Выбрать главу

Jedno żywiło się drugim.

Dzień po dniu Izraelczycy odkrywali, że Ariel Szaron nie sprawi cudu…

Że Izrael nie jest szczelnie oddzielony od świata, a wróg znajduje się w obrębie murów. Można oczywiście zbombardować Betlejem albo Hebron, obrócić w pył domy przywódców palestyńskich, zabić kilku przedstawicieli władz Autonomii. A potem?

Jak Feniks, przeciwnicy Izraela odrodzą się z własnych popiołów, jeszcze gorsi. Młodzi ludzie uzbrojeni w kamienie ustąpią miejsca komandosom wyposażonym w karabiny z lunetami, moździerze i ładunki wybuchowe.

Ludzi w Izraelu ogarnie paranoja, zaczną żyć w zwolnionym tempie.

Nie słuchano już nawet pełnych nienawiści krzyków skrajnej prawicy izraelskiej, nawołującej do bombardowania Damaszku albo Kairu.

Ludzie intuicyjnie czuli, że nie tędy droga.

Problem polegał na tym, że wszyscy byli, chcąc nie chcąc, szczelnie zamknięci w pułapce, w miejscu coraz bardziej spływającym krwią, coraz bardziej odbierającym nadzieję.

Malko wyłączył telewizor.

Miał dosyć tych koszmarów.

Za powiadał się kolejny, bezczynny dzień.

Nie wiedząc, czym go wypełnić, zadzwonił na komórkę do Kyley Cam.

Dziennikarka była jego jedynym wytchnieniem w Gazie.

Intelektualnym i seksualnym…

Ich wzajemne stosunki, trwające już od wielu dni, nie były obciążone żadnym uczuciem ani zobowiązaniami.

Widywali się wtedy, kiedy mieli na to ochotę i kochali się bez za powiedzi.

W tej dziedzinie Kyley zdawała się doceniać „postępy”, które robiła dzięki Malko i uczyła się szybko.

Kiedy wróci na swój odległy kontynent, the land down under, mogłaby na wracać innych.

— Yes? — odpowiedziała Australijka.

— To ja — powiedział Malko — i jaki jest plan dnia na dzisiaj?

Kyley Cam westchnęła zniechęcająco.

— Zawsze taki sam! Jestem z Arafatem!

Dzisiaj wybiera się na posiedzenie rządu i za godzinę wygłosi przemówienie w obecności premiera Abu Ahra.

Spotkanie odbędzie się w ośrodku kultury przy Garne Abdel Nasser Street.

Chce się pan przejechać?

Malko zawahał się ledwie przez chwilę, zanim się zgodził.

Mimo wszystko było to ciekawsze, niż przesiadywanie w Commodore, którego grobowa cisza przypominała zamek w Marienbadzie.

— Tak — powiedział. — Znajdę panią w al Deira.

— Wobec tego, niech się pan pospieszy!

— zażądała. — Stan już tam jest ze swoim sprzętem.

Ich związek uszczęśliwiał przynajmniej jedną osobę: homoseksualnego kamerzystę Kyley, który mógł się wymykać z łatwością, w przekonaniu, że nie musi dotrzymywać towarzystwa dziennikarce.

W Jerozolimie było południe.

Lodowaty wiatr wiał z północy, od strony Jeziora Tyberiadzkiego, chłoszcząc łyse wzgórza, które otaczały Święte Miasto.

Przez chwilę Szlomo Zamir, który był raczej ateistą, zastanawiał się, w jaki sposób hipote tyczny Bóg, obdarzony wszelkimi przymiotami, a więc również inteligencją, mógł wybrać miejsce tak bardzo pozbawione uroku na swoją kwaterę główną! Stracił prawie dwie godziny, by przyjechać tu z Tel Awiwu, a teraz poruszał się krok za krokiem w korku, który tarasował zwykle wjazd do Jerozolimy. Tuż przed nim, na czerwonym świetle, czarno ubrani ortodoksyjni żydzi o melancholijnych spojrzeniach, żebrali agresywnie, potrząsając przed nosami kierowców swoimi miseczkami, by przekonać ich do wsparcia budowy jesziwy.

Szkoły talmudyczne wyrastały jak grzyby po deszczu wokół dzielnicy Mea Szarim, która rozrastała się w mgnieniu oka. Wkrótce ortodoksyjni żydzi, którzy już teraz stanowili 29% mieszkańców miasta, będą w większości…

A wtedy, witajcie kłopoty!

Już teraz barykadowali w szabat ulice swojej dzielnicy, żeby zatrzymać ruch i obrzucali kamieniami zuchwalców, którzy pomimo wszystko próbowali przejechać. Największą niechęć do tych ludzi Szlomo czuł za to, że odmawiali z przyczyn religijnych wszelkiego rodzaju służby wojskowej.

Był wściekły, widząc młodych poborowych, którzy narażali w osiedlach życie za wszystkich tych ludzi, którzy rościli sobie prawo do prowadzenia rozmów z samym Bogiem, lecz nie potrafili wziąć na siebie żadnej odpowie dzialności…

Szlomo był patriotą, brał udział w dwóch wojnach i nigdy nie wykręcał się od swoich obowiązków. Uważał za rzecz naturalną, że trzeba walczyć za swój kraj wszelkimi dostępnymi sposobami i nigdy nie odmówiłby wykonania rozkazu. Bezinteresownie poświęcił swojemu zawodowi całą energię i wolny czas. Jeśli nie mógł z nikim rozmawiać o swoich zajęciach, chronił się w domu przed telewizorem i oglądał filmy przywiezione z zagranicy. Patrzył na żebraka, mówiąc sobie, że gdyby to tylko od nie go zależało, wysłałby wszystkich mężczyzn w czerni z Mea Szearim do rozminowywania. A Bóg rozpoznałby swoich!

Wyskoczył ze swojego samochodu i wspiął się po zewnętrznych schodach, wchodząc prosto do sali konferencyjnej, gdzie został wezwany.

Po samym wyrazie uśmiechniętych twarzy czterech czekających na niego mężczyzn Szlomo poznał co się dzieje, zanim jeszcze zdążyli otworzyć usta. Sam premier poprosił go uprzejmie, by usiadł, a następnie zwrócił się do niego rozradowanym tonem:

— Szlomo Zamir, teraz się przekonamy, czy jest pan zawsze tak samo dobry.

Szlomo poczuł, jak rośnie z dumy.

Polityka nie była jego specjalnością.

Lecz teraz polityk polega na nim.

— Nie zawiedzie się pan!

— zapewnił swoim ospałym głosem.

Grupka dziennikarzy wyczekujących przed ośrodkiem kultury, gdzie Jaser Arafat wygłaszał swoje przemówienie, składała się z niewielu osób: dwóch miejscowych fotografów, pracujących dla agencji, Kyley Cam i Malko.

Poza tym, należał do niej oczywiście smutny kamerzysta, blady jak całun, który wyglądał, jakby oprócz kamery nosił na swoich barkach cały smutek świata. Jednak zaczął się powoli oswajać z Malko: opowiadał, jak bardzo brakuje mu Australii i jej wielkich, otwartych przestrzeni i że nie lubi ani Żydów, ani Arabów, w zasadzie nie znanych w jego południowej ojczyźnie.

Usłyszeli gwar i entuzjastyczne okrzyki.

Jaser Arafat wychodził.

Szef protokołu, zaabsorbowany tym, co się dzieje, uśmiechnął się porozumiewawczo do Australijki.

Była stałym elementem wyposażenia.

Dwie rzeczy wydarzyły się jednocześnie: Jaser Arafat opuścił budynek, jak zwykle chroniony przez kordon swoich ludzi, a wówczas jeden z jego wielkich mercedesów 600 wyjechał z parkingu, by go zabrać sprzed wejścia do budynku. Przez kilka chwil, zanim Arafat skrył się w głębi samochodu, otoczonego przez żołnierzy, widać było słynną kefię.

Kiedy żołnierze na moment się rozstąpili, Kyley Cam, stojąca obok Malko, nagle drgnęła. Zanurzyła rękę w kieszeni swojej kanadyjki i wyjęła z niej komórkę, potem zablokowała ją i schowała z powrotem.

— Dziwne — powiedziała do Malko — wydawało mi się, że dzwoni…

Jej kamerzysta filmował skrupulatnie mercedesa z numerem rejestracyjnym 0004, oddalającego się w towarzystwie karetki pogotowia i samochodów ochrony. Przez moment Malko miał wrażenie, że znalazł ostatni fragment układanki.

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

Dla generała el Husseiniego zaczynały się złe dni, kiedy wszedł do salonu, gdzie Malko czekał na niego od prawie pół godziny.

To on poprosił Malko o spotkanie.

Przyniesiono im jak zawsze herbatę i szef Mukhabaratu oznajmił:

— Wracam z al Muntada. Rozmawiałem z Abu Amarem.

Prosił, by podziękować Amerykanom za ich troskę o niego.