Выбрать главу

Szlomo Zamir, nazywany „Szlomo Hamisrah”, ze względu na dawną historię ze skarpetkami, która zdarzyła się gdy brał udział w operacji podczas wojny Jom Kippur, pochodził z Polski i mówił po hebrajsku z lekkim akcentem idisz.

Na przekór swojemu nieco sennemu wyglądowi, był jednym z asów Szin Bet, specjalistą od „elektroniki bojowej”, jak ją nazywał.

Stał na czele tajnej jednostki o nazwie Duwdewan, podobnej do oddziału Tsahal.

Jej za daniem była eliminacja najgroźniejszych terrorystów których nie można było aresztować, ponieważ przebywali w strefie A, za pomocą całego arsenału skomplikowanych pułapek elektronicznych, oddanych w ręce agentów o silnej motywacji i we współpracy z jednostkami specjalnymi Tsahal.

To właśnie Szlomo Zamir korzystał z informacji zdobywanych przez oddział Ezry Patira.

Lista zasług Szlomo była imponująca.

Jego pierwszą ofiarą stał się w 1996 roku główny pirotechnik Hamasu, Jehia Ajasze, nazywany „inżynierem”, którego zabił wybuch jego telefonu-pułapki, w chwili, gdy rozmawiał z jednym z agentów grupy Duwdewan.

Następny był Tarek Szarif, inny działacz Hamasu, potem bracia Imad i Abdel Awadalklah, dwaj konstruktorzy bomb.

Ostatni na tej liście był działacz Tanzimu, Hussein Abajat, podejrzewany o przygotowywanie zamachów na żołnierzy Tsahal, zabity 9 listopada 2000 roku we własnym samochodzie, przez rakietę wystrzeloną ze śmigłowca na polecenie Szlomo Zamira.

Ten ostatni był niezbyt rozmowny i nawet przełożonym mówił to, co wie tylko wtedy, gdy był do tego zmuszony.

Jako stary działacz Likudu był całkowicie oddany Arielowi Szaronowi.

— Nie ma pytań?

— Dichter omiótł stół spojrzeniem.

Ponieważ wszyscy milczeli, wstał, dając w ten sposób znak, że odprawa się skończyła.

Jego współpracownicy wyszli na korytarz.

W zbudowanym niedawno gmachu, zwróconym frontem do zielonych terenów uniwersytetu, wszystko było jeszcze nowe i eleganckie, w przeciwieństwie do starej siedziby Szin Bet, najeżonego antenami budynku z szarego betonu, który stał trochę dalej, przy Ayalon Freeway.

Całość była zabezpieczona wysokimi siatkami i rozmaitymi elektronicznymi pułapkami, dzięki czemu nowa siedziba izraelskiej służby bezpieczeństwa wewnętrznego była właściwie niedostępna.

Szlomo Zamir zrezygnował z windy i zszedł po schodach do swojego biura, położonego piętro niżej, którego wielkość odpowiadała randze stanowiska jego właściciela.

2 Zbrojna gałąź Fatahu.

Zawsze włączone odbiorniki telewizyjne, z wyciszonym dźwiękiem, zajmowały całą ścianę.

CNN dwa kanały izraelskie i al Dżazira, nowa stacja telewizyjna nadająca z Kataru, która docierała do wszystkich krajów arabskich.

Kilka fotografii i proporczyków, a obok nich mapy sztabowe, zdobiły ściany.

Na biurku stało zdjęcie Ryfki, żony Zamira i aparaty telefoniczne; papierów było niewiele.

Szlomo zagłębił się w dokumentach dostarczonych mu przez Ezrę Patira.

Kiedy był przy trzeciej stronie, poczuł skurcz w żołądku i trzy razy przeczytał fragment, który go tak bardzo poruszył.

Aby się upewnić, że nie popełnił błędu, wyjął z szafy pancernej, gdzie trzymał najbardziej „delikatne” dokumenty, grubą czerwoną teczkę.

Zajrzał do środka i już wiedział, że się nie pomylił, Odłożył teczkę do szafy i znowu usiadł.

Był zmartwiony.

Najpierw wyciągnął rękę po leżącą na biurku paczkę lucky strił ke’ów, ale potem zmienił zdanie.

Rzucił palenie sześć miesięcy wcześniej, jednak zachował paczkę i trzymał ją pod ręką, by w ten sposób sprawdzać swoją siłę woli.

Obok papierosów stał dziwny przedmiot: pies z okropnym pyskiem, zrobiony z drutu powleczonego czerwonym plastikiem.

Szlomo zaczął mu wykręcać we wszystkie strony łapy.

Odkąd przestał palić, była to jego ulubiona rozrywka, która pomagała Izraelczykowi myśleć.

Po kwadransie owocnych „tortur” starannie wyprostował zmaltretowane łapy, odłożył psa na miejsce i skorzystał ze swojej linii specjalnej, której używał tylko do szczególnie ważnych rozmów Nie było sygnału!

Próbował się połączyć trzy razy, aż w końcu klnąc, odłożył słuchawkę.

Były kłopoty z połączeniem.

To się zdarzało.

Podniósł więc słuchawkę linii bezpośredniej, niechronionej, i wykręcił numer telefonu w Jerozolimie.

Kiedy po drugiej stronie ktoś się odezwał, Szlomo powiedział po prostu:

— Tu Hamisrah.

Na tej linii nigdy nie podawali nazwisk.

A tylko blisci współpracownicy i rodzina znali jego przezwisko.

— Coś nowego?

— zapytał rozmówca Zamira.

— Mamy duży kłopot z „Gogiem i Magogiem” — powiedział pozbawionym emocji głosem.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Groźnie wyglądający palestyński policjant, z kałasznikowem na ramieniu, podniósł szlaban oddzielający północny skrawek ziemi od Strefy Gazy i dał znak majorowi Marwanowi Rażubowi, by przeszedł.

Ten wszedł bez pośpiechu na terytorium niczyje, no-man s-land, znajdujące się pomiędzy Strefą Gazy i państwem Izrael.

Nie mógł się pozbyć uczucia niepoko ju na widok supernowoczesnych wartowni, całkowicie prze szklonych, których wszystkie ściany zrobiono z wielkich, panoramicznych szyb z przyciemnionego szkła ustawionych na wzniesieniach otaczających check point w Erezie, groźnych jak fantastyczne potwory.

Oprócz wartowni było tu tylko kilka baraków, należących do izraelskich oddziałów specjalnych, punkt kontrolny dla VIPów, stanowiska obserwacyjne, naszpikowane elektroniką, druty kolczaste i parkingi.

Pięćset metrów dalej major Rażub zatrzymał się przed pierwszym posterunkiem izraelskim.

Kontrolą zajmowali się żołnierze w hełmach, niezgrabni w swoich kamizelkach kuloodpornych i obładowani magazynkami do galili.

Trzej z nich gapili się przed siebie, rozparci na ławce, czwarty przyglądał się czujnie nadjeżdżającemu samochodowi.

Od wybuchu nowej intifady i zamknięcia Terytoriów Okupowanych, bardzo rzadko się zdarzało, by ktoś przekraczał granicę Gazy.

Kilku dziennikarzy i nieliczni Palestyńczycy ze specjalnymi przepu.

stkami, niezbędnymi, by wjechać do Izraela.

Major Rażub za trzymał się dziesięć metrów przed żołnierzami i wyłączył sil nik, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów.

Żołnierze Tsahal byli nerwowi i łatwo naciskali na spust.

W ich oczach każdy Palestyńczyk był potencjalnym terrorystą.

Żaden samochód z zieloną, palestyńską tablicą rejestracyjną nie miał prawa przejechać przez posterunek graniczny, lecz biały rover Marwana Rażuba był wyposażony w tablicę z czerwonymi numerami na białym tle, oznaczającą, że chodzi o samochód służbowy.

Palestyński major wysiadł z auta i poszedł piechotą w kierunku izraelskich żołnierzy.

Oprócz niego na check point nie było nikogo, dlatego posterunek wydawał się jeszcze bardziej posępny.

Rażub podał sierżantowi zafoliowaną, czerwoną legitymację ze zdjęciem, wydaną przez rząd palestyński, z napisa mi po hebrajsku i arabsku: swoją legitymację VIP 2.

Jednocześnie uprzedził po angielsku, że jego nazwisko jest na liście osób uprawnionych do przekraczania granicy Izraela.

Uśmiechał się i mówił przyjacielskim, prawie uniżonym tonem.

Żołnierze pełniący służbę na check point decydowali o wszystkim.

Jeśli im się nie spodobałeś, lub gdy uznali, że jesteś agresywny, mogłeś mieć papiery w porządku, a oni mieli prawo cofnąć cię z granicy bez dyskusji.