Выбрать главу

Wszystko było więc wspaniałe i bombowe i nigdy by mi nie przyszło do głowy, że jestem jeszcze ćpunką, aż do momentu, kiedy zauważyłam, że znowu jestem uzależniona.

Wieczorami odgrywałam przed ojcem nawróconą córkę. Często chodziłam z nim do knajpy „Schluckspecht” i, żeby mu było miło, wypijałam czasem małe piwo. Nienawidziłam żłopiącego towarzycha z tej knajpy. Z drugiej strony wciągnęłam się w to podwójne życie. Chciałam, żeby i oni mnie zaakceptowali. swoim późniejszym życiu, gdzie nie miało już być narkotyków, też chciałam się jakoś przebić.

Ćwiczyłam się na automatach i jak wściekła trenowałam grę w bilard. Skata też się chciałam nauczyć. Chciałam znać wszystkie męskie gry. Lepiej niż oni.

Jeżeli już mam żyć wśród takich ludzi, jak ci z knajpy, to i tu chciałam coś znaczyć. Nie tak, żeby każdy mógł mi dołożyć. Chciałam być najlepsza. Chciałam czuć się dumna. Tak jak ci Arabowie. Nigdy nikogo nie prosić. Nigdy nie czuć się gorsza.

Ale ze skata kompletnie nic nie wyszło. Miałam już inne zmartwienia, jak poczułam pierwszy lekki głód. Musiałam teraz koniecznie każdego popołudnia być w Hasenheide, no i musiałam mieć czas, bo nie mogłam iść do Mustafy po herę i od razu spadać. Musiałam mu pomagać w handlu i bez pośpiechu żuć pestki słonecznika, chociaż ojcowe gołębie już trzeci dzień nic nie dostały do żarcia. Każdego popołudnia musiałam jakoś pozbyć się Katarzyny, mojej opiekunki, potem sprzątanie, zakupy, w czasie kiedy ojciec zwykle dzwonił, musiałam być pod telefonem i wciąż wymyślać różne historyjki, kiedy mnie przyłapał, że nie byłam w domu. Znowu diabli wzięli dobry nastrój.

Potem przyszło to popołudnie w Hasenheide, kiedy nagle ktoś z tyłu zasłonił mi oczy. Odwróciłam się. Przede mną stał Detlef. Padliśmy sobie w objęcia, a Janie skakała na nas z radości. Detlef bardzo dobrze wyglądał. Powiedział, że jest czysty. Popatrzyłam mu w oczy i powiedziałam: – Tak, bardzo. Źrenice masz jak łebki od szpilek. – Ale faktycznie Detlef zrobił w Paryżu odwyk, przyjechał właśnie niedawno na dworzec Zoo i władował sobie działkę.

Poszliśmy do mnie do domu. Mieliśmy jeszcze czas do przyjścia ojca. Moje łóżko autentycznie za bardzo się kiwało. Położyłam kołdrę na podłodze i kochaliśmy się na niej cali szczęśliwi. Potem rozmawialiśmy o odwyku. Chcieliśmy zacząć zaraz od przyszłego tygodnia. No bo oczywiście nie od razu. Detlef opowiedział mi, jak to z kumplem wyrolowali klienta, żeby mieć forsę na odwyk w Paryżu. Zwyczajnie zamknęli go w kuchni, zupełnie spokojnie zabrali mu książeczkę czekową na Europę i czeki sprzedali u pasera za 1000 marek. Bernd już wpadł. Detlef uważał, że gliny do niego nie dotrą, bo klient nie znał jego nazwiska.

Spotykaliśmy się teraz codziennie w Hasenheide, najczęściej szliśmy potem do mnie do domu i niewiele już rozmawialiśmy o odwyku, bo było nam ze sobą po prostu dobrze. Tyle, że coraz trudniej było mi to wszystko jakoś zgrać. Ojciec zaostrzył kontrole i absorbował mnie coraz to nowymi zadaniami. U Arabów musiałam mieć czas, żeby urwać też działkę dla Detlefa. Dla Detlefa chciałam mieć bardzo dużo czasu. Cały stres zaczął się od nowa.

Niedługo potem nie widziałam już innego wyjścia, jak koło południa wyskoczyć na dworzec Zoo i obsłużyć jakiegoś klienta. Jeszcze ukrywałam to przed Detlefem. Ale coraz mniej zostawało z dobrego nastroju, bo znowu zaczynała się szarzyzna powszedniego dnia narkomanki. Tych odświętnych dni, które miało się po odwyku – bez strachu przed głodem, a co za tym idzie bez przymusu, żeby zawsze mieć działkę na następny dzień – tych dni po każdym odwyku było mniej.

Gdzieś tak w tydzień po powrocie Detlefa zjawił się w Hasenheide Rolf, ten pedzio, u którego Detlef mieszkał. Wyglądał na podłamanego i powiedział tylko: – Detlef wpadł. – Podobno zgarnęli go w jakiejś obławie i od razu związali w tej sprawie z euroczekami. Paser go przypucował.

Poszłam do szaletu przy Hermannplatz, zamknęłam się w kabinie i zaczęłam ryczeć. Znowu nici z naszej wspaniałej przyszłości. Znowu wszystko było kompletnie rzeczywiste, czyli kompletnie beznadziejne. Potem został już tylko strach przed głodem. Nie było mowy, żebym w takim stanie potrafiła spokojnie przysiąść się do Arabów, żuć pestki słonecznika i czekać, aż uzbiera się dla mnie na niucha. Pojechałam na dworzec Zoo. Siadłam na gzymsie pod gablotami z reklamą linii kolejowych i czekałam na klientów. Ale na dworcu kompletnie nic się nie działo, bo akurat w telewizji transmitowali jakiś supermecz piłkarski. Nawet kasztanów ani śladu.

Potem przylazł jeden facet, którego znałam. Heinz, dawny stały klient Stelli i Babsi. Taki jeden, co zawsze płacił herą, dawał do tego strzykawki, ale za to chciał tylko dymać. Od kiedy wiedziałam, że Detlefa zapakowali do pudła i to pewnie na długo, było mi i tak wszystko jedno. Podeszłam do tego Heinza, on mnie nie poznał, i mówię: – Jestem Christiane, kumpelka Stelli i Babsi. – Wtedy mnie skojarzył i od razu zapytał, czy z nim pójdę. Zaproponował mi dwa razy po ćwierć. Bo zawsze płacił w naturze i to było w nim najprzyjemniejsze. Dwa razy po ćwierć to wcale nie tak źle, po przeliczeniu było nie było 80 marek. Wytargowałam jeszcze dodatkowo forsę na papierosy, colę i co tam jeszcze, no i pojechaliśmy.

Najpierw Heinz kupił towar na „rynku” przy Lehminer Platz, bo skończyły mu się zapasy. Okropnie śmieszne było patrzeć, jak fen typowy urzędas, podobny trochę do byłego ministra obrony, Lebera, przemyka między ćpunami. Ale znał się na rzeczy. Miał swoją stałą dostawczynię, która zawsze sprzedawała mu bezbłędny towar.

Miałam straszną chcicę, głód zaczął się na dobre, i najchętniej bym sobie władowała od razu w wozie. Ale Heinz nie chciał mi wydać działki.

Najpierw musiałam obejrzeć jego sklep papierniczy. Otworzył jakąś szufladę i wyjął zdjęcia. Sam robił. Beznadziejnie świńskie porno. W sumie chyba ze dwanaście dziewczyn. Raz były całe, na waleta, raz znowu tylko wykadrowane podbrzusze. Pomyślałam tylko: Ty biedny stary ćwoku. Pomyślałam też od razu o ginekologu. Ale przede wszystkim o towarze, który ten świrnięty pacan ciągle miał w kieszeni. Paru zdjęciom zaczęłam się dokładniej przyglądać dopiero wtedy, jak rozpoznałam Stellę i Babsi w akcji z Heinzem.

Powiedziałam: – Bezbłędne fotki. No, ale nie ma na co czekać. Naprawdę muszę sobie władować. – Poszliśmy na górę do jego mieszkania. Dał mi ćwierć grama, przyniósł też łyżkę, żebym mogła zagotować. Usprawiedliwiał się, że nie ma już małych łyżeczek, ale widać wszystkie musiały mu podprowadzić poprzednie dziewczyny. Wtryniłam sobie całe ćwierć, a Heinz przyniósł mi jeszcze butelkę ciemnego piwa. Potem na piętnaście minut zostawił mnie w spokoju. Miał wystarczające doświadczenie z ćpunkami, żeby wiedzieć, że po władowaniu człowiek potrzebuje kwadransik spokoju.

Jego mieszkanie nie wyglądało na mieszkanie człowieka interesu. Babsi i Stella zawsze mówiły, że on robi jakieś interesy. W starej szafie w pokoju wisiały krawaty, wszędzie stały kiczowate duperele z porcelany, jakieś puste butelki po włoskich winach oplatane słomą. Firanki były aż żółte z brudu i zaciągnięte, żeby nikt nie mógł zajrzeć do tego zapuszczonego mieszkania. Pod ścianą stały zsunięte dwie stare kanapy, na których w końcu się rozłożyliśmy. Żadnej pościeli, tylko stary koc w kratę, z frędzlami.

Heinz nie był nawet nieprzyjemny, tylko potrafił okropnie marudzić. Normalnie tak długo mi marudził, że w końcu dałam mu się przerżnąć, żeby tylko mieć spokój i pójść już do domu. Do tego jeszcze koniecznie chciał, żebym też coś odczuwała, więc musiałam udawać, no bo w końcu nieźle zapłacił.