— Chłopak, który chce przechodzić przez ściany!
Mort gwałtownie podniósł głowę. U szczytu schodów stał Cutwell.
Mag bardzo się zmienił, zauważył Mort z goryczą. Chociaż może nie aż tak bardzo. Wprawdzie nosił czarno-białą szatę wyszywaną cekinami, chociaż szpiczasty kapelusz był na dwa łokcie wysoki i udekorowany magicznymi symbolami jak tablica poglądowa u dentysty, i chociaż buty z czerwonego aksamitu miały srebrne klamry i czubki zawinięte niczym węże, jednak na kołnierzu dało się zauważyć kilka plam. W dodatku chyba coś przeżuwał.
Spokojnie patrzył, jak Mort wspina się do niego po schodach.
— Złościsz się na mnie? — zapytał. — Podjąłem studia, ale potem musiałem dopilnować innych zajęć. Ciężka sprawa, przechodzić przez… Dlaczego tak na mnie patrzysz?
— Co tu robisz?
— Mógłbym zapytać o to samo. Chcesz truskawkę? Mort zerknął na mały koszyczek w dłoni maga.
— W środku zimy?
— Szczerze mówiąc to kiełki z odrobiną czaru.
— Smakują jak truskawki?
— Nie. — Cutwell westchnął. — Jak kiełki. Zaklęcie nie jest całkiem skuteczne. Myślałem, że pocieszę tym księżniczkę, ale rzuciła nimi we mnie. Szkoda marnować. Częstuj się.
Mort przyglądał mu się niepewnie.
— Rzuciła w ciebie?
— Owszem, niestety bardzo celnie. Niezwykle stanowcza młoda dama.
Hej, odezwał się głos w głębi umysłu Morta. To znowu ty, uświadamiasz sobie, że szansę, by księżniczka choćby pomyślała o no-wiesz z tym człowiekiem, są mniej niż znikome.
Odejdź, pomyślał Mort. Własna podświadomość zaczynała go niepokoić. Odnosił wrażenie, że ma bezpośrednie połączenie z tymi częściami ciała, które w tej chwili wolałby ignorować.
— Ale co tu robisz? — zapytał na głos. — Czy ma to jakiś związek z tymi portretami?
— Niezły pomysł, prawda? — Cutwell rozpromienił się. — Szczerze mówiąc jestem z siebie dumny.
— Przepraszam bardzo — przerwał mu słabym głosem Mort. — Miałem ciężki dzień. Chyba powinienem usiąść.
— Może w sali tronowej. O tej porze nikogo tam nie ma. Wszyscy śpią.
— To dlaczego ty nie śpisz?
— Ehem… — odchrząknął mag. — No, pomyślałem sobie, że zobaczę, czy nie zostało coś w spiżarni.
Wzruszył ramionami[6].
Pora już poinformować, że Cutwell również zauważa, iż Mort — nawet Mort wycieńczony długą jazdą i brakiem snu — sprawia wrażenie jaśniejącego, a także w jakiś dziwny sposób, zupełnie nie związany ze wzrostem, większego niż w rzeczywistości. Różnica polega na tym, że dzięki studiom Cutwell potrafi odgadnąć więcej niż zwykli ludzie i wie, że w sprawach magicznych oczywista odpowiedź jest zwykle błędna.
Mort potrafi przechodzić przez ściany i bez przykrych efektów pić mocny alkohol nie dlatego, że zmienia się w widmo, ale że staje się niebezpiecznie realny.
Co więcej, kiedy chłopiec potyka się na pustym korytarzu i nawet tego nie zauważając przenika marmurową kolumnę, jest oczywiste, że z jego punktu widzenia świat zaczyna szybko tracić swoją materialność.
— Właśnie przeszedłeś przez marmurową kolumnę — zauważył Cutwell. — Jak to zrobiłeś?
— Naprawdę?
Mort obejrzał się. Kolumna wyglądała całkiem solidnie. Trącił ją ręką i rozbił sobie łokieć.
— Mógłbym przysiąc, że przeszedłeś — potwierdził Cutwell. — Wiesz, magowie widzą takie rzeczy.
Sięgnął do kieszeni swej szaty.
— W takim razie zauważyłeś może tę mglistą kopułę nad okolicą? — spytał Mort.
— Już?!
— Nie wiem, czy już. Ale ta trzeszcząca powierzchnia sunie coraz bliżej, a nikt inny jakoś się nią nie przejmuje. W dodatku…
— Jak szybko się przesuwa?
— …ona wszystko zmienia.
— Widziałeś ją? Jak daleko stąd? Jak szybko się przesuwa?
— Oczywiście, że widziałem. Przejechałem przez nią dwa razy. To było jak…
— Ale przecież nie jesteś magiem, więc…
— A co ty tu robisz, tak w ogóle… Cutwell nabrał tchu.
— Cisza! — wrzasnął.
Zapadła cisza. Mag złapał Morta za ramię.
— Chodź — rzucił i pociągnął go z powrotem korytarzem. — Nie wiem, kim właściwie jesteś i mam nadzieję, że kiedyś będę miał czas, żeby się przekonać. Ale niedługo wydarzy się coś strasznego, a ty jesteś w to jakoś zamieszany.
— Coś strasznego? Kiedy?
— Zależy, jak daleko jest styk i jak szybko się porusza. — Cutwell wciągnął chłopca w boczne przejście. Puścił go, gdy stanęli przed wąskimi dębowymi drzwiami. Poszperał w kieszeni i wyjął mały, twardy kawałek sera oraz nieprzyjemnie miękkiego pomidora.
— Potrzymasz? Dzięki. — Sięgnął znowu, znalazł klucz i otworzył drzwi.
— To zabije księżniczkę, prawda? — spytał Mort.
— Tak — przyznał Cutwell. — A właściwie nie. — Znieruchomiał z ręką na klamce. — To bardzo inteligentne spostrzeżenie. Skąd wiedziałeś?
— Ja… — Mort zawahał się.
— Opowiedziała mi bardzo dziwną historię — oświadczył Cutwell.
— Tak przypuszczam. Jeśli była niewiarygodna, to musiała być prawdziwa.
— To ty nim jesteś, zgadłem? Asystentem Śmierci?
— Tak. W tej chwili nie na służbie.
— Miło mi to słyszeć.
Cutwell zamknął za nimi drzwi i poszukał świecy. Coś stuknęło, błysnęło niebieskie światło i zabrzmiał jęk.
— Przepraszam — powiedział, ssąc palce. — Czar ognia. Nigdy mi dobrze nie wychodzi.
— Spodziewałeś się tej półkuli? — spytał niespokojnie Mort. — Co się stanie, kiedy ona się zamknie?
Mag usiadł ciężko na resztkach kanapki z szynką.
— Nie jestem całkiem pewny — oświadczył. — Ciekawie będzie popatrzeć. Ale obawiam się, że raczej nie od wewnątrz. Okaże się, przypuszczam, że ostatniego tygodnia w ogóle nie było.
— Ona nagle umrze?
— Nie rozumiesz. Ona będzie martwa od tygodnia. To wszystko… — zatoczył krąg rękami — się nie wydarzy. Zabójca wykona swoje zadanie. A ty swoje. Historia się naprawi. Wszystko będzie w najlepszym porządku… To znaczy z punktu widzenia Historii. Właściwie żaden inny się nie liczy.
Mort wpatrywał się w wąskie okno. Za dziedzińcem widział oświetlone jasno ulice, a portrety księżniczki uśmiechały się do nieba.
— Powiedz, po co te portrety. Wygląda to na jakieś działania magiczne.
— Działania… Nie jestem pewien, czy działają. Widzisz, ludzie zaczynali się denerwować, nie wiedzieli dlaczego i to jeszcze pogarszało sytuację. Ich umysły znalazły się w innej rzeczywistości, a ciała w innej. Bardzo nieprzyjemne zjawisko. Nie mogli się pogodzić z faktem, że ona wciąż żyje. Pomyślałem, że portrety coś pomogą, ale ludzie zwyczajnie nie widzą tego, o czym myślą, że nie istnieje.
— Tyle to ja sam wiem — mruknął Mort.
— Za dnia kazałem wysyłać heroldów — mówił dalej Cutwell. — Myślałem, że jeśli ludzie zdołają w nią uwierzyć, to ta nowa rzeczywistość stanie się prawdziwa.
— Słucham? — Mort odwrócił się od okna. — Nie zrozumiałem.
6
Znalazł pół słoika zjełczałego majonezu, kawałek bardzo starego sera i lekko nadpleśniałe-go pomidora. Ponieważ za dnia spiżarnia pałacu w Sto Lat mieściła zwykle piętnaście całych jeleni, setkę bażantów, pięćdziesiąt baryłek masła, dwieście kamionkowych garnków gulaszu z zajęcy, siedemdziesiąt pięć połci wołowiny, dwie mile rozmaitych kiełbas, liczne kuropatwy, osiemdziesiąt tuzinów jaj, kilka jesiotrów z Okrągłego Morza, beczkę kawioru i słoniową nogę nadziewaną oliwkami, Cutwell raz jeszcze przekonał się, że jedną z manifestacji pierwotnej, naturalnej magii wszechświata jest następujący fakt: każdy domowy magazyn żywności, penetrowany ukradkiem w środku nocy, zawsze i niezależnie od zawartości dziennej, mieści jedynie pół stoika zjełczałego majonezu, kawałek bardzo starego sera i lekko nadpleśniałego pomidora.