Выбрать главу

Samą wysokość kaucji uznał za oszałamiającą. Nikt nigdy na świecie nie zapłacił dotąd takiego okupu. Przypomniał sobie historie o amerykańskich biznesmenach porwanych w Ameryce Południowej i trzymanych dla okupu w wysokości miliona lub dwóch milionów dolarów. (Najczęściej ich zabijano). Inne porwania – milionerów, polityków czy jakichś znakomitości, wiązały się z żądaniami trzech albo czterech milionów – nigdy jednak trzynastu. Nikt nie zapłaci aż tyle za Paula i Billa.

Poza tym nawet tak olbrzymia suma pieniędzy nie kupi im możliwości wyjazdu z Iranu. Najprawdopodobniej będą trzymani w areszcie domowym tu, w Teheranie – do czasu, kiedy tłum weźmie górę. Niekiedy kaucja sprawiała na nim wrażenie w większym stopniu pułapki niż drogi ucieczki. Był to swego rodzaju paragraf 22.

Wszystkie te przeżycia uczyły hierarchii wartości. Bill zorientował się, że może dać sobie radę bez swego pięknego domu, samochodów, wyszukanego jedzenia i czystego ubrania. Nie było czymś szczególnie trudnym żyć w brudnym pokoju z pełzającym po ścianie robactwem. Wszystko, co miał w życiu, zostało mu zabrane i uświadomił sobie, że jedynym, na czym mu zależy, jest jego rodzina. Kiedy zrozumie się istotę sprawy, to naprawdę liczą się tylko Emily, Vicki, Jackie, Jenny i Chris.

Wizyta Coburna dodała mu nieco otuchy. Gdy zobaczył Jaya w obszernym, sięgającym niemal do ziemi płaszczu i wełnianej czapce, z rudym zarostem na policzkach, natychmiast domyślił się, że nie przyjechał on do Teheranu, aby działać oficjalnymi kanałami. Coburn większą część odwiedzin spędził na rozmowie z Paulem i jeżeli nawet przekazał Paulowi jakieś informacje, Chiapparone nie powtórzył mu tego. Bill był zadowolony – dowie się, gdy nadejdzie pora.

Ale następnego dnia po odwiedzinach Coburna nadeszły złe wieści. 16 stycznia szach opuścił Iran.

Telewizor w więziennym hallu został włączony wyjątkowo po południu i Paul wraz z Billem oraz innymi więźniami obserwowali tę niewielką ceremonię pożegnalną, która odbywała się w Pawilonie Cesarskim na lotnisku Mehrabad. Był tam szach z żoną, troje z czwórki dzieci, jego teściowa i mnóstwo dworzan. Żegnał ich premier Shahpour Bakhtiar i tłum generałów. Bakhtiar ucałował dłoń szacha i władca z orszakiem wsiadł do samolotu.

Siedzący w więzieniu ludzie z ministerstwa byli przygnębieni. Większość z nich, w taki czy inny sposób, przyjaźniła się z członkami rodziny szacha lub osobami z najbliższego jej otoczenia. A teraz ich protektorzy wyjeżdżają. Oznaczało to, iż w najlepszym wypadku muszą się pogodzić z długim pobytem w więzieniu. Bill czuł, że szach wyjeżdżając zabrał ze sobą ostatnią szansę na pomyślny dla Stanów Zjednoczonych obrót wydarzeń w Iranie. Teraz nastąpi tu jeszcze większy chaos i zamieszanie, zwiększy się zagrożenie wszystkich Amerykanów przebywających w Teheranie – i zmniejszy możliwość szybkiego uwolnienia Paula i Billa.

Wkrótce po tym, jak telewizja pokazała wzbijający się w niebo odrzutowiec szacha, do uszu Billa zaczął dochodzić niewyraźny szum – jakby odległego tłumu gromadzącego się na zewnątrz więzienia. Hałas przekształcił się szybko w pandemonium krzyków, wiwatów, klaksonów samochodowych. Telewizja pokazała źródło tego hałasu – setki tysięcy Irańczyków zapełniało ulice krzycząc: Szah raft! – Szach odszedł! Paul orzekł, że przypomina mu to paradę noworoczną w Filadelfii. Wszystkie samochody jechały z włączonymi światłami i większość z nich trąbiła bez przerwy. Wielu kierowców odchyliło wycieraczki na przednich szybach i przyczepiło do nich gałganki – po włączeniu wycieraczek powiewały miarowo w obie strony. Po ulicach krążyły ciężarówki pełne świętującej, rozradowanej młodzieży, w całym mieście tłumy przewracały i niszczyły pomniki szacha. Bill zastanawiał się, jakie będą następne poczynania tłumu. Zaczął wtedy zastanawiać się, co zrobią strażnicy i więźniowie, jak zachowają się wobec nich? Może kiedy nastąpi owo historyczne uwolnienie wszystkich spętanych irańskich emocji, właśnie Amerykanie staną się ich celem?

Razem z Paulem starali się jak najmniej rzucać w oczy i cały dzień spędzili w celi. Leżeli na swoich pryczach i rozmawiali bezładnie. Paul palił papierosy. Bill starał się nie myśleć o przerażających scenach, widzianych w telewizji, ale ryk nieokiełznanego mrowia ludzkiego, powszechny krzyk rewolucyjnego triumfu przenikał mury i wypełniał mu uszy, jak ogłuszający trzask i łoskot grzmotu poprzedzający bliskie uderzenie pioruna.

* * *

Dwa dni później, rankiem 18 stycznia, do celi nr 5 przyszedł strażnik i powiedział coś w farsi do Rezy Neghabata, byłego wiceministra. Neghabat przetłumaczył jego słowa Paulowi i Billowi:

– Musicie zabrać swoje rzeczy. Przenoszą was.

– Dokąd? – zapytał Paul.

– Do innego więzienia.

W głowie Billa zadźwięczał dzwonek alarmowy. Do jakiego innego więzienia ich zabierają?. Czy takiego, w którym ludzi torturuje się i zabija? Czy EDS zostanie poinformowane, dokąd ich przeniesiono, czy też obaj znikną bez śladu? To miejsce, w którym się znajdują, trudno nazwać rozkosznym, ale przynajmniej już je znają.

Strażnik odezwał się znowu i Neghabat ponownie przetłumaczył:

– Mówi, żebyście się nie przejmowali, to dla waszego dobra.

W ciągu kilku minut zapakowali swoje szczoteczki do zębów, wspólną maszynkę do golenia i trochę zapasowej odzieży. Potem usiedli i czekali – przez trzy godziny.

To było denerwujące. Bill przyzwyczaił się już do tego więzienia i mimo chwilowych ataków podejrzliwości, zasadniczo ufał swoim współwięźniom. Obawiał się zmiany na gorsze.

Paul poprosił Neghabata, aby spróbował przekazać do EDS wiadomość o ich przenosinach. Może uda mu się to zrobić przekupując pułkownika – komendanta więzienia.

Starszy celi, leciwy mężczyzna, który tak troszczył się o nich, był zmartwiony tym, że ich zabierają. Patrzył ze smutkiem, jak Paul odczepia fotografie Karen i Ann Marie. Pod wpływem nagłego impulsu Paul dał mu obie fotografie. Staruszek był tym wyraźnie wzruszony i podziękował mu wylewnie.

Wreszcie wyprowadzono ich na podwórko i wraz z pół tuzinem innych więźniów z różnych cel wciśnięto do mikrobusu. Bill patrzył na nich, próbując ustalić, cóż mogą mieć z nimi wspólnego. Jednym z nich był Francuz. A może wszystkich cudzoziemców zabierano do przeznaczonego dla nich więzienia, aby zapewnić im bezpieczeństwo? Ale innym więźniem był rosły Irańczyk, starszy celi na dolnym piętrze, tej, w której spędzili pierwszą noc. Bill przypuszczał, że był to zwykły kryminalista.

Gdy mikrobus wyjeżdżał z podwórka, Bill zapytał Francuza:

– Czy wie pan, dokąd jedziemy?

– Mam zostać zwolniony – odparł Francuz.

Serce Billa zabiło. To była dobra wiadomość! Może wszyscy mają zostać uwolnieni?

Zaczął przyglądać się ulicom. Po raz pierwszy od trzech tygodni widział świat poza murami więzienia. Rządowe budynki wokół Ministerstwa Sprawiedliwości nosiły ślady uszkodzeń – tłum rzeczywiście oszalał. Wszędzie stały spalone samochody, okna były porozbijane. Na ulicach roiło się od żołnierzy i czołgów, ale wojsko nie podejmowało żadnych działań – nie utrzymywało porządku, nawet nie kierowało ruchem. Bill odniósł wrażenie, że obalenie słabego rządu Bakhtiara jest tylko kwestią czasu.

Co się stało z pracownikami EDS – Taylorem, Howellem, Youngiem, Gallagherem i Coburnem? Nie pojawili się w więzieniu od chwili wyjazdu szacha. Czy dla ratowania własnego życia zmuszono ich do ucieczki? Bill był jakoś wewnętrznie przekonany, że wciąż są w mieście, wciąż próbują wydostać ich z więzienia. Zaczynał mieć nadzieję, że owe przenosiny zostały przez nich zaaranżowane. Być może mikrobus zamiast zawieźć ich do innego więzienia zakręci i dostarczy prosto do amerykańskiej bazy lotniczej. Im dłużej o tym myślał, tym silniej wierzył, że wszystko to zostało zorganizowane, aby ich uwolnić. Bez wątpienia ambasada amerykańska uświadomiła sobie, że od chwili wyjazdu szacha Paul i Bill znaleźli się w poważnym niebezpieczeństwie i wreszcie zabrała się do rzeczy na serio. Ta przejażdżka jest podstępem, wybiegiem, który ma na celu wydobycie ich z więzienia bez budzenia podejrzeń wrogo nastrojonych irańskich urzędników takich jak Dadgar.

Mikrobus kierował się na północ. Przejeżdżał przez dzielnice, które Bill znał dobrze i czuł się coraz bezpieczniej w miarę, jak oddalali się od burzliwego południa miasta.

Poza tym na północy była baza 3 lotnicza.

Samochód wjechał na rozległy plac przytłoczony potężnym budynkiem przypominającym fortecę. Bill spojrzał na budowlę z zaciekawieniem. Jej mury z rozstawionymi gęsto wieżyczkami strażniczymi i stanowiskami karabinów maszynowych miały jakieś dwadzieścia pięć stóp wysokości. Plac zapełniony był straszliwie hałasującymi irańskimi kobietami w tradycyjnych, czarnych czadorach. Czy to jakiś pałac albo meczet? A może baza wojskowa? Autobus zbliżył się do fortecy i zwolnił.

Och, nie!

Pośrodku frontonu budynku widniały potężne dwuskrzydłowe stalowe wrota. Mikrobus, ku przerażeniu Billa, zatrzymał się tuż przy nich.

To przerażające miejsce było nowym więzieniem, nowym koszmarem. Wrota otworzyły się i mikrobus wjechał do środka.