Выбрать главу

Pan Simons interesował go. Nie był podobny do innych szefów EDS. Tamci mieli po trzydzieści, czterdzieści lat, a pan Simons zbliżał się do sześćdziesiątki. Jego długie włosy i białe wąsy bardziej upodabniały go do Irańczyka niż do Amerykanina. Poza tym nigdy nie ujawniał od razu, o czym myśli. Tacy jak Sculley czy Coburn mawiali: „Oto sytuacja, to masz wykonać i nie później niż do jutra rana… „. Simons powiedział natomiast: „Chodźmy na spacer”.

Chodzili po ulicach Teheranu. Rashid stwierdził nagle, że opowiada o swej rodzinie, o pracy w EDS, o swych poglądach na ludzką psychikę. Słyszeli nieustanną strzelaninę, a po ulicy maszerowały rozśpiewane tłumy. Wszędzie mogli dostrzec barykady po niedawnych walkach, przewrócone samochody i wypalone domy.

– Marksiści niszczą drogie samochody, a muzułmanie rozwalają sklepy z alkoholem – powiedział do Simonsa Rashid.

– Dlaczego tak się dzieje? – zapytał Simons.

– Nadszedł czas, aby Irańczycy sprawdzili się, wcielili w życie swe idee i odzyskali wolność.

Znaleźli się na placu Gasr i stanęli przed murami więzienia.

– Tutaj znajduje się wielu Irańczyków, którzy chcieli tylko wolności – powiedział Rashid.

Simons wskazał gromadę kobiet w długich szatach, z zasłoniętymi twarzami.

– Co one robią?

– Ich mężowie i synowie zostali niesprawiedliwie uwięzieni, więc zbierają się tu, chcąc płaczem i krzykiem skłonić strażników, aby ich wypuścili.

– Tak… – powiedział Simons – a ja współczuję Paulowi i Billowi nie mniej niż te kobiety swoim mężom.

– Mnie też bardzo obchodzi ich los.

– A co robisz w tej sprawie? – zapytał Simons. Rashid poczuł się urażony.

– Robię wszystko, co mogę, aby pomóc mym amerykańskim przyjaciołom – odparł. Pomyślał o psach i kotach. Do jego aktualnych zadań należało opiekowanie się zwierzakami pozostawionymi przez ewakuowanych pracowników EDS – w sumie czterema psami i dwunastoma kotami. Rashid nigdy nie miał zwierzęcia domowego i nie umiał się obchodzić z wielkimi, agresywnymi psami. Za każdym razem, kiedy wchodził do mieszkania, w którym przebywały psy, aby je nakarmić, musiał najmować dwóch albo trzech mężczyzn z ulicy, którzy pomogliby mu je opanować. Dwa razy zabierał je wszystkie w klatkach na lotnisko, usłyszawszy, że będzie samolot, który weźmie je na pokład, ale za każdym razem lot odwoływano. Pomyślał, że mógłby opowiedzieć o tym Simonsowi, ale czuł, że Simons nie przejmie się tym zanadto.

„Simons coś chowa w zanadrzu – pomyślał Rashid – i nie chodzi tu o zwykłe obowiązki”. Rashid uważał Simonsa za doświadczonego człowieka – można było się o tym przekonać po prostu patrząc na jego twarz. Rashid nie miał zaufania do doświadczenia, wolał raczej szybką naukę. Rewolucję, nie ewolucję. Wybierał łatwiejszą drogę, na skróty, przyspieszony rozwój, intensyfikację. Simons był inny – cierpliwy, a Rashid, po zanalizowaniu psychiki Simonsa, uznał, że owa cierpliwość wywodzi się z silnej woli. „Kiedy nadejdzie czas – pomyślał Rashid – powie mi, czego ode mnie oczekuje”.

– Słyszałeś o Rewolucji Francuskiej? – zapytał Simons.

– Trochę.

– To miejsce przypomina mi Bastylię, symbol ucisku. „Dobre porównanie”

– pomyślał Rashid.

– Francuscy rewolucjoniści – mówił dalej Simons – zdobyli Bastylię i wypuścili więźniów.

– Myślę, że to samo stanie się tutaj. Przynajmniej jest taka możliwość. Simons skinął głową.

– Jeśli tak się stanie, ktoś tu powinien być, żeby zająć się Paulem i Billem.

„Tak. To będę ja” – pomyślał Rashid.

Stali obaj na placu Gasr, patrząc na wysokie mury i ogromne wrota oraz na zawodzące kobiety w czarnych szatach. Rashid przypomniał sobie swą zasadę: zawsze rób więcej, niż EDS od ciebie oczekuje. Co będzie, jeśli tłumy zignorują więzienie Gasr? Może powinien sprawić, aby się tak nie stało. W tłumie byli tylko ludzie tacy jak Rashid: młodzi, rozczarowani Irańczycy, którzy chcieli zmienić swe życie. Może uda mu się nie tylko wmieszać w tłum, ale nawet go poprowadzić. Może stanie na czele ataku na więzienie. On, Rashid, może uratować Paula i Billa. Nie ma rzeczy niemożliwych.

* * *

Coburn nie wiedział o wszystkim, co działo się w duszy Simonsa w tym momencie. Nie był obecny przy jego rozmowach z Perotem i Rashidem, a sam Simons nie śpieszył się z informacjami. Z tego, co wiedział Coburn, wszystkie trzy możliwości – ucieczka w skrzyni ciężarówki, wydostanie więźniów z ewentualnego aresztu domowego i zdobycie „Bastylii” – wydawały się dość wątpliwe. Co więcej, Simons nie robił nic, aby pomóc w zrealizowaniu którejkolwiek z tych możliwości, ale przesiadywał pozornie zadowolony z siebie w domu Dvoranchików i omawiał coraz to bardziej szczegółowe scenariusze. Nie martwiło to jednak zbytnio Coburna. Był zawsze optymistą i podobnie jak Ross Perot nie widział sensu w rozgryzaniu posunięć największego na świecie specjalisty od tego rodzaju akcji.

Podczas gdy owe trzy możliwości czekały na urzeczywistnienie, Simons skoncentrował się na drogach ucieczki z Iranu. Coburn nazwał ten problem „ucieczką z oblężonego miasta”.

Coburn badał możliwości wydostania Paula i Billa samolotem. Kręcił się po składach lotniskowych, zastanawiając się, czy nie można by więźniów wyekspediować jako ładunku. Rozmawiał z pracownikami wszystkich linii lotniczych, próbując nawiązać kontakty. Na koniec odbył kilka rozmów z szefem służby bezpieczeństwa PanAmu, informując go o wszystkim oprócz nazwisk Paula i Billa. Zastanawiali się obaj nad możliwością wywiezienia uciekinierów regularnym rejsem, w uniformach obsługi samolotu. Szef ochrony bardzo chciał pomóc, ale ostatecznie przepisy bezpieczeństwa linii lotniczych okazały się problemem nie do przeskoczenia. Następnie Coburn rozważał możliwość porwania śmigłowca. Przeprowadził rekonesans w bazie helikopterów na południe od miasta i doszedł do wniosku, że porwanie jest możliwe. Jednak chaos panujący w armii irańskiej kazał podejrzewać, że maszyna może być niesprawna, a części zamiennych brakowało. Ponadto paliwo w baku mogło być zanieczyszczone i nie nadawać się do użytku.

Wszystko to przekazał Simonsowi. Ten już przedtem niezbyt chętnie myślał o korzystaniu z lotniska, toteż trudności, jakie napotkał Coburn, jeszcze bardziej utwierdziły go w tym przekonaniu. Wokół portów lotniczych zawsze jest policja i wojsko. Jeśli coś się nie uda, nie będzie drogi ucieczki – lotniska projektuje się tak, aby ludzie nie chodzili tam, gdzie nie powinni. Na lotnisku człowiek zawsze jest na łasce innych. Ponadto w takiej sytuacji najgroźniejszym wrogiem są sami uciekinierzy; powinni zachować absolutny spokój. Coburn był zdania, że Paula i Billa stać na to, ale Simonsowi nie było sensu tego tłumaczyć: Simons zawsze ufał tylko własnej ocenie charakteru człowieka, a ani Paula, ani Billa nie miał okazji poznać osobiście.

Ostatecznie więc zdecydował się na ucieczkę drogą lądową. Było sześć takich dróg.

Na północy Związek Radziecki, kraj niezbyt gościnny. Na wschodzie Afganistan, równie niegościnny, oraz Pakistan, którego granica znajdowała się zbyt daleko – ponad półtora tysiąca kilometrów, głównie przez pustynię. Na południu leżała Zatoka Perska i przyjazny Kuwejt, ze sto kilometrów po drugiej jej stronie. To brzmiało obiecująco. Na zachodzie był nieprzyjazny Irak, na północnym zachodzie – przyjazna Turcja.

Najbardziej zachęcająco wyglądały Kuwejt i Turcja.

Simons poprosił Coburna, aby wysłał godnego zaufania irańskiego pracownika na południe w celu zbadania drogi do Zatoki Perskiej – czy jest przejezdna i czy w okolicy nie na jakichś rozruchów. Coburn wysłał „Motocyklistę”. Ten przydomek wziął się stąd, że jego posiadacz szalał na motocyklu po ulicach Teheranu. Podobnie jak Rashid, był technikiem komputerowym, miał dwadzieścia pięć lat, był niskiego wzrostu i znał Teheran jak własną kieszeń. Angielskiego nauczył się w szkole w Kalifornii i potrafił nim mówić z dowolnym amerykańskim akcentem regionalnym: południowym, portorykańskim – jakimkolwiek. EDS zatrudniło go pomimo braku tytułu naukowego, ponieważ miał znakomite wyniki w testach sprawności umysłowej. Kiedy irańscy pracownicy EDS przyłączyli się do strajku generalnego, a Paul i Coburn zarządzili ogólne zebranie, aby z nimi porozmawiać, „Motocyklista” zaskoczył wszystkich żarliwym wystąpieniem skierowanym przeciwko swoim kolegom, a na rzecz kierownictwa. Nie ukrywał swoich proamerykańskich sympatii, ale mimo to Coburn był całkowicie pewien, że „Motocyklista” ma coś wspólnego z rewolucjonistami. Pewnego dnia poprosił Keane’a Taylora o samochód; Taylor dał mu go. Następnego dnia poprosił o jeszcze jeden – i Taylor zrobił to znowu. „Motocyklista” sam zwykle jeździł na motorze, toteż Taylor i Coburn nie wątpili, że samochody były przeznaczone dla rebeliantów. Niewiele ich to obeszło. Ważniejsze było, aby „Motocyklista” miał wobec nich dług wdzięczności.