Выбрать главу

Rzecz w tym, że kryzys irański nie był jedynym zmartwieniem Prechta. Tutaj, w Waszyngtonie, toczyła się cicha wojna pomiędzy Cyrusem Vance’em, sekretarzem stanu i szefem Prechta, a Zbigniewem Brzezińskim, doradcą prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego.

Vance, podobnie jak prezydent Carter, wierzył, że amerykańska polityka zagraniczna powinna odzwierciedlać amerykańskie ideały. Obywatele Ameryki wierzyli w wolność, sprawiedliwość i demokracje, dlatego nie chcieli popierać dyktatorów. Szach Iranu był dyktatorem, organizacja „Amnesty International” określiła irański system prawny jako najgorszy na świecie, Międzynarodowa Komisja Prawników zaś potwierdziła wiele raportów o systematycznym stosowaniu tortur w więzieniach szacha. Ponieważ to CIA osadziła szacha na tronie, a Stany Zjednoczone utrzymywały go przy władzy, amerykański prezydent, który tyle mówił o prawach człowieka, musiał coś zrobić.

W styczniu 1977 roku Carter dał do zrozumienia, że Ameryka przestanie pomagać państwu o dyktatorskim sposobie sprawowania rządów. Ale nie postępował konsekwentnie: tego samego roku odwiedził Iran i obsypał szacha pochwałami. Mimo wszystko Vance wierzył w politykę obrony praw człowieka.

Zbigniew Brzeziński nie wierzył. Doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego wierzył w siłę. Szach był sprzymierzeńcem Stanów Zjednoczonych, dlatego należało go poprzeć. Oczywiście, wypadało również nakłonić go, żeby przestał torturować ludzi, lecz jeszcze nie teraz. Władza szacha jest zagrożona: nie czas na liberalizm.

A kiedy przyjdzie na to czas? – zapytywała frakcja Vance’a. Szach miał mocną pozycję przez prawie dwadzieścia lat swoich rządów, ale nigdy nie przejawiał skłonności do ich unowocześniania. Na to Brzeziński odpowiedział: „Pokażcie mi chociaż jeden nowoczesny rząd w tym rejonie świata”.

Niektórzy członkowie administracji Cartera uważali, że jeśli Ameryka nie będzie broniła wolności i demokracji, nie ma w ogóle sensu prowadzić polityki zagranicznej. Był to pogląd nieco skrajny, ale jego zwolennicy podpierali się przekonywającym argumentem: Irańczycy i tak mieli dość szacha i zamierzali się go pozbyć bez względu na to, co myśli się w Waszyngtonie.

Bzdury, mówił Brzeziński. Poczytajcie historię. Rewolucje zwyciężały, kiedy władze szły na ustępstwa. Upadały, kiedy rząd miażdżył rebeliantów żelazną pięścią. Czterystutysięczna armia irańska z łatwością zdławi każde powstanie. Frakcja Vance’a – włącznie z Henrym Prechtem – nie zgadzała się z teorią rewolucji Brzezińskiego. Zagrożeni dyktatorzy idą na ustępstwa tylko dlatego, że rebelianci dysponują siłą. Co więcej, zwolennicy Vance’a nie wierzyli, że irańska armia liczy czterysta tysięcy. Trudno było uzyskać dokładne dane, wiedziano jednak, że żołnierze dezerterują w tempie około ośmiu procent stanu liczebnego na miesiąc, a w zamęcie totalnej wojny domowej nierzadko całe oddziały przechodzą na stronę rebeliantów.

Obie waszyngtońskie frakcje otrzymywały informacje z różnych źródeł.

Brzeziński słuchał Ardeshira Zahediego, szwagra i najpotężniejszego zwolennika szacha w Iranie. Vance słuchał ambasadora Sullivana. Depesze Sullivana nie zawierały tylu informacji, ilu Waszyngton sobie by życzył – może dlatego, że sytuacja w Iranie była cokolwiek niejasna. Jednak od września w raportach ambasady przeważał pogląd, że los szacha jest przesądzony.

Brzeziński oświadczył, że Sullivan jest panikarzem i nie można mu ufać. Stronnicy Vance’a z kolei twierdzili, że Brzeziński ma zwyczaj strzelać do posłańca, który przynosi złe wiadomości.

W rezultacie Stany Zjednoczone nie zrobiły nic. Departament Stanu przygotował projekt depeszy do ambasadora Sullivana, polecając mu, aby pilnie nakłonił szacha do stworzenia koalicji rządowej, opartej na zasadach demokratycznych. Brzeziński depeszę zniszczył. Innym razem Brzeziński zadzwonił do szacha i zapewnił go o poparciu prezydenta Cartera. Szach poprosił o depeszę z potwierdzeniem tej wiadomości. Departament Stanu depeszy nie wysłał. Obie strony przepuszczały do prasy informacje, żeby nawzajem sobie zaszkodzić, tak że cały świat wiedział o tym, iż waszyngtońską politykę wobec Iranu paraliżują tarcia wewnętrzne.

W tej sytuacji Precht nie miał najmniejszej ochoty użerać się z bandą Teksańczyków, którym wydawało się, że tylko oni jedyni mają problem.

Poza tym sądził, że bardzo dobrze wie, skąd się wzięły kłopoty EDS. Na pytanie, czy EDS ma swojego przedstawiciela w Iranie, odpowiedziano mu: tak, to pan Abolfath Mahvi. To wyjaśniało wszystko. Mahvi był znanym w Teheranie pośrednikiem, nazywanym dzięki swoim machlojkom z dostawcami wojskowymi „królem pięciu procent”. Chociaż miał rozległe stosunki w wyższych sferach, szach na pewien czas umieścił go na czarnej liście ludzi, którym zabroniono prowadzenia interesów w Iranie. To właśnie dlatego EDS była podejrzana o korupcję. Precht miał szczery zamiar zrobić wszystko, co w jego mocy. Nakłoni ambasadę w Teheranie, żeby rozpatrzyła sprawę. Może ambasador Sullivan potrafi przycisnąć Irańczyków, żeby wypuścili Paula i Billa. Ale rząd Stanów Zjednoczonych w żadnym przypadku nie mógł zlekceważyć pozostałych zarzutów stawianych przez Irańczyków. Rząd popierał obecny reżim i nie zamierzał jeszcze bardziej go osłabiać groźbą zerwania stosunków dyplomatycznych z powodu dwóch uwięzionych biznesmenów, zwłaszcza kiedy w Iranie nadal przebywało dwanaście tysięcy obywateli amerykańskich, o których Departament Stanu musiał się troszczyć. Była to pożałowania godna sytuacja, ale Chiapparone i Gaylord będą musieli niestety trochę pocierpieć.

Henry Precht chciał dobrze, jednakże w sprawie Paula i Billa, podobnie jak Lou Goeltz, popełnił błąd w założeniach. W rezultacie najpierw mylnie ocenił problem, a następnie przyjął obronną postawę wobec EDS. Precht postąpił tak, jak gdyby dochodzenie, w którym Paul i Bill mieli odgrywać role świadków, było legalnym dochodzeniem w sprawie oskarżenia o przekupstwo, a nie bezczelnym aktem szantażu. Goeltz, wychodząc z tego samego założenia postanowił współpracować z generałem Biglari. Precht natomiast popełnił ten sam błąd: sprawy

Paula i Billa nie potraktowano jako bezprawnego porwania obu Amerykanów. Przekupny czy nie, Abolfath Mahvi nie zarobił na kontrakcie EDS z ministerstwem ani grosza. Co więcej, EDS na początku miała poważne kłopoty, ponieważ odmówiła wręczenia Mahviemu łapówki.

Przebieg wydarzeń był następujący: Mahvi pomógł EDS uzyskać pierwszy niewielki kontrakt w Iranie – opracowanie systemu kontroli dokumentów dla marynarki irańskiej. EDS obiecała Mahviemu jedną trzecią zysków, ponieważ dowiedziała się, że zgodnie z prawem musi mieć miejscowego wspólnika. Kiedy dwa lata później zakończono prace, EDS uczciwie wypłaciła Mahviemu czterysta tysięcy dolarów.

Ale kiedy prowadzono negocjacje dotyczące kontraktu z ministerstwem, Mahvi był na czarnej liście. Niemniej jednak przed podpisaniem umowy Mahvi, gdy już na czarnej liście nie figurował – zażądał, żeby kontrakt oddano spółce akcyjnej należącej do niego i EDS.

EDS odmówiła. Wprawdzie Mahvi zarobił przy kontrakcie z marynarką irańską, ale w sprawie umowy z ministerstwem nie kiwnął nawet palcem.

Mahvi twierdził, że to jego nazwisko przetarło drogi EDS w dwudziestu czterech urzędach państwowych, które musiały wyrazić zgodę na podpisanie umowy z ministerstwem. Ponadto oświadczył, że pomógł EDS uzyskać ulgi podatkowe przewidziane w kontrakcie. Utrzymywał, że EDS otrzymała te korzystne warunki tylko dlatego, że Mahvi spędzał czas z ministrem finansów w Monte Carlo.

EDS nie prosiła go o pomoc i nie uwierzyła w jego zapewnienia. Poza tym Perotowi nie podobała się taka „pomoc”, jakiej udzielają w Monte Carlo.

Irański adwokat EDS złożył skargę do premiera i Mahvi został skarcony za domaganie się łapówek. Miał jednak tak wielkie wpływy, że minister zdrowia odmówił podpisania kontraktu, dopóki EDS nie dogada się z Mahvim.

EDS odbyła z Mahvim serię burzliwych rozmów. W dalszym ciągu kategorycznie odmawiała dzielenia się z nim zyskiem. Wreszcie osiągnięto porozumienie, pozwalające zachować twarz: spółka akcyjna działająca jako podwykonawca EDS zatrudni wszystkich irańskich pracowników EDS. W rzeczywistości owa spółka akcyjna nie zarobiła żadnych pieniędzy, ale to wyszło na jaw później. Na razie Mahvi zgodził się na kompromis i podpisano kontrakt z ministerstwem.

Tak więc EDS nie wręczała łapówek i rząd irański o tym wiedział; ale nie wiedzieli Henry Precht i Lou Goeltz. W konsekwencji, obaj mieli niewłaściwy stosunek do Paula i Billa. Obaj poświęcili tej sprawie sporo czasu, ale nie nadawali jej pierwszorzędnego znaczenia. Kiedy wojowniczy prawnik EDS, Tom Luce, potraktował ich jak głupców i niedołęgów, oburzyli się i oświadczyli, że nic nie zrobią, jeśli Tom nie przestanie się ich czepiać.

Precht w Waszyngtonie i Goeltz w Teheranie byli najważniejszymi osobami zajmującymi się tą sprawą. Żaden z nich nie był głupcem. Żaden nie był też niedołęgą. Ale obaj popełnili błędy, obaj nabrali uprzedzeń do EDS i w tych pierwszych, decydujących dniach żaden z nich nie potrafił pomóc Paulowi i Billowi.

ROZDZIAŁ TRZECI

Strażnik otworzył drzwi celi, rozejrzał się i skinął na Paula i Billa. Nadzieje Billa odżyły. Teraz ich wypuszczą.