Выбрать главу

Potem eksplodowała Północ, zmiotła całe narody z powierzchni Ziemi, sprowokowała długotrwałą zimę postjądrową i zniszczyła tyle zasobów, że część ludzi nie miała czym rozpalić ogniska. Ekonomia, polityka, religia i kultura – wszystko poszło w diabły. Koszmarna Kotłowanina poprzedzająca Północ o trzy wieki nie nauczyła ludzkości bycia elastyczną. Dopiero Północ ustawiła wszystko na właściwych miejscach, udowodniwszy, że jeśli człowiek dwa razy włazi na te same grabie, to mądrzej będzie podnieść je i wyrzucić. Resztki ludności, zwłaszcza ocalali żołnierze, żądały radykalnych zmian. Jednocześnie obok pozytywnej idei wszyscy łaknęli prądu i chcieli jeść, cokolwiek. A do zjedzenia nawet śmierdzącej chlorelli potrzebny był prąd. I czysta woda. Czyli znowu energia. Zatem podskoczyły ceny uranu. Powstał potężny czarny rynek. Tam, gdzie wcześniej miał miejsce konflikt interesów konkurencyjnych firm, gryzły się teraz zajęte troską o przeżycie swoich obywateli rządy.

Piraci przesiedzieli rzeź w kolonialnych dokach, a teraz zaczęli nielegalnie wydobywać pożyteczne kopaliny. Wymagało to floty ciężarowej, zatem coraz częściej ginęły statki wraz z załogami. Od biegunowej czapy Marsa ktoś oderwał ogromny kawał lodu i opchnął go, jak później wyszło na jaw, Amerykanom. W ruinach starych ziemskich miast zaczął się podejrzany ruch i wkrótce policyjne scouty wykryły trzy dobrze umocnione pirackie bazy, które zdołano opanować dopiero po intensywnym bombardowaniu.

Jakość wyposażenia w podziemnych fabrykach zadziwiała, a broń piraci mieli często lepszą niż polujące na nich wojsko. Ale dopiero kiedy zaczajona w zgliszczach Pekinu żydowska banda, otoczona i bez perspektyw na ucieczkę, wysadziła się w powietrze przy pomocy ładunków jądrowych o sile pięciu kiloton, Ziemianie stracili cierpliwość. Wybuchł ostry globalny kryzys, w wyniku którego radykalnie zmieniono formę rządów oraz stopień uczestnictwa obywateli w podejmowaniu decyzji. Grupa młodych, ambitnych polityków, opierając się na socjologicznych wykładniach, uważanych do tej chwili za abstrakcyjne i utopijne, cisnęła masom ideę dyktatury kapitału prywatnego, takiego ludowego kapitalizmu, i się nie przeliczyła. Ziemię przekształcono w jedno wielkie przedsiębiorstwo holdingowe, gdzie każdy obywatel otrzymał pakiet bazowy akcji i prawo głosu podczas Zebrania Akcjonariuszy. Suwerenne państwa stały się kompaniami. Zaskakujące, ale nagle wszystko wróciło do normy. Okazało się po raz kolejny, że punkt siedzenia może całkowicie zmienić punkt widzenia.

Większa część ludności, sama tego nie podejrzewając, żyła na kredyt. Zamiast politycznych sporów między ziemskimi rządami powstały wprawdzie spory na innym gruncie, ale udało się nasycić rynek towarami i Ziemianie przestali umierać z głodu, więc nikt za bardzo nie myślał o buntach. Przeciętny człowiek stawał się coraz mniej wypłacalny, za to struktury państwowe krzepły. Do tego stopnia, że nieprawne wydobycie zostało przy pomocy okrutnych czasem metod szybko zlikwidowane. Przy okazji zatrzymano degradację biosfery, choć jej parametrów już nie udało się poprawić. Stąd przyjście na świat zdrowego dziecka ciągle uważano za fart. A kiedy zaświtał konflikt z koloniami, na bazie eskadry policyjnej zaczęto budować wartościową armię.

Już po stu latach zjednoczona jak nigdy dotąd Ziemia zbombardowała Marsa i mocno przywaliła Wenus, która na swoje nieszczęście miała czelność odezwać się w niezbyt dla siebie dogodnym momencie. Wybuchła ciężka i krwawa wojna. Wkrótce po jej zakończeniu piractwo się odrodziło, tyle że w bardziej wyrafinowanej postaci. Ekonomiczna blokada Marsa i częściowe embargo na kontrakty handlowe z Wenus zmusiły separatystów do sięgnięcia po sposób stary i wypróbowany na ziemskich morzach i oceanach – kaperstwo. No bo co jeszcze można zrobić, jeśli złoża kontroluje przeciwnik i pozwala na wydobycie w takiej tylko ilości, jaka pozwala ledwo przeżyć populacji? Bardzo szybko na poły legalni przemytnicy i wolni myśliwi Wenus i Marsa urządzili w Słonecznym zamieszanie na tyle duże, że od czasu do czasu na polowanie ruszała niemal cała ziemska armia. Oczywiście do schwytanych piratów i korsarzy nikt się nie przyznawał, a sam przestępca zazwyczaj w ostatniej chwili strzelał sobie w łeb, truł się albo skakał w otwarty kosmos. To byli ludzie zdeterminowani, prawdziwi fanatycy w przeszłości walczący z Ziemią o niezależność swoich planet, a często i tak już zaocznie skazani na śmierć. Rzadko udawało się schwytać którego żywcem, zaś wyników przesłuchań pod hipnozą w międzyplanetarnej praktyce sądowej nikt nie respektował.

Dopóki przemytnicy sprawnie zaopatrywali oblężone planety w paliwo, materiały budowlane i inne takie – w ilości przekraczającej ustanowione przez Ziemian normy – interes szedł jak po maśle. Ale kiedy Akcjonariusze Błękitnej Planety popuścili i sami zaczęli rozmowy o partnerstwie, z całą tą hordą kosmicznych poszukiwaczy trzeba było coś zrobić. Kryzys pogłębiał również fakt, że wyroki śmierci nie zostały anulowane. Oblężone globy z troską drapały się po głowach – uzbrojeni po zęby rycerze lewych dostaw pokazali, do czego są zdolni. Być może wymarliby sami niczym dinozaury w zmienionych warunkach środowiska, gdyby nie pewien drobiazg – czarny rynek był po prostu potrzebny. Nadal wielu chętnie kupowało po dumpingowych cenach rzadkie towary – i to nie tylko w ekskoloniach, ale i w byłej metropolii. Poza tym w Pasie działały dobrze wyposażone laboratoria wytwarzające medykamenty i aparaturę precyzyjną, na które również istniało stałe zapotrzebowanie. Interpol ganiał z wywieszonym językiem, kosmiczna policja zdzierała podeszwy, a przemyt kwitł.

Na tym tle informacja, że jakieś bezczelne bydlę otworzyło zamkniętą kopalnię na marsjańskiej powierzchni, nikogo nie zdziwiła. Grupa F pędziła do roboty bez szczególnego zachwytu, ale przecież ktoś to musiał zrobić. Co nad Czerwoną Planetą czekało wzmocnioną brygadę Attack Force, nie trapiło admirała Uspienskiego.

Przejmował się natomiast tym, co zobaczy Abraham Fein na Cerberze. Latarnia nie mogła zamilknąć z przyczyn naturalnych. Nawet gdyby Cerber rozpadł się na kawałki, zdążyłaby pisnąć alarmowo. Żaden okręt zbudowany w granicach Słonecznego nie miał takiej siły ognia, żeby załatwić ją jednym impulsem.

Dlatego Raszyn, zbliżając się do Marsa, był coraz bardziej zdenerwowany. Nawet wiadomość z Ziemi, że został dziadkiem całkowicie zdrowej dziewczynki, nie wprawiła go w dobry humor. Inna rzecz, że wiadomość miała oficjalny, oschły charakter. Igor Uspienski nie kochał ojca. Nie potrafił mu wybaczyć zawodu astronauty wojskowego, zimnego i wyrachowanego zabójcy Marsjan, wśród których syn admirała miał wielu przyjaciół.

Takich niewinnych winnych było na „Skoczku” bez liku. Fox stracił na Marsie wuja, co spowodowało, że na zawsze odsunęła się od niego matka. Siostra Candy nie rozmawiała z nią z powodów zasadniczych. Nieco zbzikowany brat Lindy, naoglądawszy się w Sieci newsów z marsjańskiego frontu, poczekał, aż siostra pojawi się na dole, i niemal ją udusił. Technik Di Lanza, lubiący wpadać do pizzerii nieopodal bazy Orly, dwa razy oberwał po pysku od swoich impulsywnych rodaków.

To wszystko robili ludzie, którzy odprowadzali astronautów na wojnę jak bohaterów. Normalni ludzie, dobrzy ludzie. W czasie, jaki astronauci spędzili daleko od domu, świadomość tych, co zostali na Ziemi, mocno się zmieniła. Załogi Grupy F nie były na taki zwrot przygotowane. Wykonywały swoją pracę, sądząc, że działają w imieniu wszystkich Ziemian, takich samych jak i oni szeregowych posiadaczy Akcji.

A w praktyce okazało się, że jest inaczej.

* * *

Zatwierdzony przez admirała floty plan operacji oczyszczenia powierzchni globu spadł na Raszyna niespodziewanie, tak że zaskoczony nawet nie zdołał porządnie się wykląć. Grupie F zostało pół godziny do rozpoczęcia hamowania, gdy terminal zgłosił otrzymanie kodowanej wiadomości o najwyższym priorytecie. Admirał włączył deszyfrator i odnotował z niezadowoleniem, że nowe dane wyjściowe – a co do tego, że to nowe rozkazy, nie miał wątpliwości – będą gotowe do odczytania na kilka minut przed rozpoczęciem manewru.

Pośpiesznie wywołał szefa sztabu.

– Dostałeś? – zapytał.