Выбрать главу

Kogo przyjmował? Gości? Interesantów? Na pewno spotykał się z popami cerkwi św. Sergiusza w XII dzielnicy. Widziałam na biurku Kołdunowa tutejszą rosyjską gazetę. Wielkie zdjęcie i tytuł z pierwszej strony: Dobroczyńca prawosławia, kniaź Dmitrij Koldunow, wspomógł remont cerkwi. Wydał pewnie majątek. Okolicznościowe zdjęcia, kanon uroczystych póz. Najlepsza, niewielka fotografia na samym dole: dobroczyńca rozmawia ze słynnym egzorcystą, ojcem Michaiłem. Pop ma spojrzenie z dna piekła. Próbuje uśmiechnąć się do rubasznego księcia i wykrzywia usta.

Inżynier – mąż Ilonki – wściekł się. Przegonił wszystkich jej znajomych. Zmienił zamki, numer telefonu i zapowiedział, że albo prowadzą normalne życie małżeńskie, albo przytułek. Dzwoniłam do niej do wydawnictwa. Udawała szczęśliwą i zapracowaną. Przeszła natychmiast na francuski. Może było jej łatwiej mizdrzyć się i kłamać w tym języku.,Ah, ma cherie, musimy się kiedyś spotkać. Bla bla bla. Zadzwonię, jestem zapracowana. Bla bla." Chciałam ją spytać o Kołdunowa, o jego małżeństwo. Odłożyłam słuchawkę. Niczego bym się nie dowiedziała. Nie było to zresztą tak ważne. Ważniejsze, że straciłam przyjaciółkę.

Lubię platany. Rosły szpalerem na ulicy Kołdunowa. Wiosną platany przy ulicy Kołdunowa łączyły gałęzie w zielony woal, chroniący przed słońcem. Zimą ostre światło odbijało się od ich białych pni. Nie padał na nie śnieg, lecz mroźny blask paryskiej zimy.

Wróciłam do Kołdunowa po tygodniu. Był przeziębiony. Obie kieszenie ciepłego, watowanego szlafroka wypychały bibułkowe chustki. Wyciągał je z jednej i po obtarciu nosa pakował do drugiej. Posapując, słuchał lektury. Zapłakał? Przesłyszałam się. Chlipnął, dmuchając w chustkę. Z głębi mieszkania rozległ się jazgotliwy dzwonek. Kołdunów zmartwiał, jakby prąd dzwonka podłączony był do jego krzesła. – Otwórz! – rozkazał. Zanim wstałam, zmienił zdanie. – Czekaj! – zażądał i poczłapał do przedpokoju, zatrzaskując drzwi. Rozmawiał z mężczyzną. Grzecznie, ale tym swoim władczym tonem księcia. Dosłyszałam: „zaginiona". Przyłożyłam ucho do drzwi. Mężczyzna był policjantem. Mówił o jakichś poszukiwaniach, świadkach. Pożegnali się. Wróciłam na swoje miejsce. Rozejrzałam się po salonie. Kilka ikon zniknęło, pojawiły się nowe. Tylko największa na wprost mnie, ze świętym Jerzym, była tam, gdzie zawsze.

Czytałam dalej fragmenty Listów z Rosji de Custine'a, podkreślone czerwoną kredką. Kołdunów pił herbatę. Przyglądał mi się drwiąco.

– Podsłuchiwała? Znam każdy szmer tego mieszkania, od 50 lat. Nie płacę ci za podsłuchiwanie.

– Panowie głośno rozmawiali, nie musiałam podsłuchiwać. Przechadzałam się po pokoju dla rozprostowania nóg.

– I czego się dowiedziała? Milczałam. Kołdunów nie był rozzłoszczony. Bawił się moim zawstydzeniem.

– Nie wyrzucę cię. Wszyscy jesteście szpicle. Zdegraduję. Spadniesz w hierarchii. Będę mówił „ona", nie „ty". Słyszy, że „ona" jest o wiele dalej od,ja"? A i wygodniej. Nie będę musiał w głowie przekładać z „niech czyta" na „przeczytaj". O innych myśli się „on", „ona", zaś przez szacunek zwraca się na „ty", „wy". Strata czasu. Słyszy? – Kołdunów szczerze się cieszy ze swego wynalazku.

– Może pan mówić do mnie „ona". Jednak ja nie będę o sobie mówić „ona", choćby nie

wiem jak ułatwiało to panu życie. Nie jestem psem! – palnęłam, zanim pomyślałam. Wyleje mnie, wyleje!

– Nie musi. Niech czyta – usadowił się na kanapie.

Czytałam, litery przelatywały. Bezmyślnie przystawałam na kropkach. Myliłam słowa.

– Wierzy w plotki, że policja mnie ściga za przemyt ikon?

Wzruszyłam ramionami, co mogło oznaczać, że uważam plotki za bzdury, podobnie jak jego pytanie.

– Policjant przyszedł w prywatnej sprawie. Ikony kupuję, sprzedaję, bo się na tym znam. Nic nikomu do tego. Zachód stracił duszę, kiedy stracił ikonę. Teraz kupują, kupują. Hę, hę, duszy nie da się kupić i powiesić na haku. Myślisz, że sprzedałbym najlepsze, najbliższe sercu? – był znowu sobą. Dziwakiem, przejętym swoimi pasjami. Nie oddzielał się ode mnie głupawym „ona". – Nie sądź ludzi po pozorach, panienko. Ja tyję, tyję, obrastam tłuszczem, grzeszną materią. W głębi ducha zaś marzę o umniejszeniu. Kenoza – znasz takie słowo? Bóg, przychodząc na świat, umniejszył się, i my odchodząc musimy stać się maluczkimi. Ikona jest przewodnikiem do Nieba. I ja szukam takiej ikony, która mnie tam zaprowadzi umniejszonego.

– Rozumiem. Czy ma pan, Włodzimierzu Dymitrowiczu, taką ikonę? – spojrzałam na deskę ze świętym Jerzym.

– To nie taka. Te na sprzedaż. Moją muszę znaleźć.

Sądziłam, że Kołdunów zmęczył się wyznaniami i chce słuchać lektury. Przerwał mi jednak w pół zdania.

– W monasterze sołowieckim bolszewicy umęczyli mnichów. Tysiące męczenników. Sołowki są Golgotą prawosławia. Tak też było w przepowiedni: „Załóżcie na tej górze monastyr według woli Pana. Spłynie on krwią niewinnych niczym Golgota." W Solówkach jest niewidzialny Krzyż z Golgoty. Jego relikwią – drzazgi. Te drzazgi – to spalone zapałki, rzucane w kąt przez strażników. Więźniowie robili z nich najmniejsze ikony, innych nie mieli. Chrystus z poczerniałą głową w czerwonym płaszczu krwi. Taką chciałbym mieć, malowaną krwią męczenników.

– Nie znam się. Wiem tyle, co z pańskich książek, ale jest kanon, prawda? Zapałka nie może być ikoną.

– Widziałaś spaloną zapałkę? Z pochyloną główką? Tak samo pochyla głowę umęczony Chrystus na Krzyżu. On mówi o sobie:,Ja jestem światłością świata i ogniem gorejącym, ofiarą całopalną." Stara „deska" jest czarna od dymu. Zapałka też. Pomalowana ręką umęczonych, ich własną krwią, jest ikoną. Przyjdź jutro rano, to posłuchasz. Spotykamy się w małym kółku: ojciec Michaił z cerkwi Sergiusza, teolog z Instytutu św. Dymitra i jeden człowiek z Rosji, z gułagu.

– Dziękuję bardzo. Nie będę mogia przyjść. Pracuję rano w hotelu.

– W hotelu?

– Zobowiązałam się, nie mogę odmówić.

– Twoja strata. Dowiedziałabyś się ciekawych rzeczy.

– Na pewno. Czy mam przyjść wieczorem, Włodzimierzu Dymitrowiczu? – zegar zardzewiałym kurantem wychrobotał dziewiątą.

– Jak zawsze, jak zawsze.

Mogłam się domyślić. Najcenniejszą kolekcją Kołdunowa były zapałki. Pokazał je któregoś deszczowego wieczora. Wyniósł z sypialni księgę – pudło oprawne w basmę. Przechowywał skarb w domowym sejfie. Uchylił okładkę z wygrawerowanym od środka napisem: „Sąd polega na tym, że światło przyszło na świat. J 3, 19."

W przegródkach leżały zapałki. Spopielałe, na wpół spalone, niektóre malowane. Zmieściłyby się w zwykłym pudełku zapałek. Nie miałam wątpliwości: Kołdunów na starość zbzikował. Do swej fiksacji dorobił teorię.

Miał z czego, przeczytał tysiące ksiąg o prawosławiu.

– Niektóre są niemalowane. Nie szkodzi. Trubecki napisał: „Ikona ma kolor kontemplacji."

– Mhm – potwierdziłam bez entuzjazmu, zdając sobie sprawę z absurdu podziwiania patyczków. A jeżeli Kołdunów ze mnie kpi? Złośliwości ekscentrycznego starca. Wyczuł moje wahanie.

– No, nie możesz być ślepa. Pamiętasz Trójcę Rublowa? Duch Święty, Bóg Ojciec i Chrystus pod postacią Aniołów. Tu masz to samo -objaśniał teologię zapałki – drzazga-Chrystus, bo umarł na Krzyżu. Łepek to Ojciec – jest głową rodziny, i płomień Ducha Świętego, zesłany na Apostołów. Zapalona zapałka – to Trójca, gorejąca w Jedności.

– Któraś jest z Sołowek?

– Dyskutujemy o tym w naszym kółku. Ojciec Michaił ma pewne poszlaki, duchowe. Jest najznamienitszym egzorcystą. Żaden duch mu nie umknie.

– Kiedy będzie miał pewność, przestanie pan szukać? – niepokoiłam się o finanse Kołdunowa. W lutym spóźnił się z wypłatą. Kupował od jakiegoś cwaniaka „maluteńką ikonę, cenniejszą niźli złoto", czyli zapałkę do kolekcji. Zanim nadrobił wydatek, sprzedając prawdziwą starą ikonę, pracowałam za „spasiba".

– Pewność? Pewność jest nie z tego świata. Tutaj możemy mieć wiarę. Z tego świata jest tylko kłamstwo.

– Nie odpowiedział pan. Ja nie jestem wierząca. Jestem logiczna. Czy po odnalezieniu zapałki z sołowieckiego monasteru zamknie pan swoją kolekcję?

– Tłumaczyć się przed tobą nie będę -obruszył się na moją nachalność. – Pospolity umysł nie pojmie mych zamiarów.

– Nawet nie śmiem za panem podążać, książę – opuściłam skromnie oczy. Pracuję u wariata, byłam tego pewna. Póki płacą, gram swoją rolę.

Do końca wieczoru czytałam o świętym Grzegorzu Palamosie.