Выбрать главу

Napięcie somatyczne powędrowało ku niebu; Anglesey drgnął i ocknął się.

Rzucił przekleństwo. Kiedy tak siedział z głową w hełmie, wraz ze zmniejszeniem się jego koncentracji psychicznej, zanikała plastyczność obrazu Jowisza, jak gdyby planeta stawała się coraz bardziej przezroczysta, a potęgowało się poczucie obecności stalowej klatki, którą było jego laboratorium. Tracił kontakt. Dzięki doświadczeniu sprawnie wprowadził się z powrotem w fazę zgodną z nerwowymi prądami drugiego mózgu. Siłą woli zmuszał Joego do spania, dokładnie tak samo, jak człowiek często zmusza samego siebie.

I jak wszyscy cierpiący na bezsenność, poniósł porażkę. Ciało Joego było zbyt głodne. Wstało z ziemi i poszło przez obozowisko w kierunku swojej chaty.

Lampka K oszalała i spaliła się.

* * *

W noc poprzedzającą odlot statków Viken i Cornelius późno poszli spać.

To nie była oczywiście prawdziwa noc. Przez dwanaście godzin maleńkim księżycem miotało wokół Jowisza między ciemnością a powrotem do niej, aczkolwiek blade słońce mogło z powodzeniem ukazać się nad jego skałami, gdy zegary oznajmiły, że w Greenwich nastała godzina duchów. Lecz większość załogi o tej porze spała.

Viken miał kwaśną minę.

— Nie podoba mi się to — powiedział. — Zbyt nagła zmiana planów. Za wysoka stawka.

— Ryzykujecie tylko — no ile? — trzy samce i tuzin samic — odparł Cornelius.

— Oraz piętnaście statków jowiszowych. Wszystkie, jakie mamy. Jeśli idea Angleseya nie urzeczywistni się, miną miesiące, rok albo i więcej, zanim uda nam się zbudować następne statki i przystąpić na nowo do badań atmosferycznych.

— Lecz jeśli się urzeczywistni — odrzekł Cornelius — to nie będą wam potrzebne żadne statki jowiszowe poza dostarczającymi na dół następne pseudo. Będziecie zbyt pochłonięci rozpracowywaniem danych napływających z powierzchni, żeby w górnych warstwach atmosfery zajmować się głupstwami.

— Oczywiście. Nie spodziewaliśmy się jednak tego tak wcześnie, zamierzaliśmy sprowadzić więcej espmenów, by poprowadzili jeszcze kilka osobników…

— Przecież oni są niepotrzebni — argumentował Cornelius. Wykrzesał życie z niedopałka cygara i zaciągał się dłuższą chwilę, żeby umożliwić rozumowi odszukanie właściwych słów. — W każdym razie przez jakiś czas. Joe znalazł się w takim punkcie swojego rozwoju, że — jeśli otrzyma pomoc — może przeskoczyć wiele tysięcy lat historii, może mieć w niedalekiej przyszłości nawet coś w rodzaju radia, które poważnie zredukuje znaczenie waszej esprojekcji. Ale pozbawiony pomocy będzie dreptał w miejscu. To głupota. kazać wspaniale wyszkolonemu ludzkiemu espmenowi zajmować się pracą fizyczną, bo do czego innego potrzebna jest teraz reszta osobników? Jak powstanie porządna osada jowiszowa, to wtedy możecie posyłać na dół więcej marionetek.

— Nie wiadomo jednak — upierał się Viken — czy Anglesey jest w stanie samemu wyszkolić wszystkie te marionetki jednocześnie? Przez wiele dni będą bezbronne jak noworodki. Upłyną tygodnie, nim naprawdę zaczną myśleć i działać bez pomocy z zewnątrz. Czy Joe mógłby w tym czasie je pielęgnować?

— Ma nagromadzoną żywność i opał na wiele miesięcy — powiedział Cornelius. — A co się tyczy umiejętności Joego, no cóż, hm, musimy zdać się na sąd Angleseya. Tylko on ma informacje z pierwszej ręki.

— A kiedy wreszcie ci Jowiszanie staną się naprawdę indywidualnościami — niepokoił się Viken — to czy na pewno pójdą w ślady Joego? Proszę pamiętać, że poszczególne osobniki nie są swoimi wzajemnymi kalkami. Zasada nieoznaczoności gwarantuje każdemu jedyny w swoim rodzaju zestaw genów. Gdyby w tej całej masie obcych na Jowiszu miał się znajdować tylko jeden ludzki umysł…

— Jeden ludzki umysł? — Ta wątpliwość była prawie niesłyszalna. Viken otworzył pytająco usta. Cornelius szybko dodał:

— Och, proszę mi wierzyć, Anglesey mógłby kontynuować dominację nad nimi. Jego osobowość jest na swój sposób … potężna.

Viken wyglądał na zaskoczonego.

— Naprawdę pan tak myśli?

Psionik skinął głową.

— Owszem. W ostatnich tygodniach poznałem go lepiej niż ktokolwiek inny. A moja profesja, rzecz jasna, zwraca mnie raczej ku psychologii człowieka aniżeli jego ciału czy manierom. Pan widzi złośliwego kalekę. Ja dostrzegam umysł, który odreagował swoje ułomności fizyczne przez wytworzenie takiej piekielnej energii, takiej siły koncentracji, że to mnie przeraża. Dać tej psychice krzepkie ciało na jej potrzeby; a świat stanie przed nią otworem.

— Może ma pan rację — szepnął po pewnym czasie Viken. — To nie znaczy, żeby odegrała jakąś rolę. Decyzja została podjęta. Rakiety jutro lecą na dół. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.

Umilkł na chwilę. Szum wentylatorów w jego małym pokoju wydawał się nienaturalnie głośny, a barwy wiszącej na ścianie fotografii dziewczyny — szokująco jaskrawe. Następnie bez pośpiechu powiedział:

— Pan nie lubi mówić o sobie, Janie. Kiedy spodziewa się pan ukończyć własny esprojektor i przystąpić do testowania?

Cornelius rozejrzał się dookoła. Na korytarzu nie było nikogo; mimo to wyciągnął rękę i zamknął drzwi, nim z lekkim uśmieszkiem odrzekł: — Jest już gotów od kilku dni. Ale proszę nikomu nie mówić.

— Jak to? — Viken drgnął. Gwałtowny ruch ciała przy niskim ciążeniu wyrzucił go z krzesła na środek stołu. Zsunął się z powrotem na miejsce i uniósł pytająco brwi.

— Ja tylko udawałem, że coś dłubię — powiedział Cornelius — ale przede wszystkim wyczekiwałem na pewien wysoce emocjonalny moment, chwilę, kiedy będę miał absolutną pewność, że cała uwaga Angleseya skupia się na Joem. Jutrzejsze wydarzenia są właśnie tym, czego mi trzeba.

— W jakim celu?

— Siebie przekonałem bardzo łatwo, że kłopoty z maszyną są natury psychologicznej, nie technicznej. Sądzę, że dla jakiegoś powodu, zepchniętego do jego podświadomości, Anglesey nie chce obcować z Jowiszem. Konflikty tego typu mogą z powodzeniem doprowadzić wzmacniacze psi do oscylacji.

— Hm, hm, hm — Viken tarł podbródek. — Może być. Ed ostatnio zmienia się co:az bardziej. Kiedy zjawił się tu pierwszy raz, był co prawda dość porywczy, ale przynajmniej grywał z nami w pokera. Teraz tak się zamknął w tej swojej skorupie, że go w ogóle nie widać. Nigdy przedtem nie zastanawiałem się nad tym, ależ… tak, na Boga, Jowisz musiał wywrzeć na niego jakiś wpływ!

— Hm, hm, hm — kiwał głową Cornelius. Nie rozwinął tematu, nie wspomniał na przykład o tym jednym, całkowicie nietypowym epizodzie, kiedy Anglesey starał mu się opowiedzieć, jak to jest na Jowiszu.

— Oczywiście — ciągnął w zadumie Viken — jego poprzedników nie dotknęło to szczególnie. Ani początkowo Eda, gdy jeszcze zajmował się pseudojowiszanami niższych gatunków. Zaczął się tak zmieniać dopiero wtedy, gdy na powierzchnię zszedł Joe.

— Tak, tak — rzucił Cornelius. — Tyle wiem i ja. Ale dość już o sprawach zawodowych…

— Nie. Proszę chwilkę zaczekać — powiedział Viken niskim, natarczywym głosem, patrząc ponad Corneliusem. — Pierwszy raz zaczynam jasno zdawać sobie z tego sprawę. Nigdy naprawdę nie przestałem o tym myśleć, po prostu zaakceptowałem złą sytuację. Jest coś osobliwego w naszym Joem. To na pewno nie może dotyczyć jego budowy fizycznej ani tamtejszego środowiska, bo niższe formy nie sprawiały takich trudności. A może coś się kryje w fakcie, że Joe jest na całym świecie pierwszą marionetką o potencjalnie ludzkiej inteligencji?