Выбрать главу

– Dlatego dwa lata temu sprowadziłem Białego Wilka. Pochodzi z Alaski, gdzie wtedy pracowałem. Przewiozłem go wraz z najlepszą panienką i jeszcze dwoma samcami ze stada.

Zostawiłem je na wyspie. Radziły sobie świetnie. Łączyły się i rozmnażały i wszystko szło znakomicie aż do tej zimy. Normalnie lodowate wody Jeziora Górnego tworzyły niepokonaną barierę między wyspą a półwyspem. Ale pas wody zamarzał, gdy zima była tak ostra, jak w tym roku. Te głupie zwierzaki przeszły po lodzie. Wbiły sobie do łbów, że chcą zamieszkać po tej stronie. Ani śladu mózgu w tych ich tępych głowach.

Trudno było Mary Ellen myśleć o wilkach w kategoriach takich jak „głuptasy”, ale Steve wyraźnie nie miał z tym problemów.

– Nikt ich tu nie chce. Nikt nigdy nie lubił wilków. Każdy chętnie wysłucha o nich romantycznej historii, takiej jak z powieści Jacka Londona albo z filmów Walta Disneya ale kiedy znajdzie się w pobliżu któregoś z nich, natychmiast zmienia opinię. Ludzie zawsze bali się wilków, żadne prawo nigdy nie chroniło tych zwierząt przed polowaniem. Trzeba zabrać je z powrotem na wyspę, po części dlatego, że cały gatunek nie przetrwa bez świeżej krwi, a po części ze względu na fakt, że tutaj ich szansa na przeżycie jest raczej znikoma. Po to się tu zjawiłem, by przewieźć stado z powrotem na wyspę. Tyle że trafiłem na mały problem, którego się nie spodziewałem.

– Problem?

Mary Ellen nie mogła sobie wyobrazić, co ten mężczyzna uznawał za mały problem. Mówił o schwytaniu wilków i przewiezieniu ich na wyspę, jakby to była normalna praca.

– Parę dni temu została zastrzelona samica Białego Wilka. A dziesięć dni wcześniej oszczeniła się.

– Ktoś zabił matkę?

Głos miała cichy. Jeszcze przed chwilą sama łaknęła krwi tych zwierząt, chciała, by Steve użył strzelby i zabił je wszystkie. Ten biały olbrzym i jego stado przeraziły ją. I nadal przerażały. Ale wtedy nie sądziła że wilki są tak wrażliwe. Nie wyobrażała sobie młodej matki, ściganej, która zostawia bezradne, nowo narodzone dzieci.

– Mogłam się domyślić, że coś złego spotkało ich matkę. Przecież nie musiałbyś ich dokarmiać, gdyby matka żyła.

– Normalnie, jeśli umiera karmiąca wilczyca, inna samica ze stada przejmuje jej obowiązki. Przywiązuje się do szczeniaków i zaczyna wytwarzać mleko. Tyle że tam została już tylko jedna samica. Nie jest młoda i nic z tego nie wyszło. Dlatego karmię je mieszanką pięć razy dziennie. Niestety, są za młode i za słabe, by je teraz przenosić. A reszta stada też nie chce odejść. Nie bez tych małych. Człowiek nie jest w stanie pojąć wilczej lojalności. Wilk poświęci życie, by chronić tych, których kocha. Ten instynkt jest u nich tak silny, jak potrzeba jedzenia czy oddychania.

Steve chwycił za ramię dziewczynę, kiedy potknęła się na śliskim poboczu. Spojrzała na niego. Twarz miał zaczerwienioną z zimna, choć wydawało się, że jest odporny na mróz. Puścił ją zaraz, ale ochronił przed upadkiem tak odruchowo, jak wilki, o których opowiadał. Przywiązanie do tych zwierząt nie było przypadkowe. Wydawał się być do nich podobny. Samotny wilk. Człowiek ceniący lojalność, który chętnie poświęcał się dla tych, na których mu zależało. Najwyraźniej świadomie wybrał taką pracę i styl życia.

– A więc? – spytała. – Ile czasu wymaga rozwiązanie tego problemu?

– Przynajmniej miesiąca może więcej, zanim szczeniaki będą na tyle silne, by je przewieźć. Wszystko to jest trochę ryzykowne. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie warto trzymać ich razem. Mógłbym je oddać do jakiegoś zoo. Bez problemu znajdę ludzi, którzy się nimi zaopiekują. Ale jeśli teraz oddzielę je od stada, nigdy nie będą mogły wrócić na swobodę. Uczą się od dorosłych. Starsi pokazują im, jak przeżyć w lesie, a tego człowiek nie potrafi. Nie wiadomo, czy utrzymam je przy życiu tak długo. W czwartek odbędzie się w miasteczku wiec. Wiem, że chcą głosować, czy ogłosić otwarty sezon polowań na moich kumpli.

Znowu spojrzała na niego. Głos mu się nie zmienił, pozostał tak samo pogodny i spokojny. Mówił tak, jakby ten wiec był problemem nie większym niż niedzielny spacer. A jednak musiało mu być ciężko. Był niechcianym przybyszem i opiekunem niechcianych zwierząt. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jakiej siły woli wymaga wystąpienie przed całym miasteczkiem, które uważało go za wroga.

– Pewnie już miewałeś takie problemy?

Nie odpowiedział jej, choć kiedy nagle przestał mówić, nie była pewna, dlaczego. Stromy grzbiet był taki sam jak te, które niedawno minęli, dziki i porośnięty drzewami. Żadnych śladów na śniegu, żadnego znaku, że kiedykolwiek człowiek trafił w to dziewicze miejsce. Potem jednak dostrzegła oliwkową skrzynkę, podobną do tych, w jakie pakuje się kanapki i drinki na piknik.

Steve pochylił się i odsunął pokrywkę. Ta skrzynka stanowczo nie zawierała piknikowych zapasów. Dziwne z wyglądu butelki ze smoczkami były owinięte termoforami. Odpakował jedną i pokazał ją Mary Ellen.

– Dostałem te butelki ze szpitala w Houghton. Są prze znaczone dla dzieci z rozszczepieniem podniebienia, ale świetnie się nadają dla szczeniaków zbyt młodych, że by ssać.

Podeszła bliżej, krzyżując ręce na piersi. W jej nozdrza uderzył jakiś zapach – tak silny, że zmarszczyła nosek.

– Powinienem cię ostrzec. – Parsknął śmiechem. – Ta mieszanka nie jest szczególnie aromatyczna.

– Wielki Boże, co w niej jest?

– Masa obrzydliwych rzeczy, od surowych żółtek po witaminy. Najtrudniej było przekonać szczenięta, że to matczyne mleko. Ale mniejsza z tym. Czy jesteś gotowa się zakochać?

Spojrzała mu w oczy i, zaskoczona, spytała:

– O co ci chodzi?

Uważnie obserwował jej twarz, jakby rumieńce na policzkach były najbardziej fascynującym zjawiskiem, jakie w życiu zobaczył.

– Nie jesteś pewna własnych myśli, prawda? Nie wierzysz, że skusi cię opieka nad małymi. Wielu ludzi się do tego nie nadaje. Wilk to wilk, a te maluchy nie wyglądają jak na kreskówce Disneya. Są dzikie, czujne i nie chcą dać się oswoić. Ale mam dziwne wrażenie, Mary Ellen, że beznadziejnie się zakochasz.

Mówił naturalnie o małych wilkach. Nie o sobie. Ani przez chwilę nie myślała że chodzi mu o coś innego. To ten niski tembr głosu, gdy wymawiał jej imię… nie wiedziała nawet, że je zna… Spuściła oczy i rozejrzała się za jakimś śladem gniazda czy nory, gdzie mogły przebywać szczeniaki.

– Gdzie są? – spytała niecierpliwie.

– Tutaj. – Wsunął pod pachę dwie butelki, odchylił szerokie gałęzie świerku i położył się na śniegu.

Bardziej ostrożna niż zaciekawiona, także przykucnęła.

– Nie zobaczysz ich z tak daleka. Musisz podejść bliżej.

No, trudno. Dotarła tak daleko, że teraz nie wypadało się cofać. Śnieg zasypał jej głowę, gdy czołgała się w jego stronę. W przeciwieństwie do Steve'a, ją chroniły narciarskie spodnie i dwie kurtki. Usłyszała kichanie i odruchowo chciała powiedzieć „Na zdrowie”, kiedy dostrzegła jedwabisty blask małych oczu.

Gniazdo nie było właściwie jaskinią, raczej długą niską skalną półką sięgającą kilka metrów w głąb ziemi. Świerki i nagi zimą krzak całkowicie maskowały wejście. Wewnątrz jej źrenice musiały się rozszerzyć, by mogła coś widzieć po oślepiającym blasku odbitego w śniegu słońca. Ale zobaczyła małe oczka. Potem drugą parę i jeszcze… Niebieskie, jak u dzieci. Puszyste kulki leżały obok siebie z małymi błyszczącymi noskami i oklapniętymi uszkami. Jedna kulka miała wspaniałe, białe futro ojca.

Śnieżnobiały wilczek spróbował zawyć groźnie niczym ojciec, tylko że wyszło mu to, jakby miauczał. Uznała że jest naprawdę dzielny jak na kilogramową puszystą kuleczkę. Steve wsunął mu w pyszczek butelkę i maluch natychmiast się uspokoił. Steve znowu kichnął. Ten facet złapie zapalenie płuc na tej wycieczce, pomyślała lecz to nie współczucie dla niego było powodem pojawienia się w jej gardle miękkiej kuli. Niech to licho, miał rację.