Выбрать главу

Nad tyloma sprawami trzeba się było zastanawiać, nie wolno popełnić najmniejszego błędu.

Zimno na tych wysokościach było takie przejmujące, że wdzierało się do wnętrza gondoli, rzucanej to w jedną, to w drugą stronę gwałtownymi podmuchami wiatru. Najlepiej więc było zejść w dół do niskiego, bo liczącego zaledwie 3800 metrów pasażu Cumbre, gdzie w księżycowym blasku były jeszcze widoczne ślady starej linii kolejowej między Buenos Aires w Argentynie i Valparaiso w Chile.

– Uczyłam się o tym w szkole – powiedziała Sassa cicho. – Ma się tam podobno znajdować bardzo wielka figura Chrystusa, wzniesiona na pamiątkę zawarcia pokoju między Chile i Argentyną. Ale myślę, że w ciągu ostatnich stuleci ten pokój bywał wielokrotnie naruszany.

Jori spoglądał na nią zdumiony, a nawet z niejakim podziwem. Przecież Sassa urodziła się na Ziemi! Kompletnie o tym zapomniał. Przybyła do Królestwa Światła jako dziecko z rodzicami swego ojca, Ellen i Natanielem z Ludzi Lodu. Miała dwanaście lat i buzię tak zeszpeconą bliznami po poparzeniu, że ludzie nie mogli na nią patrzeć. Na szczęście jeszcze na powierzchni spotkała Marca. On przerwał jej długotrwałe cierpienia, sprawił, że odzyskała normalny wygląd.

Jori wyprostował się.

– O, tam stoi figura! – zawołał.

– Czy nie moglibyśmy zejść niżej? – zapytała Sassa. – Tam chyba jest całkiem pusto.

Bez słowa Jori skierował się ku wielkiej figurze Chrystusa.

– Wygląda na dość zniszczoną – powiedział. – Ale w każdym razie stoi.

Sassa uświadomiła sobie, że bardzo chętnie wyszłaby z gondoli. Jori wylądował i oboje wolno poszli w stronę posągu.

Wiał przejmujący, lodowaty wiatr, szarpał ich ubraniami. Sassa musiała nieustannie odgarniać włosy z twarzy.

Jori przyglądał jej się, kiedy stojąc przed posągiem poruszała wargami jakby w cichej modlitwie. Wpatrywały się w nią smutne oczy ze zniszczonego oblicza Boga.

Sassa była bardzo ładną dziewczyną, może nie zwracała bardzo na siebie uwagi, ale oczy miała piękne, a leciutko wysunięte ku przodowi górne zęby nadawały twarzy dziecinny, ufny wyraz. Nie za bardzo, ale w niezwykle czarujący sposób. Również w jej oczach dostrzegało się bezradność, widać było, że łatwo ją urazić.

– Czy nigdy nie tęsknisz za swoją mamą? – zapytał nieoczekiwanie dla samego siebie.

Zwróciła ku niemu twarz. Oczy miała teraz jak wąskie szparki.

– Za moją mamą? Która zabraniała mi spotykać się z tatą, chociaż go kochałam i on mnie kochał? A robiła to, bo chciała się na nim zemścić, uważała, że to przez niego się poparzyłam. Doprowadziła go tym do śmierci, a potem porzuciła mnie, bo znalazła sobie innego mężczyznę, który nie chciał na mnie patrzeć. Uważasz, że powinnam za nią tęsknić?

– Nie – powiedział Jori z powagą. – Nie powinnaś.

Widocznie Sassa jest znacznie bardziej skomplikowaną osobą, niż sądził.

Ruszyli w stronę gondoli. Sassa odwróciła się.

– On wygląda tu bardzo samotnie na tym górskim pustkowiu. Ma się ochotę włożyć na niego ciepły sweter.

– Owszem – potwierdził Jori z uśmiechem, – Ale z pewnością wielu ludzi się do niego modli.

– Na pewno. Zastanawiam się, czy ludzie wciąż w niego wierzą?

Jori otworzył drzwi gondoli.

– A poza tym chciałem ci powiedzieć, że nie używałem prezerwatywy.

Sassa stanęła jak wryta.

– Co? Czyś ty zwariował?

– To nie było konieczne!

– Ależ, Jori! – zawołała zrozpaczona. – Zapomniałeś o tych wszystkich chorobach, jakie szaleją na ziemi…

Podniósł rękę, żeby ją uciszyć.

– Do niczego nie doszło. Właśnie dlatego, że nie byłem przygotowany. Nie, to nieprawda. Miałem swoje powody, żeby tam z nią zostać.

Sassa wypuściła powietrze z płuc.

– To dlaczego w takim razie…?

– Myślę, że chciałem się po prostu przechwalać. Widzisz, to jest taki mój słaby punkt… Ale teraz wsiadaj czym prędzej, zanim oboje przemienimy się w piękne, fioletowe, lodowe figury!

Usiedli, każde na swoim miejscu, i zamknęli drzwi. Po wietrze na zewnątrz ciepło w gondoli wydało im się rozkoszne.

– Mimo wszystko dowiedziałem się jednak pewnych rzeczy – powiedział Jori. Trzymał ręce na starterze, ale nie uruchomił jeszcze pojazdu. – Właśnie dlatego i tylko dlatego zostałem z tą dziewczyną. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o dzisiejszym świecie. Ale się z nią nie przespałem.

– No i czego się dowiedziałeś? – zapytała Sassa bezbarwnym tonem.

– Że zostaliśmy odkryci.

– Ty i ja?

– Nie, po prostu gondole. W całym świecie rozprzestrzeniają się wiadomości na temat sprawiającego cuda „deszczu”. Łączy się go z gondolami, które zauważono w różnych częściach globu. Nas jednak, ciebie i mnie, nikt nie zauważył, bo znajdowaliśmy się dotychczas w niezbyt ludnych okolicach. Dotarła do mnie jednak jeszcze bardziej alarmująca wiadomość…

– Tak?

– Podobno jedna gondola została zestrzelona, a istoty, które się w niej znajdowały, uwięzione. Przez wojsko.

– Nie, co ty mówisz? Używali określenia „istoty”? Kto został zestrzelony? Gdzie?

– Niestety, tego ona nie wiedziała. Mówiła tylko, że jedno z zestrzelonych wyglądało po ludzku. I akurat to nie brzmi mi dobrze.

– O, mój Boże! – zawołała Sassa. – Ale przecież Strażnicy o niczym nie wspominali!

– Chyba też nie wiedzieli. Wciąż się zastanawiam, kto to mógł zostać zestrzelony… No ale czas płynie, musimy ruszać. Chile! Here we come!

4

Dwie gondole znalazły się w tym samym miejscu, wysoko w wymarłych górach Ahaggar w obrębie Sahary. Znajdowali się tam Kiro i Sol, którzy mieli zająć się Afryką, oraz trójka: Ram, Indra i Marco, zmierzający do pogrążonej w chaosie Europy.

Zanim się rozstali, usiedli do wspólnego posiłku wraz z dwoma Strażnikami, którzy mieli tu na nich czekać w wielkiej gondoli.

– Jakie to dziwne znaleźć się na powierzchni Ziemi – powiedziała Indra. – Akurat tutaj specjalnie tego świata nie widać, ale bardzo już chcę zobaczyć, jak dalece się zmieniła Europa.

– Afryka jest podobno nazywana umierającym kontynentem – wtrąciła Sol ponuro. – Pustynie rozprzestrzeniają się niczym białe łapy wielkiego potwora, zagarniają coraz rozleglejsze tereny. Sahara, Ogaden, Kalahari i jak tam jeszcze się one nazywają. Nie mówiąc już o strasznych epidemiach wirusowych, szalejących w miastach i w osadach w dżungli. Może się nawet okazać, że Afryka jest już całkiem martwa. Długotrwałe susze, choroby…

– To przesadne czarnowidztwo – powiedział Ram, który wiedział najwięcej o sytuacji w świecie zewnętrznym. – To prawda, że na początku dwudziestego pierwszego wieku Afryka znajdowała się w katastrofalnym stanie. Później jednak zdolnym inżynierom udało się, dzięki badaniom na Saharze, odnaleźć koryta dawno wyschłych i zasypanych piaskiem rzek. Przeprowadzono nawadnianie, posadzono lasy, które zapobiegły dalszemu pustynnieniu kontynentu. No, może niedokładnie to wszystko opowiedziałem, ale jakoś tak to było. W każdym razie zrobiono coś niezwykle inteligentnego z tymi ukrytymi pod piaskiem rzekami.

Ram uśmiechał się lekko onieśmielony. Widocznie nie zapoznał się szczegółowo z dziejami zewnętrznego świata.

– Ukrytymi pod piaskiem? – zdziwiła się Indra, spoglądając na potężne szczyty gór Ahaggar. – No a epidemie? Jak sobie z tym poradzili? Oglądana z naszego miejsca, Afryka wydaje się raczej bezludna.

– W te okolice to pewnie zawsze zapuszczali się jedynie Tauregowie – wtrącił Marco. – Nie wiemy, co się teraz z nimi stało, w sto lat po tym, jak opuściliśmy ten świat.