Выбрать главу

– Nie. Naprawdę nie. Nie mam doświadczenia ani umiejętności, niezbędnych do prowadzenia biznesowego impe…

Linder przerwał, Månsson nie dopytywał, Martin Beck milczał.

– Nie narzekam na dotychczasowe stanowisko – podjął Linder. – Zapewniam panów, że tylko ta część działalności wymaga wytężonej pracy.

– Czy handel śledziami jest intratny? – spytał Martin Beck.

Linder uśmiechnął się pobłażliwie.

– Nie zajmujemy się wyłącznie śledziami. Tak czy inaczej, zapewniam panów, że przedsiębiorstwo jest w najwyższym stopniu wypłacalne.

Martin Beck podjął inny wątek.

– Zakładam, że znał pan wszystkich uczestników kolacji.

– Tak, oprócz sekretarki dyrektora Broberga.

Czyżby na twarzy Lindera nie pojawił się odcień niechęci? Martin Beck wyczuł, że coś jest na rzeczy, i kuł żelazo póki gorące.

– Dyrektor Broberg jest od pana dużo starszy, wiekiem i stażem w koncernie Palmgrena, prawda?

– Tak, ma czterdzieści pięć lat.

– Czterdzieści trzy – uściślił Martin Beck. – Jak długo pracował dla Palmgrena?

– Od połowy lat pięćdziesiątych. Około piętnastu lat.

Matsowi Linderowi wyraźnie się nie podobał temat rozmowy.

– A mimo to cieszył się pan większymi przywilejami.

– To zależy, co się rozumie pod słowem „przywileje”. Hampus Broberg jest naczelnym sztokholmskiej spółki budowlanej. Poza tym zawiaduje akcjami firmy.

Mina Lindera mówiła sama za siebie. Teraz nie można popuścić, pomyślał Martin Beck. Prędzej czy później może pęknie.

– Wydaje się dość oczywiste, że dyrektor Palmgren miał większe zaufanie do pana niż do Broberga. Mimo że Broberg pracował dla niego od piętnastu lat, a pan zaledwie od… przepraszam, od ilu?

– Blisko pięciu.

– Czy dyrektor Palmgren nie ufał Brobergowi?

– Aż za bardzo.

Linder zacisnął wargi, jakby chciał anulować to zdanie i usunąć je z protokołu.

– Sądzi pan, że na Brobergu nie można polegać? – błyskawicznie zapytał Martin Beck.

– Nie odpowiem na to pytanie.

– Czy między panem a Brobergiem dochodziło do kontrowersji?

Linder milczał przez chwilę, jakby rozważał wszystkie za i przeciw.

– Tak – wydusił w końcu.

– Czego dotyczyły?

– Ściśle wewnętrznych spraw firmy.

– Czy pana zdaniem Broberg był nielojalny wobec koncernu?

Cisza. Nie miało to większego znaczenia, bo Linder już udzielił odpowiedzi na to pytanie.

– No dobrze – rzekł lekkim tonem Martin Beck. – Porozmawiamy z dyrektorem Brobergiem.

Mats Linder wyłowił z wewnętrznej kieszeni długą cienką cygaretkę, zdjął celofanową osłonkę i starannie przypalił.

– Nie bardzo rozumiem, co to ma wspólnego z zabójstwem mojego szefa.

– Może nic – powiedział Martin Beck. – Przekonamy się.

Linder zaciągnął się cygaretką.

– Czy mają panowie jeszcze jakieś pytania?

– W środę po południu mieliście zebranie, prawda?

– Tak.

– Gdzie?

– Tutaj.

– W tym pokoju?

– Nie, w sali konferencyjnej.

– Czego dotyczyło?

– Wewnętrznych spraw. Nie mogę ani nie będę wchodzić w szczegóły. Dyrektor Palmgren zamierzał się na pewien czas wycofać z bezpośredniej aktywności zawodowej i chciał dokonać podsumowania działalności w Skandynawii.

– Czy na tej odprawie padły jakieś reprymendy? Czy dyrektor Palmgren był z kogoś niezadowolony?

– Nie – odparł Linder po krótkim wahaniu.

– Może pana zdaniem reprymendy byłyby uzasadnione?

Linder milczał.

– Czy ma pan coś przeciwko temu, żebyśmy porozmawiali z Hampusem Brobergiem?

– Nie, przeciwnie – wymamrotał Linder.

– Przepraszam, nie dosłyszałem.

– Nie.

Milczenie. Martin Beck uznał, że ciągnięcie tego wątku nie na wiele się zda. Wprawdzie coś tu śmierdziało, ale nic nie przemawiało za tym, że ma to cokolwiek wspólnego z morderstwem.

Månsson był bierny, Linder przyjął postawę wyczekującą.

– W każdym razie dyrektor Palmgren miał większe zaufanie do pana niż do Broberga. To jasne jak słońce – skonstatował Martin Beck.

– Możliwe – oschle przyznał Linder. – Tak czy inaczej, nie ma to nic wspólnego z jego śmiercią.

– Zobaczymy.

W oczach Lindera pojawiły się wrogie błyski. Z trudem tłumił wściekłość.

– Zajęliśmy już wystarczająco dużo pańskiego bezcennego czasu – powiedział Martin Beck.

– Tak, to prawda. Im szybciej zakończymy tę rozmowę, tym lepiej. Dla mnie i dla panów. Nie widzę w niej nic konstruktywnego.

– Uhm.

Martin Beck zaczął się podnosić.

– Dziękuję – sarkastycznie, z rezerwą powiedział Linder.

– Jeśli można, chciałbym zadać panu parę pytań – wolno i wyraźnie wtrącił Månsson, który się nieoczekiwanie ożywił i wyprostował w fotelu.

– Tak?

– Co pana łączy z Charlotte Palmgren?

– Znam ją.

– Jak dobrze pan ją zna?

– To moja prywatna sprawa.

– Z pewnością. Chciałbym, żeby pan mimo wszystko odpowiedział na moje pytanie.

– Jakie pytanie?

– Czy ma pan romans z panią Palmgren?

Linder popatrzył na Månssona chłodno i nieprzychylnie. Milczał przez minutę, po czym rozgniótł cygaretkę w popielniczce.

– Tak. Łączy nas seks. Mówiąc prostym językiem, który nawet policja zrozumie, sypiam z nią.

– Jak długo trwa ten związek?

– Dwa lata.

– Czy dyrektor Palmgren wiedział o tym?

– Nie.

– A gdyby się dowiedział, jak by zareagował?

– Nie wiem.

– Może nie byłby zachwycony?

– Nie jestem tego taki pewien. Charlotte i ja nie jesteśmy zaściankowi. Viktor Palmgren też taki był. Pobrali się raczej z pobudek praktycznych, a nie uczuciowych.

– Kiedy widział się pan z nią ostatnio?

– Z Charlotte? Dwie godziny temu.

Månsson wygrzebał wykałaczkę z kieszonki na piersi i popatrzył na nią.

– Dobra jest w łóżku?

Matsowi Linderowi chwilowo odjęło mowę.

– Czy pan ma nie po kolei w głowie?

Wstali i pożegnali się, nie słysząc w odpowiedzi ani jednego słowa. Wprawna ciemnowłosa sekretarka wskazała im drzwi do recepcji, gdzie młoda blondynka szczebiotała do telefonu.

Wsiedli do samochodu.

– Bystry chłopak – stwierdził Månsson.

– Tak.

– Na tyle bystry, żeby mówić prawdę, kiedy kłamstwo mogłoby wyjść na jaw. Palmgren na pewno miał z niego pożytek.

– Mats Linder najwyraźniej zaliczył dobrą szkołę.

– Ciekawe, czy nie był na tyle bystry, żeby zlecić zabójstwo.

Martin Beck z powątpiewaniem wzruszył ramionami.

Rozdział 12

Łlennart Kollberg był w kropce.

Zadanie, jakie na niego spadło, uważał za pozbawione sensu i odstręczające, nigdy jednak nie przyszłoby mu do głowy, że okaże się wyjątkowo trudne.

Miał odszukać dwoje ludzi, porozmawiać z nimi i tyle.

Tuż przed dziesiątą opuścił komendę południową w Västberdze, gdzie głównie z braku personelu było cicho i spokojnie. Ale pracy nie brakowało. Na żyznej glebie państwa dobrobytu coraz bujniej pieniły się najróżniejsze odmiany przestępczości. Powody tego stanu rzeczy spowijała mgła tajemnicy, nieprzenikniona dla rządzących i ekspertów, których delikatna misja miała zapewnić w miarę niezakłócone funkcjonowanie społeczeństwa.