Gdzieś tak koło południa przyszłam trochę do siebie i czułam już tylko wariacką wściekłość. Byłam przekonana, że jakiś skurwiel dostawca wcisnął Babsi lewy towar, może nawet ze strychniną. Taka hera pomieszana ze strychniną coraz częściej pojawiała się na rynku. Wsiadłam w metro i pojechałam na policję. Bez pukania wparowałam do pokoju tej Schipke. Zaczęłam sypać. Powiedziałam wszystko, co mi było wiadomo o dostawcach oszustach i o alfonsach, którzy motali coś z herą, i o „Soundzie”. Wyglądało na to, że większość z tych rzeczy wcale jej nie interesuje. A na koniec znowu mi powiedziała: – No, to do następnego spotkania, Christiane.
Pomyślałam sobie, że glinom „kompletnie zwisa, że ktoś sprzedaje skażony towar. Byli zadowoleni, jak mogli odfajkować w aktach kolejnego ćpuna. Przysięgłam sobie, że sama znajdę mordercę Babsi.
Ten facet, u którego znaleźli Babsi, nie wchodził w rachubę. Był względnie w porządku. Znałam go nawet dość dobrze. Taki jeleń z niesamowitym szmalem. Poza tym bardzo zabawny. Lubił otaczać się młodymi dziewczynami. Woził mnie nawet po mieście swoim sportowym wozem, zaprosił kiedyś do lokalu, dał forsę. Ale chędożyć chciał tylko taką, która sama autentycznie ma na to ochotę. Więc jeśli o mnie chodzi, to mógł czekać do usranej śmierci. Był wprawdzie biznesmenem, ale nie docierało do niego, że puszczanie się to też jest biznes.
Poszłam na Kurfürstenstrasse, żeby u tych z samochodów zarobić tyle forsy, żeby móc sprawdzić towar od wszystkich możliwych skurwieli, którzy wciskają lewą herę. Potem połaziłam między ludźmi, kupiłam towar od paru łebków i w końcu byłam już kompletnie nagrzana. Nikt nie miał pojęcia, od kogo Babsi upiła ostatnią działkę. Albo może wszyscy woleli nie wiedzieć. Udawałam przed sobą, że poluję na mordercę Babsi nawet wtedy, kiedy w rzeczywistości chodziło już tylko o to, żeby się naćpać bez wyrzutów sumienia. Bo mogłam sobie powiedzieć, „Musisz znaleźć tego skurwiela, nawet, żebyś sama miała przy tym oberwać. Nawet nie czułam strachu, jak sobie ładowałam, ile wlezie.
BERNO GEORG THAMM
Kierownik poradni psychospołecznej przy organizacji Caritas w Berlinie Zachodnim
HORSTBRÓMER
Psycholog, pracownik poradni dla narkomanów przy Caritasie
Według naszych ocen udział procentowy dwunasto – i szesnastolatków w ogólnej liczbie osób uzależnionych od narkotyków w Republice Federalnej Niemiec i w Berlinie Zachodnim wzrósł w ciągu ostatnich trzech lat od zero do dwudziestu procent. Christiane jest zatem typową reprezentantką grupy wiekowej, będącej nowym celem handlarzy heroiną, podobnie jak i jej koleżanka Babsi, która w roku 1977 zgłosiła się do naszej poradni i w dwa miesiące później zmarła wskutek przedawkowania. Nie mogliśmy pomóc tej czternastoletniej dziewczynce. W tym samym mniej więcej czasie zwróciła się do nas również Stella i inni narkomani z najbliższego otoczenia Christiane. Łącząc w sobie uderzająco duży potencjał agresji z jednej strony i dziecinną potrzebę opiekun czego nadzoru, życzliwości i ciepła z drugiej, wszyscy oni wykazują cechy typowe dla tej nowej generacji młodocianych narkomanów.
Czternastoletnią Babsi przyprowadzili do naszej poradni jej prawni opiekunowie w maju 1977. Zachowywała się jak mała, smutna dziewczynka, trzymająca się jeszcze matczynej spódnicy. W rzeczywistości miała już za sobą, wszystkie wzloty i upadki dwuletniej kariery narkomanki.
Można powiedzieć, że właściwie każdy narkoman pragnie uwolnić się od przymusów narzuconych przez nałóg – od prostytucji, przestępczości, a także nieuchronnego wyniszczenia organizmu. Starszy narkoman, który uzależnił się dopiero mając siedemnaście, osiemnaście czy dziewiętnaście lat, po wielokrotnych nieudanych próbach samodzielnego zerwania z nałogiem zwraca się o pomoc do wyspecjalizowanych instytucji. Wszystkie ich służby – poradnictwo, zabiegi, leczenie – są jak dotąd skrojone na miarę tego mniej lub bardziej dorosłego narkomana. Zasadniczą ideą jest tutaj pomoc w uaktywnieniu woli wyleczenia się na bazie absolutnej dobrowolności.
Na pięćdziesiąt tysięcy narkomanów w Niemczech mamy około stu osiemdziesięciu miejsc w państwowych i miejskich ośrodkach terapeutycznych w rodzaju klinik, komun mieszkalnych i temu podobnych oraz tysiąc sto miejsc w podobnego typu ośrodkach prywatnych. W ośrodkach tych byli narkomani żyją według nader surowego programu. Nie mamy sprawdzonych danych co do skuteczności leczenia. Co najmniej osiemdziesiąt procent zgłaszających się na leczenie wraca jednak, do nałogu, między innymi dlatego, że po kuracji odwykowej wchodzi w te same warunki, które doprowadziły ich do niego poprzednio.
Gwałtownie powielająca się grupa dwunasto – i szesnastoletnich narkomanów nie ma w ogóle szans rehabilitacji. Dzieci te pod naciskiem opiekunów, Urzędu do Spraw Nieletni czy innych instytucji trafiają wprawdzie do poradni, ale całkowicie odrzucają surowe przepisy istniejących ośrodków terapeutycznych, nie spełniając tym samym podstawowego warunku przyjęcia, mianowicie zasady dobrowolności.
W swoim środowisku nogą się teraz nasłuchać mrożących krew w żyłach opowieści o ośrodkach terapeutycznych od narkomanów, którzy wrócili do nałogu. Babsi również była zdecydowanie nieufna wobec naszej poradni i nieufność ta została jej do końca mimo naszych z nią tutaj rozmów. Wciąż się bała, że gdzieś ją wbrew jej woli wsadzimy. Istotnie, każdemu narkomanowi bardzo trudno jest podjąć decyzję o pójściu na leczenie. Cierpi on wprawdzie z powodu swego nałogu i wszelkich związanych z nim uciążliwości, ale już się do tego cierpienia przyzwyczaił. Ale takiej, powiedzmy, terapeutycznej komunie nie dość, że zrywa ze znanym sobie otoczeniem i znajomymi ludźmi, to jeszcze musi się pogodzić, że inni będą mu mówić, co mu wolno, a czego nie, z ingerencją w zakres jego osobistej wolności włącznie. Aby zamanifestować symbolicznie zerwanie ze środowiskiem, narkomanów, delikwent musi obciąć na krótko włosy, zrezygnować z typowego dla swego środowiska stroju i ze słuchania „awangardowej” muzyki, którą dotychczas uznawał.
Dla czternastolatka jednak uczesanie, moda i muzyka mają nieporównanie wyższą wartość niż dla, powiedzmy, dwudziestolatka. Być może całe dwa lata walczył z rodzicami o dłubie włosy, obcisłe dżinsy, o płyty. A teraz nagle wszystkie te atrybuty, którym zdobył sobie uznanie wśród kolegów w grupie, ma poświęcić jaka formę karty wstępu na kurację, która i bez tego wydaje mu się czymś strasznym. Naszym zdaniem są to za wysokie wymagania dla tych dzieci.
Sfera emocjonalna u tych małoletnich narkomanów nie jest jeszcze ukształtowana. Oscylują oni pomiećmy dziecięcymi marzeniami o bezpiecznym świecie a działaniem dorosłych w warunkach ostrej konkurencji. Wewnętrzne rozdarcie człowieka, występujące w kresie dojrzewania, zniwelowane zostaje przez psychiczną i fizyczną zależność od narkotyku. Ci tak młodzi narkomani nie doświadczają stopniowego rozluźnienia więzów z domem rodzinnym i powolnego dorastania do samodzielności; jedyne, czego się uczą w tej krytycznej fazie rozwoju, to ciągła ucieczka od rzeczywistości.