Выбрать главу

– Biedna Maggie! – zagaiła, z wdziękiem rozsiadając się w fotelu, który na oko mógł liczyć najmarniej dwieście lat. – Ciekawe, czy bardzo przeżywa śmierć Roba?

– Już zdążyła się pani o tym dowiedzieć? – zdziwiła się Sherlock, prostując nogi i wyciągając szyję.

– W Edgerton wiadomości rozchodzą się lotem błyskawicy. – Elaine wzruszyła ramionami. – Może przed chwilą moja służąca usłyszała o tym od listonosza? Nie muszę przecież wszystkiego pamiętać.

– Jasne, ale proszę pamiętać, że on nie umarł śmiercią naturalną, tylko został zamordowany – sprostowałem. – Ktoś wpakował mu dwie kule w plecy, a ciało ukrył w szopie. Znaleźliśmy je przypadkiem.

– Wiem o tym, ale i wy wiecie, że Rob nie dochowywał wierności Maggie. To nie jej wina, bo on z żadną kobietą nie pozostawał w związku dłużej niż dwa i pół tygodnia.

Odchyliłem się do tyłu w fotelu podobnym do tego, na którym siedziała Elaine. Łokcie oparłem na udach, a złączone dłonie trzymałem między kolanami. W tej pozycji zadałem prowokujące pytanie:

– Z tobą też wytrzymał tylko tyle?

– Przypuszczałam, że będziecie mnie o to pytać – przyznała ze smutnym uśmiechem. – Owszem, dokładnie dwa i pół tygodnia. Powiem wam szczerze, że mnie zaskoczył, kiedy po wieczorze spędzonym ze mną w łóżku poklepał mnie po policzku i oznajmił, że odchodzi. Nie wziął tego, oczywiście, dosłownie, bo rzecz się działa u niego, więc to ja musiałam odejść. Zawsze utrzymywał w tym swoim małym domku wzorowy porządek, dzięki panu Thorne. Nigdy nie musiałam się troszczyć o świeżą pościel, bo zawsze była na czas zmieniona.

Westchnęła, przykładając do oczu elegancką, białą chusteczkę.

– Rob był takim uroczym, młodym człowiekiem! Mogłam godzinami leżeć przy nim, nie zamieniając z nim ani słowa. Wystarczyło mi, że mogłam dotykać jego wspaniałego ciała! A jaki był wytrwały, a jaki mi oddany! – Znów westchnęła i wyznała, rzucając mi powłóczyste spojrzenie spod rzęs: – Oczywiście tylko w sprawach czysto fizycznych.

– A z kim żył potem? – zapytał Savich, stojąc za żoną, która siedziała na niskiej kanapce obitej błękitnym brokatem.

– Potem związał się z Maggie. Uprzedzałam ją, że jest śliski jak piskorz, ale ona tylko się śmiała, że sam mój majątek nie wystarczył, aby go zatrzymać.

– Mamo, wyrzuć za drzwi tych cymbałów! – wtrącił się Cotter. – Nie mają nakazu, więc gówno nam mogą zrobić!

– No wiesz, Cotter, czy zawsze musisz być taki niegrzeczny? – Elaine strofowała go tonem zawiedzionej, macierzyńskiej miłości. – Przecież uczyliśmy cię w dzieciństwie dobrych manier, więc gdzie one się teraz podziały?

– Może pani wyciągnąć tego chłopca z wariatkowa, ale nie zrobi pani z niego… – Sherlock gestem wskazała na Cottera i znacząco zawiesiła głos. – No, już pani wie, co dalej.

– Nie jestem wariatem! – zaprotestował Cotter. Myślałem, że się rzuci na Sherlock, ale zauważył wyraz twarzy Savicha.

– Oczywiście, że nie, kochanie! – przyszła mu w sukurs mamuśka. – Jesteś tylko nerwowy, tak samo jak ja w twoim wieku. Teraz jednak uspokój się, bo nasi goście zaraz wychodzą.

– Może ty wiesz coś więcej, kto mógł zamordować Roba Morrisona? – zwróciłem się bezpośrednio do niego.

– Ni skurczybyka, ale to niewielka strata, jednego pieprzonego gliniarza mniej!

– Dość mam już tego twojego niewyparzonego jęzora – przemówił Savich spokojnym, głębokim głosem. – Przestań już zgrywać się na „niegrzecznego chłopca”, bo mnie po prostu obrażasz!

Cotter zrobił oczy jak spodki. Dla pewności cofnął się o krok, ale wciąż grał zucha:

– Będę mówił, co mi się podoba, ty głupi kutasie!

– Dosyć tego! – Elaine ruchem pełnym wdzięku podniosła się z miejsca, aby stanąć twarzą w twarz z mężczyzną, który był jej synem, ale mógł zostać uznany za niepoczytalnego. – Cotter, nie jesteś w lesie, tylko w salonie, w moim domu!

Ze zdziwieniem, ale i z ulgą spostrzegłem, że Cotter zmienił ton i przemówił spokojnym, opanowanym głosem:

– Przepraszam, mamo, na pewno nie zrobię ci bałaganu w salonie. Masz w nim tyle pięknych rzeczy!

– Tak, kochanie. To miłe z twojej strony, że o tym pamiętasz. Idź teraz i odszukaj ojca.

Cotter już przeszedł pod łukowatym portalem drzwi do salonu, gdy nagle odwrócił się i coś sobie przypomniał:

– Ten Rob Morrison musiał być całkiem głupi, żeby pragnąć ciebie tylko przez dwa i pół tygodnia, mamo! Chyba był ślepy! Jesteś taka piękna, że ten drań powinien był czołgać się u twoich stóp. Chyba mu całkiem odbiło!

Obrócił się na pięcie i wyszedł, a Elaine z ujmującym uśmiechem próbowała usprawiedliwić zachowanie syna.

– Przepraszam was, ale Cotter bywa czasami nadpobudliwy. Odziedziczył to chyba po mojej matce albo po prostu pije za dużo kawy, ale jest absolutnie nieszkodliwy. Pewnie już pójdziecie, bo mam dziś jeszcze mnóstwo roboty?

Sherlock się wzdrygnęła, natomiast Laura odpowiedziała:

– Przykro mi, pani Tarcher, ale pani syn jest socjopatą, to znaczy jednostką nieprzystosowaną społecznie. Potrzebuje fachowej pomocy, zanim zrobi krzywdę komuś lub sobie. Chyba pani zdaje sobie z tego sprawę.

– Koleżanka ma rację – dodał Savich. – Pani syn jest niebezpieczny dla otoczenia, bo któregoś dnia może się już tak łatwo nie uspokoić.

– Jeżeli taki dzień nadejdzie, dam sobie z tym radę – oświadczyła stanowczo Elaine. – Mój syn nie potrzebuje psychiatry. Może najwyżej zażył trochę za dużo tego lekarstwa od Paula, ale ono po jakimś czasie przestanie działać. No, współpracowałam z wami już dość długo, teraz możecie iść. Czego pan tak na mnie patrzy, agencie Savich?

– Powiedziała pani, że pani syn zażywał narkotyk Paula? – powtórzył Savich, nie zdejmując ręki z ramienia żony.

– Tak mi się wydaje. Nie jestem pewna, co to było, ale po tym zrobił się jakby bardziej agresywny i gorzej panował nad sobą.

– Ależ, kochanie, daliśmy Cotterowi tylko środek uspokajający zalecany przez Paula! – sprostował Alyssum Tarcher, wchodząc do salonu. Wyglądał imponująco w dopasowanych, włoskich spodniach i białej koszuli rozpiętej pod szyją. Ciekawe, czy słyszał wszystko, co powiedziała żona? – Co ja widzę, znowu jacyś agenci straszą moją żonę i rozdrażniają syna? Tę lekcję już przerabialiśmy. Jeśli nie macie nakazu przeszukania, proszę opuścić mój dom!

– Chcieliśmy także zapytać pana o Jilly – wszedłem mu w słowo. – Nie wiadomo, co się z nią dzieje. Może pan widział ją ostatnio lub wie coś więcej na jej temat?

– Nie widzieliśmy Jilly od czasu jej wypadku – odrzekł stanowczo Alyssum.

– A nie sądzi pan, że Jilly zażywała narkotyk Paula? – przystąpił do ataku Savich. – Może przedawkowała i straciła panowanie nad samochodem, co spowodowało, że zjechała z klifu?

– Nie wiem, o czym pan mówi. Denerwuje pan moją żonę.

Widziałem, że Laura cierpi, lecz potrafiła zapanować nad bólem i zadała Alyssumowi kolejne pytanie:

– Słyszał pan, że John Molinas został zamordowany w Kostaryce przez dealerów narkotykowych pod wodzą Dela Cabrizo?

– Podawali to w dzienniku telewizyjnym – wycedził Alyssum, nie spuszczając oka z żony, która z nienaturalnym zainteresowaniem wpatrywała się w czubki swoich pantofli. – Ani Elaine, ani ja nie widzieliśmy się z Johnem od dawna. Oczywiście zmartwiła nas wiadomość o jego śmierci.

– Niestety, pani bratanica zaginęła – dodała Sherlock.

– Mój brat bardzo kochał swoją córkę – wyznała Elaine, stając przy boku męża. – Naprawdę nie był do gruntu złym człowiekiem…

– Ale ja chciałbym, żebyście już sobie poszli! – przerwał Alyssum Tarcher. – Zostałem oczyszczony z wszelkich zarzutów, zarówno handlu narkotykami, jak tych ohydnych morderstw, które sprowadziliście na nas, pańska siostra i pan, panie MacDougal. Ani myślę się panu spowiadać, bo nie mam z czego. Wynoście się, ale już! Byliśmy blisko wyjścia, gdy jeszcze zawołał za nami: