Выбрать главу

Naznosiłam do domu wszystkie tomu Zoharu i włożyłam do szafy na miejsce plecaka potrzebnego do podróży, w którą zdecydowaliśmy się wyruszyć. Lipcowe upały w Paryżu są nie do zniesienia.

Cezary wybrał trasę na południe, przez Tuluzę do Barcelony. Po drodze mamy zaliczyć szlak katarów. Fascynacja kataryzmem minęła mi kilka lat temu, ale Cezary chciałby swoje lektury oblec w realność pejzażu, jak poetycko udowadniał konieczność zwiedzania Montségure.

– No dobrze, wiem, że jedziemy oglądać ruiny kultury załatwionej przez cywilizację, której jesteśmy spadkobiercami i to nie jest w porządku – zaczął się tłumaczyć pochylony nad mapą. – Ale nie wiadomo jak by skończyli ci heretycy, gdyby nie zajmowała się nimi Inkwizycja. Być może, tak jak we Włoszech, gdzie nikt ich nie prześladował, wyginęliby śmiercią naturalną nie przyspieszoną energią kinetyczną emitowaną przez rozżarzone drewno. Poza tym nawet gdyby udało się im przetrwać i wygrać z katolicyzmem, to nie sądzę żeby ich cywilizacja była ciekawsza od naszej. Doskonali, doskonałymi, ale nie wszyscy byli aż tak doskonali. Społeczeństwo żyjące w grzechu, bo wszystko co dotyczyło sfery materialnej było grzeszne, rządzone przez elitę oświeconych, nie jest ciekawym modelem kultury. Nie wierzę żeby mogła się rozwijać cywilizacja, w której rodzina nie jest najważniejsza. To o rodzinie powtarzam za Hayekiem, ale mam chyba prawo jako Europejczyk powołać się na zdanie innego rozsądnego Europejczyka i w dodatku Austriaka.

Po tej przemowie mój domowy spadkobierca kultury europejskiej poszedł kupić konserwy na drogę dla swej własnej rodziny, czyli dla siebie i dla mnie.

2 lipca

W Tuluzie zaczęło się nasze powolne konanie. Upał był…(nie do opisania).

Krążyliśmy między prysznicem a klimatyzowanymi salami kina i hotelu. O 22. temperatura nie spadła poniżej 30 stopni. W kawiarniach szumiały wentylatory, podawano zimne napoje, tłuczony lód, ale nic nie mogło znieczulić wrażenia bycia wchłanianym przez lepki żar. Współczułam bohaterom filmów w Casablance czy Nowym Orleanie, rozumiejąc dopiero teraz, że oszroniona szklanka w ich dłoniach nie była malowniczym rekwizytem, ale ostatnim ratunkiem przed wyparowaniem świadomości. Domy Tuluzy mają kolor spalonej cegły, jakby przetrwały niezliczone upały przypominające raczej pożar aniżeli kanikułę.

3 lipca

Największa katedra romańska Europy była moim największym zdziwieniem architektonicznym. Nie z tego powodu, że swoją lekkością nie przypominała siermiężnej romańskości Tumu, ale dlatego, że była niezauważalnym przejściem między wykwintnym antykiem a sztuką romańską. Patrząc na rzeźby kapiteli można było pomyśleć, że jest się w antycznej świątyni, w której przypadkiem (lub za sprawą fatum) pogańscy bogowie przebrali się za chrześcijańskich świętych. O pierwszej w nocy powiał przez Tuluzę ciepły wiatr, co ośmieliło nas do dłuższego spaceru. Krążąc powoli labiryntem zacisznych uliczek znaleźliśmy się niespodziewanie w kawiarni. Setki stolików oświetlonych lampkami i świecami ustawione na placu wielkości Rynku Krakowskiego. Tłumy ludzi, muzyka, kelnerzy tłumaczący, że ten stolik należy do ich kawiarni, ale ten obok jest już inną kawiarnią i nareszcie o trzeciej nad ranem trochę orzeźwiającego chłodu. Jedząc spóźniony obiad postanowiliśmy zmienić trasę i zamiast do Barcelony jechać prosto nad morze.

6 lipca

Montségure nie jest typową wioską – sto domów, ale większość z nich to hotele, sklepy z talizmanami i biżuterią symboliczną, księgarnie ezoteryczne. Weszliśmy do jednej z takich księgarni, o nazwie „Zaułek czasów”. Szperaliśmy wśród półek chyba godzinę wiedząc, że po tak dokładnym przejrzeniu większości książek trzeba będzie coś kupić, nie tyle dla nas co dla przyzwoitości. Wybraliśmy niedrogiego, ładnie wydanego Hermesa Trismegistosa. Właściciel księgarni mający najwyraźniej ochotę z nami porozmawiać zadał nieśmiertelne pytanie:

– Przepraszam, ale jakiej państwo są narodowości?

– Les Polonais - odpowiedzieliśmy magicznym słowem wzbudzającym zawsze radosne podniecenie wśród francuskich ezoteryków i francuskiego kleru. Rozumiem duchownych, Papież jest Polakiem, ale kto nam wyrobił taką dobrą opinię wśród towarzystw teozoficznych, spirytystycznych i wszystkich innych bractw przyspieszonego rozwoju duchowego na kocią łapę? Może Towiański (Nerval uważał go za geniusza) a może posiadacz licencji na Absolut, Hoene-Wroński.

I tym razem czar polskości zadziałał, pan księgarz ucieszył się – Polacy, to dobrze, to bardzo dobrze. Czy napiją się państwo mrożonej kawy, to jedyne lekarstwo na dzisiejszy upał.

Przeszliśmy na piętro, gdzie żona pana księgarza w długiej błękitnej sukni przygotowała nam kawę. Rozmawialiśmy na różne tematy, ezoteryczne oczywiście. Powiedziałam, że szukam czegoś o św. Marii-Magdalenie, ale nie interesuje mnie książka o Pistis Sophii, którą widziałam na dole w księgarni.

– Nie o Pistis Sophii – zamyślił się księgarz – a widziała pani akta inkwizycji w dziale o katarach? Zaraz je przyniosę.

Po chwili wrócił z tomem po łacinie i po francusku. Otworzył wydanie francuskie, znalazł stronę z zeznaniami traktującymi właśnie o Marii-Magdalenie.

– To powinno panią zainteresować.

Bardziej zainteresowała mnie erudycja księgarza.

– Ależ nie jestem żadnym erudytą. Siedząc w księgarni cały dzień cóż mogę innego robić, jak nie czytać? Odwiedzają nas tutaj różni ludzie, od każdego można się dowiedzieć czegoś ciekawego. 21 czerwca przyjeżdżają tłumy turystów oglądać wschód słońca w ruinach zamku. Druidzi z Francji i Anglii twierdzą, że zamek był świątynią solarną i chyba mają rację, bo w dzień letniego przesilenia widać na ścianach kaplicy świetliste okręgi. Po katarach zostały tylko ruiny, nie mogło się stać inaczej, byli za szlachetni by przetrwać na tym świecie. Wiele lat po zdobyciu Montségure, niedaleko stąd, we Fois, wpadł w ręce Inkwizycji jeden z ostatnich doskonałych. Natychmiast wszyscy okoliczni katarzy zaczęli się dobrowolnie, czym prędzej zgłaszać do Inkwizytora, bo wiadomo było, że doskonały nie może kłamać i wyjawi wszystkich zakonspirowanych współbraci.

Po odwiedzeniu księgarni poszliśmy zwiedzić ruiny zamku. W miejscu zwanym „Polem stosów” ustawiono w latach sześćdziesiątych kamień upamiętniający śmierć obrońców Montsćgure. Koło tego właśnie kamienia stał młody uśmiechnięty człowiek sprzedający turystom ozdobne pudełka zapałek z napisem „Pamiątka z Montsegure”.

8 lipca

Z Pirenejów zjechaliśmy nad Morze Śródziemne do Katalonii. W wiosce, w której mieszkaliśmy, wieczorem całe życic przenosiło się na ulice. Pranie, gra w karty, jedzenie kolacji czy plotkowanie, wszystko to odbywało się przed domami. Pewnego wieczoru zobaczyliśmy w opustoszałej uliczce staruszkę siedzącą na krześle przed zamkniętym oknem, tyłem do ulicy i mówiącą sama do siebie. Podeszliśmy bliżej pełni współczucia dla chorej kobiety i zobaczyliśmy, że babcia po prostu kibicuje meczowi oglądanemu przez moskitierę robiącą z daleka wrażenie zamkniętej okiennicy.

Starsi Katalończycy opowiadali nam jakieś fascynujące historie, przechodząc oczywiście z katalońskiego na francuski, ale mieli tak niesamowity akcent, że nie można było zrozumieć ich interesujących zapewne opowieści. Kiedy my w rewanżu chcieliśmy im coś opowiedzieć kiwali głowami, uśmiechali się, ale widzieliśmy, że przemawiamy językiem dla nich niezrozumiałym. Oprócz akcentu Katalonia różni się od reszty Francji rejestracjami samochodów, fryzurami męskimi à la Janosik oraz przekonaniem wynikającym z doświadczeń historycznych, że panowanie Francji nad tym regionem jest przejściowe i niebawem Katalonia, która przeżyła w ciągu ostatnich 800 lat może pól wieku względnej suwerenności będzie znowu Katalonią Niepodległą.