Выбрать главу

W Yuksekovej dosiadło się do autobusu jeszcze sześć osób. Jakaś kobieta z dzieckiem, chyba żona któregoś ze strażników, oraz czterech okropnie brudnych facetów – „goryli”, jak wyjaśnił Mr Fish – którzy usiedli za firanką z tyłu pojazdu.

Wyjechali, kierując się ku Wan, gdzie oczekiwał wyczarterowany samolot. Paul podziwiał krajobraz. „Ładniej niż w Szwajcarii – pomyślał – ale niesamowicie ubogo”. Na drodze leżały ogromne otoczaki. Odziani w łachmany ludzie udeptywali śnieg na polach, aby ich kozy mogły dostać się do zamarzniętej pod spodem trawy. Tu i ówdzie widać było wyglądające na zamieszkane jaskinie z drewnianymi płotami wokół wlotów. Przejechali też obok ruin kamiennej fortecy, mogącej pochodzić jeszcze z czasów wypraw krzyżowych.

Kierowca autobusu zachowywał się, jakby był na wyścigach. Jechał ostro po krętej drodze, najwyraźniej wierząc, że absolutnie nic nie może nadjechać z przeciwka. Śmignął tylko koło jakiejś grupy żołnierzy, którzy machali mu i chociaż Mr Fish wrzasnął, żeby zatrzymał się, kierowca odkrzyknął coś w odpowiedzi i jechał dalej.

Kilka mil dalej czekał liczniejszy oddział wojska, który prawdopodobnie otrzymał wiadomość, że zlekceważyli ostatni punkt kontrolny. Żołnierze stali na drodze z podniesionymi karabinami i kierowca był zmuszony zatrzymać się. Jakiś sierżant wojskowy wskoczył do autobusu i wypchnął kierowcę na zewnątrz, wbijając mu lufę w szyje.

„Teraz dopiero się zacznie” – pomyślał Paul.

Była to niemal komiczna scena. Kierowca nie przestraszył się ani trochę, darł się na żołnierzy tak samo głośno i gniewnie, jak oni na niego. Mr Fish, Ilsman oraz tajemniczy pasażerowie wysiedli, wdali się w dyskusję i w końcu udobruchali wojskowych. Kierowcę dosłownie wrzucono z powrotem do autobusu, ale nawet to nie powstrzymało jego bojowości. Odjeżdżając ciągle jeszcze wymyślał żołnierzom przez okno i groził im pięścią.

Późnym popołudniem dojechali do Wan. Udali się do ratusza, gdzie przekazano ich miejscowej policji, a ohydni „goryle” zniknęli jak śnieg wiosną. Policjanci wypełnili odpowiednie formularze i odeskortowali grupę na lotnisko.

Gdy wchodzili na pokład samolotu, Ilsman został zatrzymany przez jednego z funkcjonariuszy – na pasie pod ramieniem miał umocowaną czterdziestkę piątkę; wyglądało na to, że również w Turcji pasażerom nie wolno wnosić broni palnej do samolotu. Ilsman jednak jeszcze raz zamachał swymi papierami i sprawa została załatwiona.

Zatrzymano też Rashida – niósł kanister zawierający pieniądze, a wnoszenie na pokład łatwopalnych cieczy było oczywiście zabronione. Powiedział jednak gliniarzom, że w kanistrze jest olejek do opalania dla żon Amerykanów. Uwierzyli mu.

Weszli na pokład. Simons i Coburn, na których przestały działać pigułki pobudzające, wyciągnęli się wygodnie i po kilku sekundach spali już głęboko.

Gdy samolot kołował i odrywał się od ziemi, Paul czuł się tak podniecony, jakby to był jego pierwszy lot w życiu. Przypomniał sobie, jak nie tak dawno, siedząc w więzieniu w Teheranie, miał wielką ochotę zrobić tę najzwyczajniejszą rzecz – wsiąść do samolotu i odlecieć. Teraz wznoszenie się w chmury przyniosło mu uczucie, którego nie zaznał od dawna. Uczucie wolności.

* * *

Zgodnie ze specyficznymi przepisami tureckiego lotnictwa wyczarterowany samolot nie mógł ich zabrać do miejsca, gdzie dochodziły loty rozkładowe. Nie mogli więc lecieć bezpośrednio do Istambułu, gdzie czekał Perot, ale musieli przesiąść się w Ankarze.

Czekając na połączenie rozwiązali kilka problemów.

Simons, Sculley, Paul oraz Bill wzięli taksówkę i kazali się zawieźć do ambasady amerykańskiej. W czasie długiej jazdy przez miasto zauważyli, że powietrze ma brązowy kolor i silny zapach.

– Powietrze jest tu niedobre – stwierdził Bill.

– Węgiel o dużej zawartości siarki – wyjaśnił Simons, który mieszkał w Turcji w latach pięćdziesiątych. – Oni tu nigdy nawet nie słyszeli o pomiarach poziomu zanieczyszczenia.

Gdy taksówka zatrzymała się przy ambasadzie, Bill wyjrzał przez okno i serce zabiło mu mocniej z radości. Na warcie stał młody, przystojny marinę w nieskazitelnie czystym mundurze.

To były Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Zapłacili taksówkarzowi.

– Jest tu parking? – zapytał wartownika Simons, gdy wchodzili.

– Tak, proszę pana – odparł marinę, wskazując mu miejsce. Paul i Bill weszli do biura paszportowego. Mieli w kieszeniach odpowiedniego formatu zdjęcia, które Boulware przywiózł ze Stanów. Podeszli do biurka.

– Zgubiliśmy nasze paszporty – odezwał się Paul. – Opuszczaliśmy Teheran w pewnym pośpiechu.

– Ach, tak – rzucił urzędnik, jak gdyby się ich spodziewał. Musieli wypełnić formularze. Jeden z pracowników poprosił ich do prywatnego biura, aby zasięgnąć rady w pewnej sprawie. Otóż konsulat USA w Tebrizie został zaatakowany przez rewolucjonistów i tamtejszy personel być może będzie musiał uciekać, tak jak Paul i Bill. Opowiedzieli, którędy jechali i jakie mieli problemy.

Kilka minut później opuścili biuro, trzymając w rękach ważne na sześćdziesiąt dni paszporty Stanów Zjednoczonych.

– Czy w całym twoim cholernym życiu widziałeś kiedykolwiek coś równie pięknego? – spytał Paul Billa, spoglądając na swój nowy dokument.

* * *

Simons wylał z kanistra olej i wytrząsnął na ziemię pieniądze, schowane w obciążonych plastikowych torebkach. Powstał potworny bałagan, część woreczków bowiem pękła i banknoty były całe w oleju. Sculley zaczął ścierać olej i układać pieniądze w kupkach po dziesięć tysięcy dolarów – w sumie było sześćdziesiąt pięć tysięcy dolarów, plus mniej więcej tyle samo w irańskich rialach.

Gdy był tym zajęty, wszedł jakiś marinę. Widząc dwóch nie ogolonych mężczyzn w wymiętych ubraniach, klęczących na podłodze i liczących małą fortunę w studolarowych banknotach, kompletnie zbaraniał.

– Czy myśli pan, że powinienem mu powiedzieć, pułkowniku? – spytał Sculley.

– Twój koleś przy bramie wie, co tu robimy – zagrzmiał Simons. Żołnierz zasalutował i wyszedł.

* * *

Była jedenasta wieczorem, gdy wezwano ich do wejścia na pokład samolotu do Istambułu. Kolejno przeszli przez ostatnią kontrolę bezpieczeństwa. Sculley szedł tuż przed Simonsem. Spoglądając do tyłu zobaczył, że strażnik chce zajrzeć do koperty, którą niósł Simons – zawierała ona wszystkie pieniądze z kanistra.

– O, cholera – mruknął.

Żołnierz zerknął do koperty i kiedy zobaczył sześćdziesiąt pięć tysięcy dolarów oraz cztery miliony riali, rozpętało się istne piekło. Kilku żołnierzy wyciągnęło broń, jeden z nich głośno krzyknął i nadbiegli oficerowie. Sculley zobaczył, jak Taylor, który w małej czerwonej torbie miał pięćdziesiąt tysięcy dolarów, przepycha się przez tłum wokół Simonsa, powtarzając: „Przepraszam, przepraszam bardzo…

Idący przed Sculleyem Paul przekroczył już punkt kontrolny. Sculley wepchnął mu w ręce swoje trzydzieści tysięcy dolarów, okręcił się i wrócił. Żołnierze właśnie zabierali Simonsa na przesłuchanie. Sculley, wraz z Mr Fishem, Ilsmanem, Boulwarem i Jimem Schwebachem poszli z nimi. Zaprowadzono Simonsa do małego pokoju. Jeden z oficerów odwrócił się, ujrzał pięć wchodzących osób i odezwał się po angielsku:

– Kim jesteście?

– Jesteśmy wszyscy razem – odparł Sculley. Usiedli i Mr Fish zaczął rozmawiać z oficerem.

– Chcą zobaczyć papiery udowadniające, że wwieźliście te pieniądze do kraju – powiedział po chwili.

– Jakie papiery?

– Trzeba deklarować każdą wwożoną obcą walutę.

– Nikt nas o to nie prosił, do diabła!

– Panie Fish – odezwał się Boulware. – Niech pan wytłumaczy tym błaznom, że wjechaliśmy do Turcji małym przejściem granicznym, na którym strażnicy pewnie nie umieją nawet czytać formularzy i nie prosili nas o wypełnienie czegokolwiek, chętnie jednak zrobimy to teraz.

Mr Fish jeszcze przez jakiś czas dyskutował z oficerami. W końcu wypuszczono Simonsa razem z pieniędzmi, ale żołnierze spisali jego nazwisko, numer paszportu, a także rysopis, i w chwili, gdy wylądowali w Istambule, pułkownik został aresztowany.

O trzeciej w nocy, w sobotę siedemnastego lutego 1979 roku Paul i Bill weszli do apartamentów Rossa Perota w hotelu Sheraton w Istambule.

Była to najwspanialsza chwila w życiu Perota. Ściskał ich obu z wielkim wzruszeniem. Oto byli cali i zdrowi, nareszcie, po tych wszystkich tygodniach czekania, niemożliwych decyzji i strasznego ryzyka. Spojrzał na ich rozpromienione twarze. Koszmar skończył się.

Również reszta grupy wtłoczyła się za nimi. Ron Davis błaznował jak zwykle. Perot pożyczył mu przedtem ciepłe ubranie, teraz zaś udawał, że bardzo chce je odzyskać – Davis zdjął kapelusz, płaszcz oraz rękawiczki i dramatycznym gestem cisnął je na podłogę.

– Masz, Perot, oto twoje cholerne szmaty. Nagłe wszedł Sculley.

– Simonsa aresztowano na lotnisku – powiedział. Cała radość Perota ulotniła się.

– Dlaczego? – przeraził się.

– Przewoził sporo pieniędzy w papierowej kopercie i przypadkiem akurat jego przeszukali.

– Do diabła, Pat, dlaczego miał przy sobie te pieniądze? – spytał ze złością Perot.