Выбрать главу

Zastanawiał się, gdzie trzymają klucze do poszczególnych bloków.

Wyszedł z gabinetu i mijając bramę wszedł do innej wartowni. Znalazł tam wielki pęk kluczy.

Wrócił do bramy. Wbudowane w nią były niewielkie drzwi zaparte zwykłą stalową belką.

Rashid uniósł belkę i otworzył drzwi. Tłum wdarł się do środka.

Rashid cofnął się. Rozdawał klucze wszystkim, kto chciał brać, krzycząc:

– Otwórzcie wszystkie cele! Wypuśćcie ich!

Przebiegli obok niego. Jego kariera przywódcy rewolucyjnego już się zakończyła. Osiągnął cel. On, Rashid, poprowadził szturm na więzienie Gasr!

Raz jeszcze Rashid wykonał zadanie niemożliwe do wykonania.

Teraz musiał wśród jedenastu tysięcy ośmiuset więźniów znaleźć Paula i Billa.

* * *

Bill obudził się o szóstej. Panowała cisza.

Z niejakim zdziwieniem uświadomił sobie, że spał tej nocy dobrze. W ogóle nie spodziewał się wczoraj, że zaśnie. Zapamiętał tylko, iż leżał na pryczy i przysłuchiwał się odgłosom jakiejś zażartej bitwy. „Jeśli się jest zmęczonym – pomyślał – można spać wszędzie. Żołnierze śpią w okopach. Można się przyzwyczaić. Niezależnie od stopnia przerażenia, w końcu twój umysł ulega potrzebom ciała i zapadasz w sen”.

Odmówił różaniec.

Umył się, wyczyścił zęby, ogolił się i ubrał, po czym usiadł wyglądając przez okno, czekając na śniadanie i zastanawiając się, co EDS planuje na dzisiaj.

Paul obudził się około siódmej. Popatrzył na Billa i zapytał:

– Nie możesz spać?

– Spałem – odparł Bill. – Obudziłem się z godzinę temu.

– Ja nie mogłem zasnąć. Całą noc strzelali jak diabli. – Paul zlazł z pryczy i poszedł do łazienki.

Kilka minut później przyniesiono śniadanie: chleb i herbatę. Bill otworzył jedną z przyniesionych przez Keane’a Taylora puszek soku pomarańczowego.

Strzelanina rozpoczęła się na nowo około ósmej.

Więźniowie gubili się w domysłach na temat tego, co dzieje się na zewnątrz, ale nikt nie miał pewnych informacji. Widać było tylko przemykające na tle nieba śmigłowce, wyraźnie ostrzeliwujące stanowiska buntowników. Za każdym razem, gdy helikopter przelatywał nad więzieniem, Bill spodziewał się zobaczyć drabinkę, spadającą wprost z nieba na podwórze budynku nr 8. Marzył o tym co dzień. Marzył również o niewielkiej grupie ludzi z EDS, prowadzonej przez Coburna i jakiegoś starszego mężczyznę, przedostającej się na teren więzienia po sznurowych drabinach. Zwidywał mu się także silny oddział wojsk amerykańskich wpadający w ostatniej chwili niczym kawaleria USA na westernach i wywalający dynamitem mury.

Jednak nie tylko śnił na jawie. W cichy, niemal niezauważalny sposób spenetrował każdy cal budynku i podwórza, wyliczając najszybszą drogę ucieczki w różnych możliwych okolicznościach. Wiedział, ilu jest strażników i jak są uzbrojeni. Cokolwiek miało się zdarzyć, był przygotowany. Sytuacja pozwalała wierzyć, że zdarzy się to dzisiaj.

Strażnicy nie przestrzegali zwykłego porządku dnia. W więzieniu wszystko odbywało się ustalonym trybem: więzień, który nie miał nic do roboty, obserwował to i szybko zapamiętywał. Dziś wszystko było inaczej. Strażnicy byli podenerwowani, szeptali w kącie, gdzieś się śpieszyli. Odgłosy walki wzmogły się. Widząc to wszystko, czy można było sądzić, że ten dzień skończy się tak samo jak poprzednie? „Może uda się nam uciec – myślał Bill – albo może zginiemy, ale z pewnością nie wyłączymy telewizora i nie położymy się na pryczach jak zwykle”.

Około wpół do jedenastej zobaczył, jak większość oficerów idzie przez plac więzienny, kierując się na północ, jakby szli na jakieś zebranie. Wrócili pół godziny później. Major dowodzący budynkiem 8 wszedł do swego gabinetu. Po kilku minutach zjawił się ponownie, w cywilnym ubraniu! Wyniósł z budynku jakąś bezkształtną paczkę. Mundur? Wyglądając przez okno Bill zobaczył, jak major kładzie paczkę do bagażnika swego BMW, zaparkowanego tuż pod płotem, po czym wsiada do samochodu i odjeżdża.

Co to miało znaczyć! Czy wszyscy oficerowie znikną? Czy tak się to ma stać? Czy Paul i Bill będą mogli po prostu wyjść?

Obiad przyniesiono kilka minut przed południem. Paul jadł, ale Bill nie był głodny. Strzelanina wydawała się teraz bardzo bliska, a ponadto z ulic słychać było okrzyki i śpiewy.

Trzech strażników z budynku nr 8 pojawiło się nagle w ubraniach cywilnych. To musiał być koniec.

Paul i Bill zeszli na dół i na podwórko. Wydawało się, że chorzy umysłowo z parteru krzyczeli wszyscy naraz. Teraz strażnicy w wieżyczkach strzelali na zewnątrz. Zapewne przypuszczono stamtąd atak na więzienie.

„Czy to dobrze, czy źle? – zastanawiał się Bill. Czy EDS wie, co się dzieje? Czy może to część planu Coburna? Od dwóch dni nie mieli widzenia. Czy wszyscy wyjechali? Czy jeszcze żyją?”

Wartownik stojący zazwyczaj przy bramie zniknął, a brama stała otworem. Brama była otwarta!

Czy strażnicy chcieli, aby więźniowie wyszli?

Inne bloki też z pewnością zostały otwarte, bo po placu biegali więźniowie oraz strażnicy. Między drzewami świstały kule i odbijały się od ścian budynków.

Jeden z pocisków uderzył w ziemię u stóp Paula. Obaj wlepili weń wzrok.

Strażnicy z murów ostrzeliwali teraz plac więzienny.

Paul i Bill obrócili się i ponownie wbiegli do budynku nr 8.

Stali przy oknie przyglądając się coraz większemu zamieszaniu na placu. Ironia losu: od tygodni nie myśleli o niczym innym poza wolnością, a teraz, gdy mogli wyjść, bali się.

– Co powinniśmy zrobić, twoim zdaniem? – zapytał Paul.

– Nie wiem. Gdzie jest bardziej niebezpiecznie – tu czy tam? Paul wzruszył ramionami.

– Hej, idzie miliarder. – Dostrzegli bogatego więźnia z budynku nr 8, tego, który miał oddzielną celę, a posiłki mu przynoszono z zewnątrz, jak przechodzi przez plac z dwoma ze swych bandziorów. Zgolił swe fantazyjne, podkręcone wąsy. Zamiast podbitego norkami płaszcza z wielbłądziej sierści miał na sobie koszulę i krótkie spodnie. Ubrany do akcji, nie obciążony bagażem, gotów był do szybkiej ucieczki. Kierował się na północ, w inną stronę niż wrota więzienne. Czy to oznaczało, że jest jeszcze inna droga na zewnątrz?

Strażnicy z budynku nr 8, wszyscy już w cywilnych ubraniach, przeszli przez podwórko i wyszli przez bramę.

Wszyscy opuszczali to miejsce, a Paul i Bill nadal się wahali.

– Widzisz ten motocykl? – zapytał Paul.

– Widzę.

– Możemy wyjechać na nim. Kiedyś jeździłem na motocyklu.

– A jak go przerzucimy przez mur?

– Ach, prawda. – Paul zaśmiał się z własnej głupoty.

Ich towarzysz z celi znalazł parę toreb i zaczął pakować ubrania. Billa aż korciło, aby uciekać, aby się po prostu stąd wydostać, obojętne czy należało to do planu EDS, czy też nie. Wolność była tak blisko. Jednak kule wszędzie świstały, a tłum atakujący więzienie mógł równie dobrze być wrogo nastawiony do Amerykanów. Z drugiej strony, jeśli władze odzyskają jakoś kontrolę nad więzieniem, Paul i Bill stracą ostatnią szansę ucieczki…

– Ciekaw jestem, gdzie jest ten cholerny Gayden – zastanawiał się Paul. – Gdyby mnie nie wysłał do Iranu, nie siedziałbym tu.

Bill spojrzał na Paula. Zdał sobie sprawę, że tylko żartuje.

Pacjenci z parteru wybiegli na podwórko, ktoś musiał otworzyć drzwi ich cel. Bill słyszał przeraźliwy hałas, jakby płacz, ze znajdującego się po drugiej stronie drogi bloku kobiecego. Na placu coraz więcej ludzi przepychało się ku bramie więzienia. Patrząc w tamtą stronę, Bill spostrzegł dym. Paul zobaczył go w tej samej chwili.

– Jeśli chcą podpalić więzienie… – zaczął Bill.

– Lepiej się stąd wynośmy.

Ogień przechylił szalę. Powzięli decyzję.

Bill rozejrzał się po celi. Nie mieli tu zbyt wielu rzeczy. Bill pomyślał o dzienniku, który skrupulatnie prowadził przez ostatnie czterdzieści trzy dni. Paul sporządził spis rzeczy, które zrobi, kiedy wróci do Stanów, a poza tym kartkę, na której spisał obmyślony sposób spłacenia domu, kupionego przez Ruthie. Obaj mieli też bezcenne listy od rodzin, które wciąż odczytywali na nowo.

– Lepiej nie zabierajmy niczego – powiedział Paul – co mogłoby zdradzić, że jesteśmy Amerykanami.

Bill zdążył już wziąć dziennik. Teraz go odrzucił.

– Masz rację – powiedział niechętnie.

Włożyli płaszcze: Paul niebieski angielski deszczowiec, a Bill pelisę z futrzanym kołnierzem.

Mieli przy sobie po około dwu tysięcy dolarów z pieniędzy, które przyniósł Keane Taylor. Paul zabrał trochę papierosów. Poza tym nie wzięli niczego.

Wyszli z budynku i przebiegli przez niewielkie podwórko. Zatrzymali się u bramy. Droga więzienna wypełniona była morzem głów, jak na opuszczanym przez tłum stadionie. Wszyscy szli i biegli ku wrotom więzienia.

Paul wyciągnął dłoń.

– Powodzenia, Bill. Bill uścisnął rękę Paula.

– Ty też się trzymaj.

„Pewnie obaj zginiemy w ciągu paru minut – pomyślał Bill – najprawdopodobniej od zabłąkanej kuli. Nie zobaczę, jak dzieciaki dorastają” – pojął ze smutkiem. Rozzłościło go, że Emily będzie teraz musiała radzić sobie ze wszystkim sama.

Co dziwne, nie czuł jednak strachu.

Przeszli przez bramę podwórza budynku nr 8 – i nie mieli już czasu na myślenie.