan lekki, nieprzyjemny zapach waleriany, może nawet całkiem podświadomie. I to od razu nasunęło panu skojarzenie: „kot”. Koty uwielbiają walerianę i pójdą za nią na koniec świata. Waleriana ma specjalnie nieprzyjemny smak i to pańskie opowiadanie poprzedniego dnia o jej właściwościach podsunęło psotnej pannie Angeli nowy pomysł. Postanowiła, że naleje szwagrowi waleriany do piwa, wiedziała bowiem, że pije zawsze piwo duszkiem.
— Czy to było rzeczywiście tego dnia? — zdziwiła się Angela. — Doskonale pamiętam, jak ją ukradłam. Przypominam sobie też, jak wyjęłam już butelkę piwa, ale Karolina weszła niespodzianie i omal nie złapała mnie na gorącym uczynku. Oczywiście, że sobie przypominam. Nigdy jednak nie kojarzyłam sobie tego z tym właśnie dniem.
— Oczywiście, że nie, ponieważ w pani mózgu nie było takiego skojarzenia. Te dwa wypadki nie miały dla pani żadnego związku. Pierwszy był jeszcze jednym psikusem, drugi straszliwą tragedią, która spadła nagle jak piorun i usunęła w pani pamięci wszystko inne na drugi plan. Ale ja zapamiętałem sobie, gdy pani o tym mówiła: „ukradłam.” i tak dalej, żeby „wlać Amyasowi do piwa”. Ale pani nie wspomniała, że pani w końcu wlała tę walerianę.
— Nie wspomniałam, bo nie zrobiłam tego. Karolina weszła właśnie w chwili, kiedy otwierałam butelkę. Och! — krzyknęła. — I Karolina pomyślała. pomyślała, że to ja!.
Angela umilkła i rozejrzała się dokoła. Po chwili powiedziała swoim normalnym chłodnym tonem:
— Wy wszyscy też pewnie tak myślicie. — Po pauzie ciągnęła dalej: — Nie otrułam Amyasa Crale’a ani na skutek złośliwego figla, ani żadnym innym sposobem. Gdyby tak było, nic na świecie nie zmusiłoby mnie do zachowania milczenia.
— Rzecz prosta, że nie, moja droga — oznajmiła dobitnie panna Williams. Spojrzała na Herkulesa Poirota. — Tylko głupiec może tak myśleć.
— Nie jestem głupcem i tak nie myślę — rzekł łagodnie Poirot. — Dobrze wiem, kto zabił Amyasa Crale’a.
Milczał chwilę.
— Istnieje zawsze niebezpieczeństwo, że uzna się za dowiedziony jakiś fakt, który wcale dowiedziony nie jest. Weźmy, na przykład, sytuację w Alderbury. Odwieczna sytuacja, zaiste. Dwie kobiety i jeden mężczyzna. Uznaliśmy za pewnik, że Amyas Crale postanowił porzucić żonę dla tej drugiej. Ale ja twierdzę, że Amyas Crale nie miał wcale takiego zamiaru. I przedtem nieraz tracił głowę dla kobiet. Pochłaniały go przez pewien czas, ale to rychło mijało. Zresztą kobiety, w których się dotychczas kochał, miały zazwyczaj pewne doświadczenie życiowe i nie spodziewały się po Amyasie zbyt wiele. Tym razem jednak było inaczej. Widzą państwo, to w ogóle nie była kobieta, to była młodziutka dziewczyna, a ze słów Karoliny Crale wiemy, że była przerażająco szczera. W słowach była bardzo nowoczesna i wyzywająca, ale w miłości nieopisanie jednokierunkowa. Ponieważ sama żywiła głęboką, nieposkromioną namiętność do Amyasa Crale’a, przypuszczała, że on żywi taką samą namiętność do niej. Nie ulegało dla niej wątpliwości, że to namiętność na całe życie. Nie pytając go nawet, była pewna, że porzuci dla niej żonę.