Выбрать главу

Kiedy wsiedli do samochodu, upewnił się, czy dziewczyna nie nosi obrączki. Nie.

– Przepraszam, nie dosłyszałem pani nazwiska – zagaił.

– Lindberg. Sonja Lindberg. Pamiętam cię z dzieciństwa.

– Ach, tak.

– Oczywiście byłeś dużo większy. Wtedy też.

Pociągała go. Może ją gdzieś zaprosić? Nie, to może poczekać. Nie ma pośpiechu.

Zadzwoni do niej któregoś dnia.

– Gdzie chciałabyś wysiąść?

– Przy Stureplan. Mam gabinet na Birger Jarlsgatan. I mieszkam tam.

Dobrze, pomyślał. Nie muszę pytać.

Podczas jazdy nie zamienili ze sobą ani jednego słowa.

Kiedy zatrzymał się przy Stureplan, wyciągnęła dłoń.

– Do widzenia i dziękuję.

Uścisnął ją. Była szczupła i przyjemnie chłodna.

– Do widzenia.

W swoim służbowym pokoju na Kungsholmsgatan czekało na niego plus minus piętnaście wiadomości, w tym jedna od Kollberga, który prosił o telefon. Gunvald Larsson najpierw uporał się z najpilniejszymi, po czym wybrał numer komendy południowej.

– Kollberg, słucham.

Gunvald Larsson przekazał mu wszystko, czego się dowiedział, starannie unikając podania źródła.

– Dobrze, Larsson – skwitował Kollberg. – Wygląda na to, że gość chce prysnąć.

– Przypuszczalnie już to zrobił.

– Nie sądzę. Walizka, o której ci wspominałem, wciąż stoi w gabinecie na Kungsgatan. Przed chwilą rozmawiałem z jego sekretarką. Powiedziała, że dzwonił do niej pół godziny temu i że będzie w biurze przed piątą.

– Pewnie zatrzymał się w jakimś hotelu.

– Chyba tak. Postaram się to sprawdzić. Ale wątpię, żeby się zameldował pod prawdziwym nazwiskiem.

– Małe szanse – przyznał Gunvald Larsson. – A co z tą dziewczyną? Namierzyłeś ją?

– Jeszcze nie. Czekam na wiadomość z obyczajówki. Wszystko się spiętrzyło. Słuchaj, gdybym nie zdążył przed piątą na Kungsgatan, czy mógłbyś wziąć pod obserwację tę lichwiarską melinę albo kogoś tam wysłać?

W pierwszym odruchu Gunvald Larsson oczywiście chciał powiedzieć „Nie”. Wziął nożyk do papieru i rozkojarzony, dłubał nim w zębach.

– Dobrze – odparł w końcu. – Załatwię to.

– Dzięki!

Podziękuj mojej ukochanej siostruni, pomyślał Gunvald Larsson. Wtedy powiedział:

– Chwila moment.

– Co?

– Ten typek Broberg siedział przy stole, kiedy Palmgren oberwał kulkę, prawda?

– No.

– To co, do cholery, może mieć wspólnego z morderstwem?

– Nie do mnie z tym pytaniem. Wszystko jest piekielnie zagmatwane. Może Martin coś wie.

– Beck – z niesmakiem powiedział Gunvald Larsson.

I na tym zakończyli rozmowę.

Rozdział 14

Lennart Kollberg przeszło godzinę czekał na wiadomość z obyczajówki. Pocił się i bezczynnie siedział za biurkiem w Västberdze. To, co rano wydawało się śmiesznie proste, czyli przesłuchanie dwojga świadków, teraz przypominało regularny pościg. Hampus Broberg i tajemnicza Helena Hansson stali się nagle poszukiwani, a on wylądował pośrodku zarzuconej sieci i zamarł jak pająk krzyżak, czyhający na zdobycz. Co dziwniejsze, nadal nie miał pojęcia, dlaczego szuka tych osób. Przeciwko żadnej nie wniesiono oskarżenia. Policja w Malmö już ich przesłuchała w charakterze świadków i na zdrowy rozum nic nie przemawiało za tym, że mają jakikolwiek związek z morderstwem Viktora Palmgrena.

Mimo to Kollberg nie mógł się wyzbyć uczucia, że trzeba ich jak najszybciej zlokalizować.

Dlaczego?

Rojenia policjanta, pomyślał ponuro. Jestem na służbie od dwudziestu trzech lat i już nie potrafię reagować jak normalny człowiek.

Dwadzieścia trzy lata wśród policjantów pozbawiły go umiejętności wchodzenia w sensowne relacje z otoczeniem.

Nawet będąc z rodziną, nigdy nie czuł się naprawdę wyluzowany. Bez przerwy coś nie dawało mu spokoju. Długo zwlekał z założeniem rodziny właśnie dlatego, że zawód policjanta nie był zwyczajnym zajęciem, jakich wiele, tylko czymś w rodzaju zaprzedania się. Codzienne kontakty z ludźmi w nienormalnych sytuacjach musiały doprowadzić do tego, że sam znienormalniał. Kto z kim przestaje…

W odróżnieniu od przytłaczającej większości kolegów Kollberg zdawał sobie z tego sprawę i trzeźwo oceniał sytuację. Niestety, zbyt trzeźwo. Sensualność nie szła w parze z obowiązkowością na służbie, gdzie uczuciowość i osobiste zaangażowanie było luksusem, na który w dziewięciu przypadkach na dziesięć nie mógł sobie pozwolić.

Dlaczego policjanci niemal bez wyjątku kumplują się tylko z innymi policjantami? Naturalnie dlatego, że tak jest prościej. Łatwiej zachować niezbędny dystans. I łatwiej o pobłażliwość wobec panoszącej się od lat sitwy. Policja sama oddaliła się od społeczeństwa, które powinna ochraniać i z którym przede wszystkim powinna się integrować.

Nie licząc bardzo rzadkich wypadków, policjanci nie krytykowali kolegów.

Według aktualnych badań socjologicznych funkcjonariusze przebywający na urlopie, mniej lub bardziej skazani na towarzystwo niepolicjatów, najczęściej wstydzili się przyznać do swojego zawodu. Brało się to z zafiksowanej roli w społeczeństwie i mitologizacji tej profesji.

Bycie obiektem czyjegoś strachu, nieufności albo nieskrywanej pogardy każdego mogło przyprawić o paranoję.

Kollberg się wzdrygnął.

On nie chciał budzić strachu, nieufności ani pogardy. Nie chciał być paranoikiem. Chciał natomiast odszukać dwoje ludzi: Hampusa Broberga i Helenę Hansson. I wciąż nie wiedział po co.

Wyszedł do toalety, żeby się napić. Odkręcił kran i mimo że odczekał kilka minut, woda była letnia i stęchła.

Sapiąc, usiadł za biurkiem. Rozkojarzony, narysował na bibule pięcioramienną gwiazdkę. Potem następną. I jeszcze jedną. Kiedy skończył siedemdziesiątą piątą, zadzwonił telefon.

– Kollberg, słucham.

– Cześć, tu Åsa.

– Macie coś?

– Chyba tak.

– Co?

– Zlokalizowaliśmy tę Hansson. – Åsa Torell milczała przez chwilę. – Jestem prawie pewna, że to ona.

– I?

– Figuruje w naszym rejestrze.

– Jako kurewka?

– Tak, z nieco wyższej półki. Można by ją nazwać call girl.

– Gdzie mieszka?

– Na Banergatan. Tamten adres był fałszywy. O ile mi wiadomo, nigdy nie mieszkała na Västeråsgatan. Ale numer telefonu nie był wzięty z powietrza. Korzystała z niego wcześniej.

– A imię i nazwisko? Rzeczywiście nazywa się Helena Hansson?

– Tak, nie mamy większych wątpliwości. W środę w Malmö musiała się wylegitymować i w tej kwestii nie podejrzewamy jej o kanciarstwo.

– Czy jest w rejestrze karnym?

– Tak, zaczęła się prostytuować, kiedy byłą nastolatką. Nasz wydział często miał z nią do czynienia, ale w ostatnich latach coraz rzadziej.

Åsa Torell zamilkła. Kollberg świetnie mógł ją sobie wyobrazić. Przypuszczalnie siedziała zgarbiona przy biurku i w zamyśleniu obgryzała paznokieć kciuka.

– Zaczynała jak prawie wszystkie, mniej lub bardziej za darmo. Potem pracowała na ulicy i chyba była dość bystra, bo trafiła do bardziej dochodowej kategorii. W tym środowisku przynależność do grupy call girl uważa się za nobilitację.

– Uhm, jasne.

– Call girl to śmietanka w świecie prostytutek. Nie biorą wszystkiego, jak leci, przyjmują wyłącznie te zlecenia, które gwarantują godziwe zarobki. Już samo podanie się za delegacyjną sekretarkę albo sekretarkę szefa, jak w Malmö, świadczy o jej klasie i umiejętności przystosowania się do środowiska na wyższym poziomie. Jest duża różnica między łapaniem klientów na Regeringsgatan a czekaniem na telefon w eleganckim mieszkanku na Östermalmie. Prawdopodobnie ma mniej lub bardziej stały krąg klientów i podejmuje się góra jednego zadania, czy jak to nazwać, tygodniowo. Coś w tym rodzaju.