– Mój Boże, przecież to nie ja wymyśliłem opowieść o Skarpei. Powtórzyłem ją tylko, chcąc zabawić Sofię Konstantinownę starą legendą… Kto mógł wiedzieć, że sprawy tak się potoczą.
Tulipanow na razie jeszcze nic nie rozumiał, ale instynkt mu podpowiedział: ciepło, gorąco.
– Po kolei, po kolei – rzekł surowo. – Proszę niczego nie pomijać. Kiedy to było?
– Chyba na tydzień przed… no, przed tym. – Władimir Iwanowicz zająknął się, nie mogąc znaleźć odpowiedniego określenia. – Akurat w imieniny dziedziczki. Zaczęło się od ikony. W salonie wisi ikona świętego Pankracego. Stara, jeszcze z czasów wielkiego Piotra. Pankracy był założycielem rodu Baskakowów, żył prawie pięćset lat temu. Na ikonie, w bok od świętego, jest wizerunek węża – wielkiego, w świetlistej koronie. To naprawdę zdumiewające, jak mało nasza rosyjska arystokracja interesuje się historią własnego rodu!… – wybuchnął nagle folklorysta. – Każda wieśniaczka z Iljińskiego albo Olchowki opowie panu o Skarpei ze wszystkimi szczegółami, a Sofia Konstantinowna wiedziała jedynie, że jej przodek postawił dom w miejscu spotkania jakiegoś czarodziejskiego węża i że to wydarzenie jest w jakiś sposób związane z późniejszą kanonizacją Pankracego. A o magicznej trawie, o proroctwie nie miała zielonego pojęcia!
Zaiste, dziwny to był obraz: dwaj poważni ludzie – petersburski uczony i osobisty pomocnik urzędnika do specjalnych poruczeń przy samym generale-gubernatorze – w nocy, na leśnej ścieżce, prowadzą dziwaczną rozmowę diabli wiedzą o czym, o jakimś czarodziejskim wężu. Tulipanow miał przy tym niewyraźną minę (czy aby nie próbują mu tu mącić w głowie), a na twarzy folklorysty malował się entuzjazm.
– Czy pan wie, że legenda o Skarpei, zwanej inaczej Skarapeją, Skorosieją lub Skarabeją, jest znana na całej wielkoruskiej równinie, od Archangielska aż po południowe gubernie? – Władimir Iwanowicz zadał pytanie, na które najwyraźniej nie spodziewał się i nie oczekiwał odpowiedzi, nie zrobił bowiem nawet najmniejszej pauzy. – Etymologicznie imię owego magicznego gada wywodzi się zapewne od egipskiego skarabeusza. Ludowa tradycja przypisuje Skarpei mądrość, dar jasnowidzenia i cudowną moc przynoszenia bogactwa. Zarazem jednak postać węża w koronie niewątpliwie symbolizuje wszechpotężną, wszechobecną Śmierć. Wszystkie te elementy występują w legendzie o Skarpei rodu Baskakowów.
– A więc Baskakowowie mają własnego czarodziejskiego węża? – zdziwił się Tulipanow.
– Tak. Węża, który, jak głosi legenda, uczynił wielkim ich ród i wcześniej czy później miał doprowadzić do jego zagłady. Co, jak widzimy, właśnie nastąpiło – z widocznym zadowoleniem (oczywista, natury czysto naukowej) oznajmił Pietrow.
Od tego momentu Anisij słuchał z wytężoną uwagą, nie przerywając.
– W piętnastym stuleciu, w czasach panowania Wasyla Ślepego, kiedy Moskwa znajdowała się jeszcze we władzy chanów, przez tutejsze bagna i lasy przejeżdżał okrutny tatarski baskak [15] Pantar-murza z watahą swoich zbójów – ze smakiem (i wyraźnie nie po raz pierwszy, i nie po raz drugi) zaczął opowiadać uczony. – Legenda głosi, że baskak miał specjalny rozkaz, by nie tykać gródków i wsi i zbierać daninę tylko od cerkwi i klasztorów. Zdzierali pozłotę z kopuł, sukienki z ikon, bogate wyszycia z ornatów i cała pachrińska kraina lamentowała nad tym świętokradztwem. I zdarzyło się, że na Gniłowskich Bagnach Pantar-murza miał widzenie. Ujrzał Tatar ogromnego węża otoczonego światłością, w złotej koronie na głowie, i przemówił doń wąż ludzkim głosem: „Zwróć do chramów Bożych, coś zabrał, a potem przyjdź tu znowu – ja cię nagrodzę”. Zdjęty przerażeniem murza zwrócił zagrabione skarby popom i mnichom, po czym znowu wyruszył na bagna. I znów wypełzła do niego Skarpeja i rzekła: „Za to, żeś spełnił moją wolę, masz oto pęk magicznej trawy. Tam, gdzie ją rzucisz na ziemię, znajdziesz ogromny skarb. I będzie twój ród bogaty i sławny przez wiele lat, dopóki się znowu nie zjawię i nie zabiorę ze sobą ostatniego z baskakowiczów”. Położyła przed Pantarem mały pęczek trawy i znikła, a Tatar, półżywy ze strachu, rzucił się precz z zaczarowanego miejsca i tak pędził, że na skraju bagien upuścił trawę. I wyłoniła się przed nim w tym miejscu kowana szkatuła, pełna po brzegi złotych czerwońców. – Tu Władimir Iwanowicz przeszedł ze śpiewnej tonacji byliny na zwykłą, jak gdyby robiąc przypis czy komentarz naukowy. – Oczywiście w czasach Wasyla Ślepego czerwońców jeszcze nie było, ale tak głosi legenda. Po spotkaniu ze Skarpeją murza ochrzcił się, zbudował na skraju bagien dom i poślubił miejscową dziewicę szlachetnego rodu. U schyłku życia, owdowiawszy, przyjął schizmę [16] i wsławił się wieloma dobrymi uczynkami i nawet cudami, za co później został kanonizowany pod imieniem świętego Pankracego. No, a miesiąc temu Skarpeja wróciła i zabrała duszę ostatniej z rodu Baskakowów. Tak w każdym razie traktują śmierć Sofii Konstantinowny tutejsi chłopi. Co jakiś czas wśród miejscowych rozchodzi się wieść, że ktoś widział na bagnach Skarpeję-matuszkę, i casus z panią Baskakową przypadł akurat na kolejną falę takich pogłosek: a to ten coś tam niby zobaczył, a to tamten. Już i tak od kilku miesięcy nikt się nie zapuszczał na Gniłowskie Bagna, a tu jeszcze taki galimatias.
Anisij z zakłopotaniem popatrzył na etnografa i polecił:
– Proszę mi dokładnie opowiedzieć o śmierci Baskakowej. Ale chodźmy, już późno. Opowie mi pan po drodze.
Znów ruszyli ścieżką, zalaną jasnym światłem księżyca, lecz wolniej niż przedtem, gdyż teraz uczony co chwila odwracał się do słuchacza.
– Widzi pan, z jednej strony mamy tu do czynienia z oczywistym zbiegiem okoliczności. Opowiedziałem gościom i gospodyni legendę o końcu rodu Baskakowów, a po kilku dniach, kiedy z Pamiru nadeszła smutna wieść, stało się jasne, że ród rzeczywiście się kończy. Wiadomość o śmierci syna omal nie wpędziła Sofii Konstantinowny do grobu – dostała ataku serca. Całą dobę przeleżała bez zmysłów, chciała umrzeć, ale nie umarła. Drugiego dnia zaczęła wstawać, trzeciego mogła już wychodzić do ogrodu, spacerowała tam do późnej nocy płakała. I właśnie w ogrodzie znaleźli ją oficjalista Kraszeninnikow i jego córka. Podobno Baskakowa leżała na ziemi i twarz miała wprost straszną: usta otwarte, oczy wysadzone z orbit. Kiedy niesiono ją do domu, zdołała tylko powtórzyć dwa razy: „Skarpeja, Skarpeja” – i wyzionęła ducha. Wedle opinii lekarskiej śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych – atak serca, przyzna pan wszakże, że wygląda to niepokojąco. Kiedy człowiek zawodowo kolekcjonuje legendy o wiedźmach, rusałkach i innej sile nieczystej, zaczyna zdawać sobie sprawę, że wszystko to nie jest tylko zabobonem. Jak to powiadają, nie ma dymu bez ognia… Zaiste, wiele jest rzeczy na ziemi i niebie, o których nie śniło się naszym filozofom…
Władimir Iwanowicz zmieszał się, wyraźnie zawstydzony swymi nieracjonalnymi słowami, a Tulipanow w skupieniu kilkakrotnie ściągnął brwi, stymulując proces myślowy – przy tym ćwiczeniu odstające uszy Anisija jęły się poruszać w górę i w dół. Pietrow tak się zapatrzył na uszną ekwilibrystykę sekretarza gubernialnego, że omal się nie potknął.
Wniosek nasunął się Tulipanowowi sam przez się:
– Nie ma w tej historii żadnej mistyki. Baskakowa zobaczyła na ziemi jakąś gałąź, a może wąż do podlewania, przypomniała sobie podanie i nagle przyszło jej do głowy, że właśnie ona jest ostatnia z rodu. Przestraszyła się, że wąż przypełzł po nią. A w dodatku zszarpane nerwy, chore serce, no i umarła, świeć, Panie, nad jej duszą. Zwykła sprawa, niepotrzebne tu żadne śledztwo.