Выбрать главу

– Może powinieneś trochę zwolnić.

– Może – wycedził Kyle i zacisnął zęby. Nie miał ochoty na kazanie. Wiedział, że zmarnował kilka lat życia, zajmując się przypadkowymi interesami, czasem zarabiając jakieś pieniądze, częściej je tracąc. Ożenił się z niewłaściwą kobietą. Ostatnią klęską było to, że musiał odejść z rodzinnej firmy. Nie chciał, by mu przypominano o tej porażce. Nie potrafił też wyjaśnić, dlaczego od wczesnej młodości dręczył go jakiś niepokój i nie pozwalał nigdzie zagrzać miejsca na dłużej. Podejrzewał, że pół roku w Clear Springs, w pobliżu Samanthy, to o wiele za długo jak na jego wytrzymałość.

– Wpadnę do ciebie za kilka dni, żeby się upewnić, czy dobrze traktujesz Jokera.

– Już prędzej on mnie wykończy.

– Albo Samantha. – No właśnie. – Uprzedzam cię, że ona lubi rządzić.

– Zdążyłem to zauważyć.

– Pamiętaj tylko, że chociaż potrafi zajść za skórę, to o prowadzeniu rancza wie o wiele więcej niż ty.

– Zapamiętam.

– Bardzo dobrze. Do zobaczenia.

Kyle odłożył słuchawkę, spojrzał ponuro na rozłożone księgi i zamknął je z hukiem. Samantha. Przez wiele lat wcale o niej nie myślał, ale odkąd przyjechał do Wyoming, jej obraz nie opuszczał go ani na chwilę.

– Do diabła z tym wszystkim! – zaklął ze złością. Poruszył głową we wszystkie strony, aż coś zachrobotało mu w kręgach szyjnych. Tadd Richter. Co też zobaczyła w takim łobuzie? A w ogóle dlaczego on się nad tym zastanawia! Przecież to zamierzchła przeszłość.

Rozpuszczalna kawa w kubku, obrzydliwa nawet tuż po zaparzeniu, teraz wystygła i wyglądała tak, jakby za chwilę miała zamienić się w galaretę. Kyle skrzywił się, wstał ze skrzypiącego fotela i podszedł do kredensu, gdzie kiedyś Ben trzymał alkohol. Pusto. A więc następny cios. W gabinecie nie ma ani komputera, ani alkoholu, tylko wykładane pożółkłą boazerią ściany, wyblakłe obrazki z jeźdźcami rodeo i pleciony dywanik na wysłużonej podłodze z desek. Wyglądało to tak, jakby życie w tym odległym zakątku Wyoming nie zmieniło się od pół wieku.

– Wielkie dzięki, Kate – wymamrotał, chociaż w głębi serca zachował piękne wspomnienia z wakacji na ranczu. Inna sprawa, że niechętnie do tych wspomnień wracał.

Nie odczuwał skutków długiego lotu. Podróż samolotem z Minneapolis do Jackson nie była taka uciążliwa. Szybko dojechał też na ranczo pośpiesznie kupioną, używaną furgonetką. To nie zmęczenie mu dokuczało, tylko poczucie, że ktoś nim manipuluje. Nie pierwszy raz. Babka znów wtrąca się w jego życie, tym razem zza grobu.

Wyłączył stojącą na biurku lampę i wyszedł boso na korytarz biegnący wzdłuż rozległego, piętrowego domu, w którym spędził wiele letnich wakacji. Czasami rodzina wyjeżdżała w odległe, egzotyczne miejsca – do Meksyku, na Jamajkę, Hawaje lub do Indii. Jednak najlepiej i najprzyjemniej wspominał nie wakacje w luksusowych hotelach z pięciogwiazdkowymi restauracjami, źródłami mineralnymi i basenami. Nie. Najlepsze wakacje swego życia spędzał tutaj, ucząc się pętać cielęta, siodłać konie, znaczyć bydło, a oprócz tego kąpać się w strumieniu i spać wprost pod gwiazdami bezkresnego nieba Wyoming.

Wszedł po stromych schodach na piętro, gdzie mieściły się pokoje na poddaszu. Na końcu korytarza znajdował się pokój z piętrowymi łóżkami, w którym sypiał wraz z innymi chłopcami. Pomacał futrynę i wyczuł dziurę po zasuwce. Wyrwał ją Michael, kiedy Kyle i Adam nie chcieli go wpuścić do środka. Kyle miał wtedy dwanaście lat, Michael był o rok starszy, nie dał sobie w kaszę dmuchać i zwykła zasuwka nie mogła go powstrzymać. Wyważył drzwi i wpadł do pokoju, szukając zemsty za to, że młodszy brat polał go lodowatą wodą z węża w ogrodzie.

Kyle uśmiechnął się, wspominając ociekającego wodą Michaela, który na oślep wpadł przez wyważone drzwi do pokoju i niechcący uderzył głową o słupek pryczy tak mocno, że niemal stracił przytomność. Wydawało się, że to się zdarzyło w jakimś innym świecie. Zanim zaczął się golić, zanim zainteresował się dziewczynami. Zanim poznał Sam.

Zapalił światło i wszedł do sypialni. Przyjrzał się trzem piętrowym łóżkom stojącym pod pochyłym stropem. Nie spostrzegł nigdzie kartonu papierosów, który podwędzili dziadkowi, ani egzemplarzy Playboya, „pożyczonych” od jednego z robotników rolnych, ani butelki taniej whisky, którą za dodatkową opłatą kupił dla nich miejscowy kowboj.

Przesunął dłonią po ramie łóżka i zatrzymał się przy oknie, przez które tak często wymykali się z domu. Parapet znajdował się przy starej jabłoni o rozłożystych konarach. Chłopcy skonstruowali zawiły system lin i przekładni, dzięki któremu mogli opuszczać się na ziemię i z powrotem wchodzić do pokoju. Wydawało im się, że są bardzo sprytni, ale teraz Kyle podejrzewał, że babka wiedziała o wszystkim, co się tu działo. Była za sprytna na to, by takie chłopięce sztuczki uszły jej uwagi.

Zaklął cicho i zacisnął pięści. Myśl o odejściu Kate wywoływała w jego sercu bolesny skurcz. Po co leciała samotnie tym cholernym samolotem? Co jej przyszło do głowy, żeby szukać jakichś rzadkich roślin w amazońskiej dżungli? Nie wróciła z tej wyprawy. Samolot wybuchł gdzieś nad Brazylią i spadł na ziemię jak kula ognia. Jej zwęglone ciało przywieziono do Stanów, gdzie zrozpaczone dzieci i wnuki musiały pogodzić się z faktem, że osoba, która wywierała tak wielki wpływ na ich życie, niespodziewanie odeszła.

Otworzył okno i wpuścił do środka powiew wieczornego wiatru. Spojrzał na rozległe połacie ziemi – jego ziemi. To znaczy, te pola staną się jego własnością za pół roku, jeśli uda mu się wytrwać tutaj tak długo. Opuszczał Minneapolis bez żalu; jego życie w tym mieście stanęło w martwym punkcie. Nie zapuścił tam korzeni, nie odnalazł siebie, żadnej pracy nie potrafił utrzymać. Miał niespokojną naturę i może właśnie dlatego ze wszystkich swoich wnuków Kate wybrała właśnie jego na spadkobiercę rancza. Pewnie w ten sposób chciała go zmusić do uporządkowania życia.

Dobrze pamiętał pogrzeb, zamkniętą trumnę pokrytą wiązankami kwiatów, kościół pełen pogrążonych w żałobie ludzi, członków rodziny w czerni, powstrzymujących płacz. Potem oszołomieni, z trudnością wydobywając z siebie głos, zasiedli przy wielkim stole w biurze Sterlinga Fostera, adwokata Kate. Prawnik złożył dłonie na testamencie i przesunął wzrokiem po zgromadzonych.

– Kate Fortune była niezwykłą kobietą, matką pięciorga dzieci, chociaż wychowała tylko czworo – zaczął, spoglądając na nich. – Doczekała się dwanaściorga wnuków. Była też prababką. – Uśmiechnął się smutno. – Owdowiała dziesięć lat temu, ale nadal była siłą napędową Fortune Cosmetics. Przeżyła śmierć męża, Bena, a także stratę dziecka. Wszyscy o tym wiecie. Po pierwsze, nakazała mi dać każdemu z was wisiorki amulety, które nabywała w dniach waszych urodzin. Zdjąłem je z rzeźby w sali konferencyjnej, na której były zawieszone.

Przesuwał srebrną tacę z białymi kopertami wokół stołu. Kiedy przyszła jego kolej, Kyle wziął swoją kopertę. Och, Kate, pomyślał ze smutkiem i wyjął srebrny wisiorek. Sterling odchrząknął i podniósł ze stołu zadrukowane kartki papieru.

– Ja, Katherine Winfield Fortune – zaczął – będąc zdrową na ciele i umyśle…

Zgromadzeni skupili uwagę na adwokacie, Kyle poczuł, że ogarnia go wielkie napięcie. To wszystko było nie tak. Miał wrażenie, że cały świat stanął w miejscu, a ziemia osuwa mu się spod stóp.

Siostra Kyle'a, Jane, siedziała tuż obok, trzymając go nerwowo za ramię. Na starej koronce zdobiącej mankiety jej bluzki widać było rozmazany tusz do rzęs, bo wytarła rękawem zapłakane oczy. Starała się być dzielna, ale nie puszczała ramienia brata, a wargi jej drżały. Była samotną matką, przyzwyczajoną do trudów życia, nawykłą stawiać czoło przeciwnościom losu. Jednak żadne z dzieci i wnuków Kate nie mogło uwierzyć, że odszedł ktoś tak nierozerwalnie z nimi związany.