– Próbujesz mnie nakłonić do wyjawienia poufnych informacji.
– Jasne.
Ward rozejrzał się wokół, po czym pochylił się do Buchanana, mówiąc cicho:
– Ukrywa informacje, a cóż by innego? Danny, wiesz, jacy są szpiedzy, zawsze chcą więcej pieniędzy, ale jeśli zacznie się ich pytać, co z tymi pieniędzmi robią, to… Jezu!… jakbyś im matkę zabił. A co ja mam zrobić, kiedy dostaję raporty od generalnego inspektora, które mają tak wiele poprawek, że papier jest cały czarny? Zwróciłem na to uwagę pana Thornhilla.
– Jak na to zareagował? Olał to? Chłodny i opanowany?
– Dlaczego on cię tak bardzo interesuje?
– Sam zacząłeś, Rusty. Nie miej do mnie pretensji, jeśli uważam, że twoja praca jest fascynująca.
– No dobrze, powiedział, że te raporty musiały zostać ocenzurowane, żeby chronić tożsamość źródeł wywiadowczych. To bardzo sprytna i delikatna linia postępowania, a CIA najlepiej potrafi na niej balansować. Powiedziałem, że mniej więcej w podobny sposób moja wnuczka gra w klasy. Nie może trafić we wszystkie pola, więc celowo nie trafia w niektóre z nich. Powiedziałem mu, że to milutkie, kiedy robią to małe dzieci. Muszę mu jednak oddać sprawiedliwość, to brzmiało sensownie. Powiedział, że jest złudzeniem, jakobyśmy mogli obalić okopanych na swoich pozycjach dyktatorów wyłącznie za pomocą zdjęć satelitarnych i szybkich modemów. Potrzebujemy także staroświeckich środków na Ziemi, potrzebujemy ludzi wewnątrz tamtych organizacji, w ich wewnętrznych kręgach. Tylko w ten sposób możemy wygrać. W pełni to rozumiem, ale arogancja tego człowieka, no, to mnie uderzyło. Na dodatek jestem przekonany, że nawet Robert Thornhill nie ma powodu, żeby kłamać, a ten człowiek wciąż nie mówi prawdy. Cholera, pozwala sobie na takie tanie chwyty, że stuka długopisem w stół i wtedy jeden z jego doradców udaje, że szepce mu coś do ucha, tylko po to, aby miał kilka sekund na obmyślenie kolejnego kłamstwa. Od wielu lat używa tego samego systemu. Chyba myśli, że ze mnie jakaś dupa wołowa, że się w tym nie potrafię połapać.
– Raczej bym myślał, że taki gość jak Thornhill wie o tobie tyle, żeby cię doceniać.
– O, jest dobry. Muszę przyznać, że z dzisiejszej potyczki wyszedł zwycięsko. To znaczy, może nie powiedzieć nic, absolutnie nic, i sprawić, żeby to nic wyglądało tak czysto i szlachetnie jak dziesięcioro przykazań. A kiedy go zapędzić w kozi róg, wyciąga z zanadrza te stare pierdoły na temat bezpieczeństwa narodowego i liczy na to, że wszystkich tym śmiertelnie przestraszy. Osiągnąłem tyle, że obiecał mi udzielić wszelkich odpowiedzi. Powiedziałem mu, że z utęsknieniem czekam, na współpracę z nim. – Ward łyknął wody. – No dobra, dzisiaj wygrał, ale zawsze jest jutro.
Kelner wrócił z napojami i złożyli zamówienia. Buchanan miał szklankę scotcha z wodą, a Waird sączył czystego burbona.
– A co z twoją lepszą połową? Faith pracuje po nocy dla kolejnego klienta, który chce wykorzystać nas, bezbronnych urzędników?
– Właściwie myślę, że wyjechała z miasta. Jakieś sprawy osobiste.
– Mam nadzieję, że nic poważnego?
– Wyrok jeszcze nie zapadł. – Buchanan uniósł ramiona. – Jestem pewien, że sobie poradzi. – Ale gdzie właściwie jest Faith? – zastanawiał się któryś raz.
– Myślę, że wszyscy w pewnym sensie sobie radzimy. Co prawda, nie wiem, jak długo jeszcze pociągnie moja stara powłoka cielesna.
– Przeżyje nas wszystkich. – Buchanan podniósł szklankę. – Masz na to moje słowo.
– Boże, mam nadzieję, że nie. – Ward uważnie spojrzał na Buchanana. – Trudno uwierzyć, że minęło czterdzieści lat od czasu, gdy wyjechaliśmy z Bryn Mawr. Wiesz, czasami ci zazdroszczę, że dorastałeś w mieszkaniu nad naszym garażem.
– Zabawne – uśmiechnął się Buchanan. – Bo ja zawsze zazdrościłem ci pałacu i pieniędzy, kiedy moja rodzina was obsługiwała. I który z nas mówi jak pijany?
– Jesteś moim najlepszym przyjacielem.
– To uczucie jest odwzajemnione, senatorze.
– Dużo dla mnie znaczy też to, że nigdy mnie o nic nie prosiłeś. Przecież wiesz cholernie dobrze, że siedzę w kilku komisjach, które mogłyby pomóc w twoich sprawach.
– Myślę, że byłoby to nie na miejscu.
– Pod tym względem jesteś chyba jedyny w tym mieście – chrząknął Ward.
– Powiedzmy, że po prostu nasza przyjaźń jest dla mnie ważniejsza.
– Nigdy ci tego nie mówiłem – powiedział miękko senator – ale głęboko poruszyło mnie to, co mówiłeś na pogrzebie mojej matki. Przysięgam, wydaje mi się, że znałeś ją lepiej ode mnie.
– Miała klasę. Nauczyła mnie wszystkiego, co było mi w życiu potrzebne, zasługiwała na wielkie pożegnanie. To, co powiedziałem, nawet w połowie nie oddało tego, na co zasługiwała.
– Gdyby mojemu ojczymowi wystarczył majątek mojej rodziny i nie próbował bawić się w biznesmena, to moglibyśmy zatrzymać naszą posiadłość i nie musiałby strzelać sobie w głowę. Ale wtedy miałbym majątek do dyspozycji i być może nie grałbym senatora.
– Rusty, gdyby więcej ludzi grało w tę grę tak jak ty, to nasz kraj miałby się znacznie lepiej.
– Nie chodziło mi o komplement, ale dziękuję.
– Kilka tygodni temu odwiedziłem stary dom. – Buchanan stukał palcami w stół.
– Dlaczego? – Głos i spojrzenie Warda wyrażały zdziwienie.
– Właściwie nie wiem. – Buchanan wzruszył ramionami. – Przejeżdżałem w pobliżu, miałem trochę czasu. Niewiele się tam zmieniło, wciąż jest pięknie.
– Nie byłem tam od czasu, gdy skończyłem college. Nie wiem nawet, kto jest właścicielem.
– Jakieś młode małżeństwo. Przez płot widziałem kobietę i dzieci bawiące się na trawniku przed domem. Pewnie jakiś bankier inwestycyjny albo potentat internetowy. Wczoraj pomysł i dziesięć dolców w kieszeni, dzisiaj dynamiczne przedsiębiorstwo i milion dolarów w akcjach.
– Boże błogosław Ameryce. – Ward podniósł szklankę.
– Gdybym wtedy miał pieniądze, twoja matka nie straciłaby domu.
– Wiem o tym, Danny.
– Ale wszystko ma swój cel, Rusty. Tak jak powiedziałeś, może nie zostałbyś politykiem, a tak robisz znakomitą karierę. Jesteś Wierzącym.
– Twój systemik klasyfikacji zawsze mnie intrygował – uśmiechnął się Ward. – Zapisałeś to gdzieś? Chciałbym, go porównać z moimi wnioskami dotyczącymi moich szacownych kolegów.
– Wszystko jest tutaj. – Buchanan puknął się w czoło.
– Wszystkie te skarby zgromadzone w mózgu jednego człowieka. Jaka szkoda.
– Ty też wiesz wszystko o każdym w tym mieście. – Buchanan urwał, a po chwili spokojnie dodał: – Co wiesz o mnie?
– Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że największy lobbysta na świecie odczuwa zwątpienie we własne siły? Myślałem, że tajemnicą Daniela J. Buchanana jest niewzruszona pewność siebie, encyklopedyczna wiedza i bystry wgląd w psychologię nadmuchanych polityków i w ich wewnętrzne słabości, które nawiasem mówiąc, mogłyby zapełnić Pacyfik.
– Wiesz, Rusty, każdy ma wątpliwości, nawet ludzie tacy jak ty czy ja. Dlatego tak długo to wytrzymujemy, pół kroku od krawędzi. Śmierć grozi w każdej chwili, kiedy przestaniesz uważać.
– Chcesz mi coś powiedzieć – pół stwierdził, a pół spytał Ward zaskoczony tonem, jakim Buchanan wypowiedział ostatnie zdanie.
– Nigdy w życiu – rzekł z nagłym uśmiechem Buchanan. – Gdybym zaczął się wyżalać ludziom twojego pokroju, wkrótce musiałbym szukać nowego miejsca na moją budkę i zaczynać wszystko od nowa. A na to jestem już za stary.
Ward oparł się wygodnie i przyglądał przyjacielowi:
– Dlaczego to robisz, Danny? Przecież nie dla pieniędzy.
– Rzeczywiście – przytaknął powoli Buchanan. – Gdybym robił to tylko dla forsy, to dziesięć lat temu skończyłbym działalność.