Выбрать главу

Mężczyzna przyniósł dokument: to było pismo Kena Newmana, dobrze je znała. Zamordowany agent FBI, skrzynka pełna forsy i fałszywe nazwisko. Boże, chroń.

– Znalazła pani coś, co może pomóc?

– Proszę zablokować tę skrzynkę. Jeśli ktokolwiek pojawi się, by tam zajrzeć, proszę natychmiast do mnie dzwonić na ten numer – podała mu wizytówkę.

– Coś poważnego, prawda? – Sobel nagle stał się bardzo nieszczęśliwy z powodu przydzielenia go do tego właśnie oddziału.

– Dziękuję za pomoc, panie Sobel. Będę z panem w kontakcie.

Reynolds wróciła do samochodu i popędziła do domu Anne Newman. Zadzwoniła z samochodu, żeby sprawdzić, czy Anne jest w domu. Pogrzeb miał być za trzy dni. To będzie wielkie wydarzenie, przyjadą najwyżsi urzędnicy Biura oraz innych agencji wymiaru sprawiedliwości. Kolumna samochodów będzie wyjątkowo długa i pojedzie pomiędzy rzędami poważnych, pełnych szacunku agentów federalnych i ludzi w błękitnych uniformach. FBI chowa agentów poległych na służbie z należnymi im honorem i godnością.

– Co znalazłaś, Brooke? – Anne Newman ubrana była w czarną suknię, ułożyła sobie włosy, a na twarzy miała makijaż.

Brooke usłyszała odgłosy rozmowy w kuchni. Przed domem widziała dwa samochody, pewnie rodzina lub przyjaciele z kondolencjami. Zauważyła też półmiski z jedzeniem na stole w jadalni. Wyglądało, jakby gotowanie i kondolencje bardzo do siebie pasowały, jakby żal przyjmowało się lepiej z pełnym żołądkiem.

– Muszę zobaczyć dokumenty z waszego konta w banku. Wiesz, gdzie one są?

– Ken zawsze prowadził finanse, z pewnością są w jego gabinecie. – Poprowadziła agentkę korytarzem i obie weszły do gabinetu.

– Czy korzystacie z więcej niż jednego banku?

– Nie, tyle wiem. Zawsze odbieram pocztę: to jest jeden bank. Mamy konto czekowe, a nie oszczędnościowe. Ken mówił, że procent, jaki płacą, to żart. Był w tym dobry. Mamy trochę niezłych akcji, a dzieci mają konta studenckie.

Anne szukała dokumentów, a Brooke rozglądała się po pokoju. Na półkach stały różnokolorowe pojemniki z twardego plastiku. Poprzednio zauważyła monety w przezroczystych plastikowych koszulkach i nie zwróciła uwagi na inne rzeczy.

– Co tam jest?

Anne spojrzała w tę stronę.

– Och, to są karty sportowe Kena. A także monety. W tym też był dobry. Nawet uczęszczał na zajęcia i otrzymał certyfikat znajomości jednych i drugich. – Wskazała na sufit. – To dlatego jest tutaj wykrywacz pożaru. Ken naprawdę bał się ognia, szczególnie w tym pokoju, z całym tym papierem i plastikiem. W minutę wszystko by przepadło.

– Dziwię się, że miał czas na kolekcjonerstwo.

– Jakoś go znajdował. Kochał to.

– Ty albo dzieci chodziliście z nim?

– Nie, nigdy tego nie proponował.

Ton jej głosu powiedział Reynolds, że trzeba zmienić linię przesłuchania.

– Trudno mi o to pytać, ale… miał ubezpieczenie na życie?

– Tak. Spore.

– Przynajmniej o to nie musisz się martwić. Wiem, że to żadne pocieszenie, ale wiele osób wcale o tych rzeczach nie myśli. Jasne, że Ken chciał zadbać o was wszystkich, na wypadek gdyby coś mu się stało. Takie uczynki często są ważniejszym dowodem miłości niż słowa. – Mówiła szczerze, ale ostatnie zdanie zabrzmiało tak niewiarygodnie kulawo, że postanowiła więcej na ten temat nie mówić.

Anne wyjęła czerwony segregator i podała go Brooke.

– Myślę, że tego szukasz. Więcej jest w szufladzie, ale ten jest najnowszy.

Brooke spojrzała na dokumenty. Na przedniej stronie laminowana nalepka informowała, że znajdują się tam wyciągi z rachunku czekowego za bieżący rok. W środku były porządnie oznaczone i chronologicznie uporządkowane wyciągi, najnowsze na wierzchu.

– Unieważnione czeki są w innej szufladzie, Ken trzymał je podzielone według lat.

Cholera! Reynolds trzymała swoje dokumenty finansowe w rozmaitych szufladach w sypialni, nawet w garażu. Czas rozliczeń finansowych w jej domu był najgorszym koszmarem księgowego.

– Anne, wiem, że masz gości. Mogę sama to przejrzeć.

– Jeśli chcesz, możesz je wziąć ze sobą.

– Jeśli nie masz nic przeciw temu, to przejrzę je sobie tutaj.

– Dobrze. Podać ci coś do picia albo jedzenia? Mamy pełno jedzenia, a dopiero co wstawiłam świeży dzbanek kawy.

– Kawa byłaby wspaniała, dzięki. Tylko odrobinę śmietany i cukru.

– Wciąż nie powiedziałaś mi, czy coś znalazłaś. – Anne nagle stała się nerwowa.

– Chcę być absolutnie pewna, zanim cokolwiek powiem. Nie chcę się pomylić. – Brooke patrzyła w oczy biednej kobiety i czuła się potwornie winna. Oto każe żonie bezwiednie asystować w możliwym zszarganiu pamięci jej męża… – Jak się trzymają dzieci? – zapytała, starając się otrząsnąć z uczucia zdrady.

– Myślę, że jak wszystkie dzieci. Mają szesnaście i siedemnaście lat, więc rozumieją to lepiej niż pięciolatek. Ale jest im ciężko. Wszystkim nam. Nie płaczę już tylko dlatego, że rano skończyły mi się łzy. Wysłałam dzieci do szkoły, bo wydaje mi się, że to lepiej, niż miałyby tu siedzieć i przyjmować korowód ludzi wspominających ich tatę.

– Chyba masz rację.

– Można tylko starać się robić wszystko dobrze. Zawsze wiedziałam, że jest taka możliwość. Boże, Ken był agentem od dwudziestu czterech lat. Jedyną kontuzją, jaką przez te lata odniósł, było naciągnięcie pleców, kiedy zmieniał oponę w służbowym wozie. – Uśmiechnęła się leciutko na myśl o tym zdarzeniu. – Nawet mówił o emeryturze. Myślał o przeprowadzeniu się, kiedy dzieci będą w college’u. Jego matka mieszka w Karolinie Południowej i powoli zaczyna być w wieku, w którym potrzebuje rodziny w pobliżu.

Anne wyglądała, jakby miała się znowu rozpłakać. Gdyby tak się stało, Brooke nie była pewna, czyby się do niej nie przyłączyła.

– A ty masz dzieci? – zapytała nagle Anne.

– Chłopca i dziewczynkę, trzy i sześć lat.

– Och, to jeszcze maluchy. – Na twarzy wdowy pojawił się uśmiech.

– Pewnie jest coraz trudniej, kiedy robią się starsze.

– Może inaczej, wszystko jest coraz bardziej skomplikowane. Od plucia, gryzienia, nauki jedzenia przy stole przechodzi się do wojen o ciuchy, chłopaków, pieniądze. Koło trzynastki nagle nie wytrzymują obecności mamusi i tatusia. To był trudny okres, ale w końcu wrócili. Wtedy zaczynasz się zamartwiać z powodu alkoholu, samochodu, seksu i narkotyków.

– Nie mogę się doczekać. – Brooke uśmiechnęła się z trudem.

– Jak długo jesteś w Biurze?

– Trzynaście lat. Zgłosiłam się po niesamowicie nudnym roku, kiedy pracowałam jako radca prawny.

– To niebezpieczna praca.

– Z pewnością może tak być. – Agentka patrzyła na Anne.

– Jesteś mężatką?

– Technicznie tak, ale za parę miesięcy już nie.

– To przykre.

– Naprawdę, to najlepsze rozwiązanie.

– Dzieci są z tobą?

– Oczywiście.

– To dobrze. Dzieci należą do matek i wcale nie dbam o to, co mówi politycznie poprawny ludek.

– W mojej sytuacji można się zastanowić… pracuję długo, w różnych nieprzewidywalnych porach. Wiem tylko, że to moje dzieci.

– Mówiłaś, że skończyłaś prawo?

– Tak, w Georgetown.

– Prawnicy zarabiają sporo pieniędzy, a ich praca nawet w przybliżeniu nie jest tak niebezpieczna jak praca agenta FBI.

– Tak, chyba tak. – Brooke w końcu zrozumiała, dokąd ta rozmowa zmierza.

– Może powinnaś pomyśleć o zmianie pracy. Wokół jest zbyt wielu świrów, zbyt wiele broni. Kiedy Ken zaczynał pracę w Biurze, nie było dzieciaków, ledwo wyrosłych z pieluch, a już biegających z karabinami maszynowymi i strzelających do ludzi, jakby to była jakaś cholerna kreskówka.