Выбрать главу

I tak w kółko, dopóki mu w końcu nie ulegli.

Ręka w rękę poszli w stronę starego pawilonu portowego, w którym obecnie mieściło się muzeum. W porcie rybackim cumowały tylko dwa kutry. Zwykle było ich więcej. Zapewne udały się na połów zatrutych rtęcią gładzic.

Chłopczyk stanął na nabrzeżu i wrzucał do mętnej wody kamienie i patyki. Zauważył sporo ciekawych przedmiotów kołyszących się przy odbojnicy, ale były za daleko, żeby mógł je dosięgnąć.

Trochę dalej była przystań promowa. Na dużej asfaltowej płycie sznur samochodów czekał na prom, który już nadpływał, sunąc po połyskującej w słońcu wodzie. Troje letników zawróciło i spacerkiem powędrowało wzdłuż nabrzeża, mijając domy i wille. Na Nordre Strandvej zamienili kilka słów ze znajomym, który wyszedł z psem.

Dotarli do końca drogi i willowej zabudowy, graniczącej z terenem portu lotniczego Kastrup, skręcili w prawo i zeszli na brzeg.

Jens znalazł popsuty statek z zielonego plastiku i bawił się nim, a rodzice usiedli w trawie i nie spuszczali z niego oka. Kiedy mu się znudziło, ruszył na poszukiwanie resztek wraków. Znalazł karton po mleku, puszkę po piwie i prezerwatywę i bardzo żałował, że pokazał swoje skarby rodzicom, bo kazali mu je natychmiast wyrzucić. Kiedy ojciec się podniósł i zawołał na niego, tuż przy brzegu zobaczył coś fascynującego. Chyba pudełko. A może to skrzynka ze skarbami? Natychmiast ją podniósł.

Ojciec oczywiście mu ją zabrał. Jens z krzykiem zaprotestował, ale szybko umilkł, bo wiedział, że to nic nie da.

Rodzice oglądali pudełko. Przesiąkło wodą, czarny ziarnisty papier tu i ówdzie odkleił się od kartonu. Ale się nie wybrzuszyło i niedokładnie zamknięta pokrywka była cała. Kiedy się jej uważniej przyjrzeli, zobaczyli drukowany tekst: „Arminus .22”, a pod spodem, mniejszymi literami: „Made in Germany”.

Pudełko do pewnego stopnia ich zaciekawiło. Ostrożnie, żeby nie uszkodzić przemokniętej pokrywki, otworzyli je.

Środek wypełniało porowate tworzywo sztuczne, składające się ze sprasowanych kulek, lekkich jak piórko, takich, jakie chmarami wirują nad szwedzkimi i duńskimi plażami, obierając kurs na Sund, Bałtyk i Morze Północne.

W białym styropianie były wycięte dwa profile o głębokości dwóch i pół centymetra.

Jeden w kształcie rewolweru z długą lufą, drugi w kształcie bliżej nieokreślonym.

– Pudełko na pistolet zabawkę – stwierdziła kobieta i wzruszyła ramionami.

– Akurat! Tu był prawdziwy rewolwer – odparł mężczyzna.

– Skąd wiesz?

– Bo na pokrywce jest marka. Arminus dwudziestkadwójka. Spójrz tutaj, w tym wycięciu była dodatkowa kolba, masywniejsza, z większą powierzchnią chwytną.

– Okropne! Broń to coś strasznego.

Mężczyzna się roześmiał. Nie wyrzucił pudelka, nadal trzymał je w ręku, kiedy wyszli na drogę.

– To tylko opakowanie – powiedział. – Nie ma się czego bać.

– Pomyśl, gdyby rewolwer albo pistolet ciągle tam był, w dodatku naładowany, i gdyby Jens go znalazł i…

Mężczyzna znowu się roześmiał i pogłaskał żonę po policzku, próbując zatuszować swoją bezmyślność.

– Ty i ta twoja wyobraźnia. Gdyby rewolwer był w środku, pudełko nie dopłynęłoby do brzegu. Taka dwudziestkadwójka jest ciężka. Poza tym nikt nie wyrzuca do wody czegoś tak drogiego jak rewolwer…

– …chyba że zrobił to jakiś gangster, który chciał się pozbyć narzędzia zbrodni – dokończyła kobieta. – Słuchaj, a jeśli… – Raptownie się zatrzymała i szarpnęła męża za rękaw. – A jeśli rzeczywiście tak jest? Według mnie powinniśmy to zanieść na policję.

– Zwariowałaś? Żeby nas wyśmiali?

Ruszyli dalej. Jens biegł przodem, już zapomniał o swojej skrzynce skarbów.

– Choćby nawet – powiedziała. – Nigdy nic nie wiadomo. Nie zaszkodzi się przekonać. Idziemy na policję.

Nie dawała za wygraną. Mąż, który od dziesięciu lat znał jej upór, wiedział, że lepiej się nie sprzeciwiać.

Piętnaście minut później mokre na wylot pudełko po rewolwerze kompletnie zniszczyło podkładkę do pisania aspiranta Larsena z Dragøru.

Rozdział 23

W poniedziałek wydarzyło się wszystko naraz, we wtorek też co nieco, a w środę – dla odmiany – nic. W każdym razie nic, co popchnęłoby śledztwo naprzód. Martin Beck zaraz po przebudzeniu miał uczucie, że zapowiada się dziwny dzień. Położył się zniechęcony i niezadowolony, zasnął późno i wstał wcześnie, z posmakiem ołowiu w ustach i głową pełną niedokończonych myśli.

W komendzie panował apatyczny nastrój. Månsson siedział zadumany, raz po raz przerzucał papiery i systematycznie przeżuwał wykałaczki. Skacke był przygnębiony, a Backlund przecierał okulary ze zbolałą miną.

Martin Beck wiedział z doświadczenia, że takie załamania zdarzają się w każdym trudnym śledztwie. Mogły trwać kilka dni lub tygodni i coraz rzadziej udawało się je pokonywać. Wkrótce nie będą mieli nad czym pracować, wszystkie furtki wydawały się zamknięte, wszystkie ślady prowadziły donikąd.

Gdyby kierował się instynktem, rzuciłby to w diabły, pojechał pociągiem do Falsterbo, położył się na plaży i oddał całkowicie urokom rzadkiego w Szwecji upalnego lata. Poranne dzienniki donosiły o temperaturze wody przekraczającej dwadzieścia stopni, co jak na Bałtyk naprawdę było ewenementem.

Ale komisarz kryminalny oczywiście tak się nie zachowuje, zwłaszcza w trakcie pościgu za mordercą.

Wszystko było niesamowicie irytujące. Łaknął aktywności fizycznej i psychicznej, ale nie wiedział, co robić. Tym bardziej nie miał pojęcia, co komu może zlecić.

– Co mam robić? – prosto z mostu zapytał Skacke po dwugodzinnym nieróbstwie.

– Spytaj Månssona.

– Już pytałem.

Martin Beck potrząsnął głową i poszedł do siebie.

Spojrzał na zegarek. Dopiero jedenasta.

Do przylotu Broberga i Heleny Hansson zostały przeszło trzy godziny.

Z braku laku zadzwonił do biura Palmgrena i poprosił o połączenie go z Matsem Linderem.

– Pan Lindera nie ma – poinformowała ospale jasnowłosa recepcjonistka. – Ale…

– Ale co?

– Mogę połączyć z jego sekretarką.

Mats Linder był nieosiągalny. We wtorek po południu poleciał z Kastrup do Johannesburga.

W pilnych sprawach.

W tej chwili nie był również osiągalny w Johannesburgu, gdyby komuś wpadł do głowy niedorzeczny pomysł, żeby tam dzwonić.

Samolot bowiem nadal był w powietrzu.

Termin powrotu nie był jeszcze do końca znany.

Czy podróż została wcześniej zaplanowana?

Pan Linder zawsze starannie się przygotowuje do podróży.

Tyle zakomunikowała sekretarka tonem wyroczni.

Martin Beck odłożył słuchawkę i z wyrzutem popatrzył na telefon.

Konfrontację Broberga z Linderem szlag trafił.

Coś go tknęło i natychmiast wybrał numer Aero-fragtu przy Kultorvet w Kopenhadze.

Miał rację.

Dzisiaj rano dyrektor Hoff-Jensen musiał się bezzwłocznie udać do Lizbony.

Możliwe, że później będzie uchwytny w Hotelu Tivoli na Avenida da Liberdade.

Ale w tej chwili samolot nadal jest w powietrzu.

Nie wiadomo, kiedy będzie z powrotem w Danii.

Martin Beck przekazał te nowiny Månssonowi, który obojętnie wzruszył ramionami.

O wpół do trzeciej nareszcie wylądował samolot z Brobergiem i Heleną Hansson. Z Brobergiem, nie licząc ochroniarza i wielkiego plastra, przyleciał także jego adwokat.

Broberg milczał, adwokat nie przebierał w słowach.