Выбрать главу

Podłączenie i sprawdzenie magnetowidu zajęło trochę czasu, ale Mary Ellen była dokładna. Jeśli uda jej się znaleźć i naprawić usterkę od razu, to Giles nie będzie miał pretekstu do ponownych odwiedzin.

– Kiedy pojawia się ten pas? Gdy wkładasz kasetę czy w jakiś czas po puszczeniu taśmy?

– To się dzieje sporadycznie. Bez ładu i składu.

– Jesteś pewien, że nie wkładasz starych taśm? Niczego nie widzę… Giles, z jakichś nieznanych powodów twoja ręka znalazła się na moim kolanie. Jeśli nie chcesz stracić życia, proponuję, żebyś w ciągu następnych dwóch sekund ją zabrał.

– Masz takie świetne poczucie humoru.

– Dziękuję. Zabierz rękę – powtórzyła.

– Hej, zaraz. Nie musisz być taka niemiła. Nie jesteśmy przecież obcy. Myślisz, że nie potrafię dobrze cię zabawić? Nie ma nic złego w spotkaniu dwojga ludzi w ponurą, zimową noc…

– Nie znalazłam usterki w twoim magnetowidzie – powiedziała ze znużeniem w głosie.

– Może i nie, ale sam mam kłopot, któremu mogłabyś zaradzić naprawdę łatwo…

– Spójrz na moje usta Giles. Nie. To nie jest trudne słowo. Nie powinieneś mieć aż tyle kłopotu z jego zrozumieniem. – Szybko wyłączyła magnetowid, ale kiedy stała pochylona, poczuła wzdłuż kręgosłupa ruch jego mięsistej dłoni. – Zjeżdżaj! – powiedziała z rozdrażnieniem i odwróciła się ze śrubokrętem w ręku.

– Ależ, kochanie… – Giles zobaczył śrubokręt.

– Dlaczego uprzejmość nie skutkuje? W stosunku do innych ludzi skutkuje zawsze. Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego muszę być nieprzyjemna, jeśli po prostu tego nie znoszę? Czy mam na czole jakiś znak mówiący, że Mary Ellen jest frajerką?

– Znak? O czym mówisz, kotku? Jaki znak?

– Daruj sobie ten znak, Giles. Skup się na drzwiach. Wychodzisz. – Stuknęła go w pierś śrubokrętem. – Zabierz swój magnetowid. I piwo. – Stuknęła go jeszcze raz. – Już.

Wyrzucenie go sprowadziło koszmary dawnych wspomnień i poczucie winy, że nigdy dobrze sobie nie radziła w takich sytuacjach. Ale teraz nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Rzuciła okiem na zegar. Żeby zdążyć ze wszystkim przed przybyciem Steve'a będzie musiała sporo się nabiegać.

Miotając się po kuchni, obtoczyła kurczę w tartej bułce oraz parmezanie i zaczęła je smażyć. Potem popędziła do sypialni, żeby włożyć zielony, długi sweter i wąskie spodnie. Nakryła do stołu, przewróciła kurczę i znów popędziła do sypialni, żeby się umalować i uczesać. Dopiero później, kiedy robiła sałatkę i wkładała szwajcarski chleb z makiem do piekarnika przypomniała sobie wyraz twarzy Gilesa, gdy potykał się o własne nogi. Wyglądał tak głupio.

Poczuła wzbierający w gardle śmiech, który po chwili wybuchnął z pełną siłą.

Ucichł powoli, ale w głębi ducha Mary Ellen czuła coś dziwnego. Jeszcze miesiąc temu nie śmiałaby się z siebie, nie dostrzegłaby w tej sytuacji ani krzty komizmu. Przed kilkoma tygodniami przy kimś takim jak Labeck zaniemówiłaby ze zdenerwowania. Teraz była bardziej rozzłoszczona niż wstrząśnięta. Być może powinna zareagować bardziej gwałtownie, ale przecież jakoś sobie poradziła z intruzem. Jesteś dzielna, powiedział jej Steve.

Nie uwierzyła mu wtedy. Myślenie o sobie jako o nieudacznicy tak bardzo weszło jej w krew, że wcale nie przyszło jej do głowy, iż nie jest już tą samą kobietą, która wyjechała z Georgii. Pozwoliła Steve'owi snuć nie mające nic wspólnego z rzeczywistością domysły na temat jej odwagi i pewności siebie. Jednak próbując nie zawieść oczekiwań Steve'a powoli odkrywała że potrafi robić rzeczy, które przedtem jej nie wychodziły, że może być zupełnie inną kobietą. Z jego powodu.

Jeszcze raz rzuciła okiem na zegar: dochodziła siódma. Steve przyjdzie lada moment. Ziemniaki są gotowe, usmażone według przepisu z Południa kurczę idealnie chrupiące, a stół nakryty do kolacji. Nie musiała to być kolacja w romantycznym stylu. Ze Steve'em nic nie „musiało być”. Spędzając z nim tyle czasu wiedziała jak starannie unika posuniętej za daleko intymności, podobnie jak wyczuwała wzrastające między nimi napięcie. Mimo swej samotności nie był mężczyzną narzucającym się kobiecie. Absolutnie się nie bała że tego wieczoru coś się stanie, chyba że sama by tego zechciała.

Opierając się o parapet, poszukała wzrokiem świateł jego półciężarówki. Myślała o kochaniu się z nim i o tym, że jej uczucia dla niego są jak nie spełniona obietnica.

Wdepnęła głupio w tyle niezręcznych sytuacji! Johnny był jej najgorszą ale nie jedyną pomyłką. Jeśli ma kiedykolwiek nabrać do siebie szacunku, to z pewnością musi stać się twardsza i myśleć bardziej realistycznie. Ale Steve to nie Johnny. Nigdy nawet nie próbował jej wykorzystać. I chociaż nie miała pewności co do jego uczuć, wiedziała dokładnie, co sama czuje. Pożądanie, tęsknotę, szacunek, zaufanie, miłość. Już za późno, by zaprzeczyć, iż jest w tym mężczyźnie niebezpiecznie, głęboko zakochana.

Może nigdy tych uczuć nie ujawnić. Bała się zrobić z siebie idiotkę w jego oczach. Być może to szaleństwo rozważać możliwość tańczenia z wilkiem. Lecz jej serce wiedziało, że nigdy nie znajdzie nikogo takiego jak on. Bo Steve był jedynym mężczyzną, jakiego znała, który nigdy nie zawiódłby kobiety.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Pomyśli, że ją wystawił do wiatru. Steve rzucił okiem na zegar na desce rozdzielczej półciężarówki: minęła dziesiąta. Znał Mary Ellen i doskonale wiedział, jak potraktuje to spóźnienie. Spodziewała się zawodów ze strony mężczyzn. Jego nieobecność nie będzie dla niej żadną niespodzianką. Powoli zaakceptowała go jako przyjaciela, ale w żaden sposób nie potrafił jej przekonać, że może mu zaufać pod każdym innym względem.

Jeszcze mocniej wdusił pedał gazu. Noc była wietrzna, lecz asfalt na szczęście suchy. Na prostych odcinkach mógł jechać z prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę, ale ta cholerna droga składała się z samych zakrętów.

Wyobraził sobie piasek przesypujący się w klepsydrze, szybciej niż przez sito. Stawką było coś więcej niż ten dzisiejszy wieczór. Na przeniesienie wilczego stada, i szczeniąt, zakończenie zadania i ruszenie w dalszą drogę miał niecałe dwa tygodnie. Tymczasem dla Mary Ellen potrzebował kilku tygodni, nie dni. Pasowała do niego niczym klucz do zamka, oszalał na jej punkcie, lecz przekonanie jej o tym było trudniejsze od jazdy na sankach pod górę.

Wpadł na podjazd z trzecią prędkością kosmiczną, gwałtownie zahamował i zgasił silnik, prawie jednocześnie wyskakując z półciężarówki. Światło na ganku paliło się – dzięki Bogu. To oznaczało, że nie spisała go jeszcze całkowicie na straty. Serce waliło mu jak młotem. Spodziewał się, że będzie wściekła. Miała do tego święte prawo. Bał się jednak, że będzie jej przykro. Zbyt przykro, żeby go wysłuchać.

Podbiegł do drzwi i zapukał, lecz nie mógł czekać i przekręcił gałkę. Natychmiast ogarnęło go ciepło, przyćmione światło, cisza. Przerażająca cisza. Starannie zamknął drzwi, recytując w duchu litanię przekleństw.

Jedno szybkie spojrzenie uświadomiło mu, jak bardzo zawalił sprawę. W kuchni ujrzał nakryty stolik, na którym dopalały się świece. Nie musiał podchodzić bliżej do wspaniałego półmiska z pieczonym kurczęciem, żeby się przekonać, że danie jest zimne, a sałata zwiędła.

Czuł zapach domowego pieczywa. Widział miskę z wyschniętymi ziemniakami. Mary Ellen zadała sobie tyle trudu.

Odszukał ją wzrokiem. Zwinęła się w bujanym fotelu w swojej ulubionej pozycji z podciągniętymi kolanami. Zasypiając, upuściła czasopismo. Miała na sobie zielony strój, upodobniający ją do leśnego duszka. Niezwykle pociągającego leśnego duszka. – Mary.