Выбрать главу

Zabrał głos Gayden, jako najstarszy stanowiskiem pracownik EDS.

– Wszyscy pracujemy w ośrodku przetwarzania danych, zwanym PARS Data System, w krocie PDS – powiedział.

W rzeczywistości PDS było irańską spółką, której współwłaścicielami byli EDS i Abolfatah Mahvi. Gayden nie wspomniał o EDS, bowiem – na co zwrócił uwagę Simons, zanim opuścili Teheran – istniała możliwość, że Dadgar wystawił in blanco nakazy aresztowania wszystkich pracowników ich firmy.

– Mieliśmy kontrakt z Bankiem Orman – mówił dalej Gayden, co było prawdą, ale na pewno niecałą. – Nie dostawaliśmy pieniędzy, ludzie rzucali kamieniami w nasze okna, byliśmy bez grosza, tęskniliśmy za rodzinami i po prostu chcieliśmy wrócić do domu. Lotnisko było zamknięte, więc postanowiliśmy jechać samochodami.

– To się zgadza – stwierdził tłumacz. – To samo przydarzyło się i mnie. Chciałem lecieć do Europy, ale lotnisko było nieczynne.

„Możemy mieć w nim sprzymierzeńca” – pomyślał Coburn. Bolourian rzucił jakieś pytanie i młody człowiek przetłumaczył:

– Czy mieliście kontrakt z ISIRAN – em?

Coburn był zaskoczony. Jak na kogoś, kto spędził 25 lat w więzieniu, Bolourian był nadzwyczaj dobrze poinformowany. ISIRAN – Information Systems Iran – było przedsiębiorstwem przetwarzania danych, należącym kiedyś do Abolfataha Mahviego, a następnie wykupionym przez państwo. Powszechnie sądzono, że ma ono bliskie związki z tajną policją SAVAK. Co gorsza, EDS rzeczywiście miało kontrakt z ISIRAN – em – obie firmy, jeszcze w 1977 roku, opracowały wspólnie system kontroli dokumentów dla Irańskiej Marynarki Wojennej.

– Nie mamy absolutnie nic wspólnego z ISIRAN – em – skłamał Gayden.

– Czy możecie nam jakoś udowodnić, dla kogo pracujecie?

To był problem. Przed wyjazdem z Teheranu, zgodnie z instrukcją Simonsa, zniszczyli wszystkie papiery związane z EDS. Teraz przeszukiwali własne kieszenie licząc na to, że coś przeoczyli.

Keane Taylor znalazł swoją kartę ubezpieczeniową na wypadek choroby, z wydrukowaną u góry nazwą „Electronic Data Systems Corp. „ Wręczył ją tłumaczowi.

– Electronic Data Systems to firma, której podlega EDS – powiedział. Bolourian wstał i wyszedł z pokoju. Tłumacz, uzbrojeni Kurdowie i ludzie z EDS czekali w milczeniu.

„Co teraz?” – pomyślał Coburn.

Czy było możliwe, żeby Bolourian wiedział, że EDS miało kiedyś kontrakt z ISIRAN – em? A jeśli tak, czy wyciągnąłby z tego wniosek, że ludzie EDS mają powiązania z SAVAK? Czy może jego pytanie o ISIRAN było strzałem w ciemno? A w takim razie, czy uwierzył w to, że są zwykłymi biznesmenami jadącymi do domu?

Siedzący naprzeciwko Coburna, po drugiej stronie koła Bill czuł się dziwnie spokojnie. Najadł się tyle strachu w czasie zadawania pytań, że teraz nie był już po prostu w stanie martwić się czymkolwiek.

„Zrobiliśmy wszystko, żeby się wydostać – pomyślał. – Więc jeśli teraz mają nas postawić pod ścianą i zastrzelić, niech tak będzie”.

Bolourian wrócił, nabijając broń.

Coburn spojrzał na Simonsa. Jego wzrok przykuwał stary karabinek typu Ml, który wyglądał, jakby pochodził z czasów II wojny światowej.

„Nie uda mu się nas wszystkich z tego zastrzelić” – pomyślał Coburn. Bolourian wręczył karabin tłumaczowi i powiedział coś w farsi.

Coburn zebrał się do skoku. Powstałoby potworne zamieszanie, gdyby otworzyli ogień w tym pokoju…

Tłumacz wziął broń.

– Teraz będziecie naszymi gośćmi i napijecie się herbaty – oznajmił. Bolourian napisał coś na kawałku papieru i podał tłumaczowi. Coburn zrozumiał, że wydał on mu po prostu broń i dał pozwolenie na noszenie jej.

– Chryste, myślałem, że nas pozabija – wymamrotał. Twarz Simonsa nie wyrażała niczego.

Podano herbatę. Na zewnątrz było już ciemno. Rashid zapytał, czy nie znalazłoby się jakieś miejsce na nocleg dla Amerykanów.

– Będziecie naszymi gośćmi – odparł tłumacz. – Ja osobiście będę się wami zajmował.

„Czy do tego potrzebna mu broń?” – pomyślał Coburn. Tłumacz ciągnął dalej:

– Rano nasz mułła napisze parę słów do mułły Rezaiyeh, prosząc go, aby pozwolił wam przyjechać.

– Jak pan myśli? – spytał półgłosem Coburn Simonsa. – Powinniśmy tu zostać na noc, czy jechać dalej?

– Wątpię, czy mamy jakiś wybór – odparł Simons. – Nazywając nas „gośćmi” był po prostu grzeczny.

– Teraz pojedziemy na obiad – oznajmił tłumacz, gdy wypili herbatę. Wstali i włożyli buty. Gdy wychodzili do samochodów, Coburn zauważył, że Gayden utyka.

– Coś ci się stało w nogę? – spytał.

– Nie tak głośno – zasyczał Gayden. – Mam wszystkie pieniądze upchane w czubkach butów i piją mnie stopy. Coburn zaśmiał się.

Wsiedli do samochodów i ruszyli, ciągle w towarzystwie kurdyjskich strażników oraz tłumacza. Gayden ukradkiem poluzował buty i ułożył lepiej pieniądze. Zajechali na stację benzynową.

– Gdyby nie mieli zamiaru nas puścić, raczej nie dawaliby nam zatankować, nie? – mruknął Gayden.

Coburn wzruszył ramionami.

Pojechali do miejscowej restauracji. Gdy ludzie EDS zajęli miejsca za stołami, strażnicy obsiedli ich, odcinając w ten sposób od ludzi z miasta.

Włączony był telewizor i właśnie przemawiał Chomeini.

„Jezu, czy ten facet musiał dojść do władzy akurat teraz, gdy mamy kłopoty?” – pomyślał Paul.

Po chwili tłumacz powiedział im, że ajatollah prosił, aby nie naprzykrzano się Amerykanom i pozwolono im, całym i zdrowym, opuścić Iran. Paul odetchnął z ulgą.

Podano im chella kebab – mięso jagnięcia z ryżem. Strażnicy, położywszy karabiny obok talerzy, jedli z apetytem.

Keane Taylor zjadł trochę ryżu i odłożył łyżkę. Bolała go głowa – prowadził na zmianę z Rashidem i czuł się, jakby przez cały dzień miał słońce w oczy. Był też niespokojny, bo przyszło mu do głowy, że Bolourian może w nocy zadzwonić do Teheranu, aby wybadać sprawę EDS. Strażnicy cały czas gestami namawiali go do jedzenia, ale Keane siedział i popijał tylko Coca – Colę.

Coburn też nie był głodny. Przypomniało mu się, że miał zadzwonić do Gholama. Było już późno – w Dallas musieli się mocno denerwować. Ale co powinien powiedzieć Gholamowi – że wszystko w porządku czy też, że mają kłopoty?

Po posiłku wywiązała się krótka dyskusja co do uiszczenia rachunku. Rashid twierdził, chcą to zrobić strażnicy. Amerykanie za nic nie chcieli nikogo urazić propozycją zapłacenia, skoro mieli być gośćmi, z drugiej jednak strony chętnie zjednaliby sobie tych ludzi. W końcu Keane Taylor zapłacił za wszystkich.

– Bardzo chciałbym zadzwonić do Teheranu, aby przekazać naszym ludziom, że wszystko z nami w porządku – zagadnął tłumacza Coburn, gdy wychodzili.

– OK – odparł młodzieniec.

Pojechali na pocztę. Coburn i tłumacz weszli do środka. Tłum ludzi czekał, żeby skorzystać z trzech czy czterech automatów telefonicznych.

– Wszystkie linie do Teheranu są zajęte. Bardzo trudno uzyskać połączenie – powiedział tłumacz, porozmawiawszy chwilę z kimś z pracowników.

– Czy moglibyśmy wrócić później?

– W porządku.

Wyjechali z pogrążonego w ciemnościach miasta. Po kilku minutach zatrzymali się przed jakąś bramą. W świetle księżyca widać było odległe zarysy czegoś, co mogło być zaporą wodną. Długo trwało, zanim znalazły się klucze od bramy i wjechali do środka. Znaleźli się w małym parku, otaczającym nowoczesny, bogato zdobiony, piętrowy budynek z białego granitu.

– To jeden z pałaców szacha – wyjaśnił tłumacz. – Był w nim tylko raz, podczas otwarcia elektrowni. Dzisiaj my z niego skorzystamy.

Weszli do środka. Było przyjemnie ciepło.

– Ogrzewanie działa od trzech lat, na wypadek, gdyby szach zapragnął wpaść tu na chwilę – oznajmił z oburzeniem w głosie tłumacz.

Poszli na piętro obejrzeć kwaterę. Były tam wspaniałe, królewskie apartamenty z ogromną, fantazyjnie urządzoną łazienką, a dalej wzdłuż korytarza mniejsze pokoje, każdy z dwoma pojedynczymi łóżkami i łazienką, prawdopodobnie dla straży osobistej szacha. Pod każdym łóżkiem stała para pantofli.

Amerykanie zajęli pokoje straży, a powstańcy kurdyjscy rozgościli się w apartamentach szacha. Jeden z nich postanowił wziąć kąpiel – Amerykanie słyszeli, jak chlapał na wszystkie strony, pogwizdywał i pokrzykiwał z uciechy. Po jakimś czasie wyszedł. Był największy i najbardziej krzepki ze wszystkich i włożył na siebie jeden z wytwornych płaszczy kąpielowych szacha. Przeparadował wzdłuż korytarza, a jego koledzy pokładali się ze śmiechu. Podszedł do Gaydena.

– Skończony dżentelmen – powiedział po angielsku, z silnym akcentem.

Gayden nie wytrzymał i parsknął śmiechem.

– Jaki jest plan na jutro? – spytał Coburn Simonsa.

– Chcą odeskortować nas do Rezaiyeh i przekazać tamtejszemu wodzowi – odparł Simons. – Lepiej będzie dla nas pozostać z nimi, na wypadek, gdybyśmy napotkali jeszcze jakieś blokady. A kiedy dojedziemy do Rezaiyeh, może uda nam się namówić ich, aby zabrali nas do domu profesora zamiast do wodza.