Выбрать главу

Tak więc z wdzięczności za dawne przysługi „Motocyklista” pojechał nad Zatokę Perską.

Po paru dniach wrócił i powiedział, że wszystko jest możliwe pod warunkiem, że ma się dostatecznie dużo pieniędzy. Można było dostać się nad zatokę i kupić albo wynająć łódź.

Nie mógł natomiast powiedzieć, co się stanie, gdy łódź wyląduje w Kuwejcie. Odpowiedzi na to pytanie udzielił Glenn Jackson.

* * *

Poza tym, że był myśliwym i baptystą, Glenn Jackson zajmował się również rakietami. Dysponując zarówno znakomitym umysłem matematycznym, jak i umiejętnością zachowania spokoju w warunkach stresowych, Jackson znalazł się w ośrodku kierowania załogowymi lotami kosmicznymi NASA w Houston, gdzie pełnił funkcję kontrolera lotów. Do jego zadań należało układanie i obsługa programów wyliczających orbity do manewrów podczas lotu.

Nieomylność Jacksona została wystawiona na ciężką próbę w Boże Narodzenie roku 1968 podczas ostatniego lotu, którym się opiekował – przelotu z Ziemi wokół Księżyca i z powrotem. Kiedy pojazd wyłonił się spoza tarczy Księżyca, astronauta Jim Lovell odczytał szereg liczb, które miały powiedzieć Jacksonowi, czy i w jakim stopniu pojazd odchylił się od zaplanowanej orbity. Jackson przeraził się: liczby znacznie przekraczały dopuszczalny margines błędu. Poprosił kierownictwo lotu na przylądku Kennedy’ego, aby astronauta odczytał liczby raz jeszcze, w celu powtórnego sprawdzenia. Następnie oświadczył kierownikowi lotu, że jeśli te liczby są poprawne, to już po załodze: pojazd nie ma tyle paliwa, aby wyrównać tak wielkie odchylenie.

Jackson poprosił, aby Lovell przeczytał liczby po raz trzeci, wyjątkowo dokładnie. Były takie same. Potem jednak Lovell powiedział: – Och, jeden moment, zdaje się, że zrobiłem błąd…

Kiedy nareszcie do Jacksona dotarły prawdziwe liczby, okazało się, że manewr był niemal doskonały.

Stąd jednak było bardzo daleko do umiejętności wysadzania więzień.

Zaczynało wyglądać na to, że Jacksonowi nie dane będzie w końcu włamywać się do więzienia. Cały tydzień tkwił w Paryżu, kiedy w końcu otrzymał instrukcje od Simonsa (poprzez Dallas), żeby udać się do Kuwejtu.

Poleciał do Kuwejtu i zamieszkał w domu Boba Younga. Young wyjechał do Teheranu wspomóc zespół negocjujący, natomiast jego żona Kris oraz ich maleńkie dziecko wyjechali do Stanów na wakacje. Jackson poinformował Malloya Jonesa, pełniącego w czasie nieobecności Younga obowiązki szefa EDS na ten kraj, że przyjechał pomóc w badaniach wstępnych, które EDS prowadziło na zlecenie centralnego banku Kuwejtu. Trochę popracował, aby uprawdopodobnić swoje wytłumaczenie, po czym zaczął się rozglądać.

Spędził sporo czasu na lotnisku obserwując oficerów kontroli paszportowej. Wkrótce stwierdził, że są oni bardzo skrupulatni. Do Kuwejtu przybywały samolotami setki Irańczyków bez paszportów: zakuwano ich w kajdanki i odsyłano najbliższym lotem tam, skąd przybyli. Jackson doszedł do wniosku, że Paul i Bill w żaden sposób nie mogą tu przybyć drogą powietrzną.

Zakładając jednak, że przybędą łodzią, czy pozwolą im potem wyjechać bez paszportów? Jackson zwrócił się do amerykańskiego konsula, mówiąc, że jego dziecko prawdopodobnie zgubiło paszport, i pytając, w jaki sposób można otrzymać duplikat. Po długiej, pełnej dygresji rozmowie, konsul ujawnił, że Kuwejtczycy przy wyjeździe z ich kraju sprawdzają, czy dana osoba wjechała legalną drogą.

Był to problem, ale być może do załatwienia: kiedy już Paul i Bill znajdą się w Kuwejcie, będą bezpieczni od Dadgara, a ambasada amerykańska z pewnością wyda im własne paszporty. Najważniejsze pytanie jednak brzmiało: Jeżeli uciekinierzy dotrą na południe Iranu i zdobędą niewielką łódź, czy uda im się wylądować niepostrzeżenie u brzegów Kuwejtu? Jackson objechał całe stukilometrowe wybrzeże kraju, od granicy z Irakiem na północy do granicy z Arabią Saudyjską na południu. Spędził wiele godzin na plaży zbierając zimą muszle. Normalnie, jak się dowiedział, patrole nie były zbyt liczne, ale exodus z Iranu wszystko zmienił.

Tysiące Irańczyków chciały wyjechać z kraju, tak samo usilnie jak Paul i Bill, a ci Irańczycy, podobnie jak Simons, umieli czytać mapę i widzieli na południu Zatokę Perską z przyjaznym Kuwejtem tuż po drugiej stronie. Straż przybrzeżna Kuwejtu świetnie o tym wiedziała. Gdziekolwiek Jackson się rozglądał, zawsze widział co najmniej jedną łódź patrolową, która, jak się wydawało, zatrzymywała wszystkie małe łodzie.

Perspektywy rysowały się ponuro. Jackson zadzwonił do Merva Stauffera w Dallas i stwierdził, że ucieczka przez Kuwejt jest niemożliwa.

* * *

Pozostawała więc Turcja.

Simons od początku wolał Turcję. Po pierwsze droga do granicy była krótsza niż nad Zatokę Perską. Ponadto Simons znał ten kraj; służył tam w latach pięćdziesiątych, szkoląc turecką armie w ramach amerykańskiego programu pomocy wojskowej. Znał nawet miejscowy język. Wysłał zatem Ralpha Boulware’a do Istambułu.

Ralph Boulware wychowywał się w barach. Jego ojciec, Beniamin Russell Boulware, był twardym i niezależnym Murzynem, który prowadził jeden po drugim kilka niewielkich interesów: sklep spożywczy, wynajem nieruchomości, nielegalną sprzedaż alkoholu. Ale przede wszystkim bary. Teoria wychowania dzieci Bena Boulware’a zakładała, że jeśli wiedział, gdzie one są, to wiedział też, co robią. Toteż trzymał swoich chłopaków w zasięgu wzroku – czyli głównie w barze. Nieszczególne to było dzieciństwo i Ralph miał wrażenie, że był dorosły przez całe życie.

Zrozumiał, że jest inny niż rówieśnicy, kiedy zaczął studia w college’u i spostrzegł, że jego kolegów interesują głównie gry hazardowe, picie alkoholu i kobiety. On już wiedział wszystko o szulerach, pijakach i dziwkach. Zrezygnował z college’u i zaciągnął się do lotnictwa wojskowego.

Przez dziewięć lat służby nie uczestniczył w żadnej akcji i choć ogólnie był z tego zadowolony, zastanawiał się jednak, czy w razie prawdziwej wojny znalazłby w sobie to, co jest potrzebne do walki. „Akcja uwolnienia Paula i Billa mogła dać mu możliwość przekonania się o tym” – myślał, ale Simons odesłał go z Paryża do Dallas. Wyglądało na to, że znowu trafił do służby tyłowej. I wtedy nadeszły nowe rozkazy.

Przekazał je Merv Stauffer, prawa ręka Perota, który pełnił teraz funkcję łącznika między Simonsem i rozproszonymi członkami grupy ratowniczej. Stauffer poszedł do sklepu elektronicznego i zakupił sześć pięciokanałowych kieszonkowych radiostacji nadawczo – odbiorczych, dziesięć zasilaczy z zapasem baterii oraz urządzenie do zasilania radiostacji z akumulatora samochodowego. Cały ten sprzęt przekazał Boulware’owi i polecił mu spotkać się ze Sculleyem i Schwebachem w Londynie, przed udaniem się do Istambułu.

Stauffer dał mu również czterdzieści tysięcy dolarów w gotówce na łapówki i inne wydatki.

Wieczorem przed wyjazdem Boulware’a jego żona zaczęła domagać się pieniędzy. Przed wyjazdem do Paryża nic jej nie mówiąc wyjął z banku tysiąc dolarów – zawsze uważał, że nie ma to jak gotówka – Mary zaś odkryła później, jak niewiele zostało na ich wspólnym rachunku. Boulware nie chciał jej wyjaśniać, dlaczego wziął pieniądze, i na co je wydał. Mary upierała się, że potrzebuje pieniędzy. Boulware nie przejmował się tym zanadto; wiedział, że jego żona przebywa wśród dobrych przyjaciół, którzy zatroszczą się o nią. Jednak nie udało się mu zbyć jej jakimś wykrętem i – tak jak zawsze, kiedy Mary stawała się uparta – postanowił zrobić jej przyjemność. Poszedł do sypialni, gdzie stało pudełko z radiostacjami oraz czterdziestoma tysiącami dolarów, i odliczył pięćset. Mary weszła do sypialni, gdy to robił, i zobaczyła, co jest w pudełku. Boulware dał jej te pięć setek.

– Czy to ci wystarczy? – zapytał.

– Tak – odrzekła.

Spojrzała na pudełko, potem na męża.

– Nawet nie będę pytać – powiedziała i wyszła.

Boulware wyjechał następnego dnia. Spotkał w Londynie Schwebacha i Sculleya, dał im pięć z sześciu radiostacji, zatrzymując jedną dla siebie, po czym odleciał do Istambułu.

Prosto z lotniska udał się do biura Mr Fisha, przedsiębiorcy turystycznego.

Mr Fish przyjął go w wielkim pomieszczeniu biurowym, w którym oprócz niego siedziało jeszcze parę osób.

– Nazywam się Ralph Boulware i pracuję w EDS – zaczął Boulware. – Zdaje się, że zna pan moje córki, Stacy Elaine i Kecie Nicole. – Dziewczynki bawiły się z córkami Fisha podczas postoju ewakuowanych rodzin w Istambule.

Fish nie był nastawiony zbyt życzliwie.

– Chciałbym z panem porozmawiać – rzekł Boulware.

– Proszę, niech pan rozmawia. Boulware rozejrzał się po pomieszczeniu.

– Chcę porozmawiać z panem na osobności.

– Dlaczego?

– Zrozumie pan, gdy powiem panu to, co mam do powiedzenia.

– To są moi wspólnicy. Nie mamy przed sobą tajemnic.

Fish nie miał zamiaru ułatwiać sprawy Boulware’owi, ten zresztą domyślał się dlaczego. Były dwa powody. Po pierwsze, za wszystko, co Fish zrobił podczas ewakuacji, Don Norsworthy dał mu „napiwek” w wysokości stu pięćdziesięciu dolarów, co zdaniem Boulware’a było policzkiem dla Fisha. „Nie wiedziałem, co zrobić – tłumaczył się Norsworthy. – Ten facet wystawił rachunek na dwadzieścia sześć tysięcy dolarów. Ile miałem mu dać, dziesięć procent?”